Związki partnerskie: za i przeciw

Wraca na polityczny tapet sprawa związków partnerskich. Tym razem ekipie Donalda Tuska nie da się od niej wywinąć, jak w 2008 r., bo lewica przełamała swoje wewnętrzne opory i chce rzecz doprowadzić do końca. W ten sposób zrehabilituje się za wycofanie się z analogicznego projektu w roku 2004. Kościół był wówczas potężny i zdołał zablokować senacką inicjatywę Marii Szyszkowskiej.

Od tego czasu formuła rejestrowanych związków partnerskich upowszechniła się na pół świata i wygląda na to, że będzie się przyjmować w kolejnych krajach. Ustawy w poszczególnych państwach nieco się od siebie różnią i różna jest też „odległość” między statusem partnerskim a małżeńskim, lecz pewne idee są wspólne. Chodzi o to, że związek partnerski łatwo zawrzeć, może być jednopłciowy, a jego rozwiązanie jest łatwiejsze niż w przypadku małżeństwa.

Przez wiele lat związki partnerskie uchodziły za kompromisowy substytut małżeństw jednopłciowych, możliwy do wprowadzenia w krajach, w których silne instytucje religijne uniemożliwiają legalizację małżeństw jednopłciowych. Prawdą jest, że wiele inicjatyw, na przykład w Polsce, ma taki substytucyjny charakter. Prawdą jest jednakże również i to, że związki partnerskie przez swoich zwolenników często postrzegane są całkowicie niezależnie od kwestii praw LGBT. Przypisują oni tej formule formalizacji związku unikalne zalety, których nie mają związki małżeńskie.

Jakie to zalety, oprócz, rzecz jasna, uniwersalnej dostępności dla wszystkich ludzi, bez względu na ich orientację seksualną? Przede wszystkim związki partnerskie w samej swej istocie zakładają równość partnerów, podczas gdy współczesne małżeństwo jest pochodną, „zegalitaryzowaną” formą małżeństwa tradycyjnego, zakładającego nierówność małżonków, czyli dominację męża nad żoną. Małżeństwo, nawet cywilne, jest czymś anachronicznym, a związek partnerski lepiej odpowiada współczesnej moralności i obyczajowości. Wyższość związku partnerskiego nad małżeństwem wynika również z uwolnienia się od obłudnego założenia o nierozerwalności małżeństwa. Od kiedy istnieją rozwody, małżeństwa nie są nierozerwalne i każdy, kto je zawiera, wie, że w razie niepowodzenia będzie mógł się rozwieść. Nie oznacza to, że wchodzi się w małżeństwo z taką intencją (podobnie jak nie wchodzi się z taką intencją „tymczasowości” w związek partnerski), lecz po prostu wie się, że ewentualny rozwód jest całkiem możliwy. Krótko mówiąc, związek partnerski jest uwolniony od atawizmów religijnych i obyczajowych instytucji małżeństwa.

Przeciwko temu konserwatyści podnoszą argument mówiący o zdegradowanej i zdeformowanej formule paramałżeńskiej, którą miałyby być związki partnerskie. Małżeństwo daje gwarancje kobiecie i wspólnym dzieciom, że nie zostaną porzucone bez środków do życia, podczas gdy związek partnerski takich gwarancji nie daje. Kto chce związku partnerskiego, a nie małżeństwa, ten najwyraźniej nie ma ochoty brać na siebie odpowiedzialności za rodzinę i traktuje wspólne życie jako korzyść i źródło przyjemności, wobec czego, gdy korzyści i przyjemności z jakiegoś powodu ustają, związek się rozpada. Związek partnerski jest więc swego rodzaju instytucjonalizacją hedonizmu i utylitarnego stosunku do partnera życiowego.

Argumenty przeciwników związków partnerskich mogą co najwyżej przekonać kogoś do zawarcia raczej małżeństwa niż związku partnerskiego. Nie są jednak rzetelne ani poważne jako argumenty przeciwko umożliwieniu ludziom wyboru formuły prawnej dla swojej relacji, a więc przeciwko ustawowej legalizacji związków partnerskich. Owszem, może się zdarzyć, że jakaś para zawrze taki związek, bo nie będzie gotowa na małżeństwo. Ale i małżeństwa bywają zawierane niefrasobliwie. Poza tym nic nie stoi na przeszkodzie, aby partnerzy zawarli kiedyś związek małżeński. Natomiast jeśli chodzi o zabezpieczenie materialne po ewentualnym rozstaniu, a zwłaszcza zabezpieczenie alimentacyjne dzieci, to nie ma przeszkód, aby ustawa o związkach partnerskich regulowała to w sposób satysfakcjonujący i zgodny ze społecznym poczuciem sprawiedliwości.

Prawdziwe przyczyny sprzeciwu konserwatystów są inne. Chodzi im o konserwatywny „rząd dusz”. W sposób naiwny wyrażają to jako obronę małżeństwa albo (w Polsce) konstytucyjnego zapisu zapewniającego ochronę małżeństwa. To oczywiste nadużycie, bo wprowadzenie związków partnerskich w żaden sposób nie ogranicza niczyich praw do zawarcia małżeństwa ani przywilejów małżeństw. W praworządnym kraju przez ograniczenie praw rozumie się formalny bądź realny wpływ na sytuację prawną jednostki, a nie o przemiany kulturowe. Na gruncie praw osobistych ustawa legalizująca związki partnerskie przynosi wyłącznie rozszerzenie praw obywateli. Argumenty konstytucyjne nie mają tu żadnej mocy i są po prostu nieuczciwe. Prawdą jest natomiast to, że ludzie na całym świecie chcą związków partnerskich, bo instytucja małżeństwa zaczęła im się wydawać podejrzanie anachroniczna i niepociągająca. I jest to pogląd osób w zdecydowanej większości heteroseksualnych, bo takie stanowią przygniatającą większość pośród pozostających w związkach partnerskich.

Prawdą jest również i to, że opór przeciwko związkom partnerskim nie pomoże podtrzymać idei małżeństwa. Małżeństwa będą powoli zanikać, bo ich konstrukcja jest asymetryczna i zakłada zależność kobiet od mężczyzn. A małżeństwo prawdziwie partnerskie, oparte na równości praw, to właśnie… związek partnerski.