Donaldów dwóch

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

USA ma tylko 5 proc. ludności świata i żadnej szansy na zdominowanie światowej sceny politycznej. Nie jest nowym Rzymem ani nawet tą Ameryką, której interwencje decydowały o zwycięstwie dobra nad złem w wielkich wojnach XX w. W dłuższej perspektywie niewiele może zrobić Chinom, Indiom, a nawet Europie, która – gdyby się zjednoczyła – również byłaby od Ameryki silniejsza. Jednakże Ameryka jest państwem imperialnym i akurat dziś zechciała światu o tym przypomnieć. Więc lepiej, żeby inni też sobie przypomnieli, kim są i z kim chcą trzymać.

Skoro wracają („zwykłe” albo „stare”) czasy wielkich imperiów, to trzeba być imperium albo być jego częścią. Inaczej ktoś się nami „podzieli”. Może i dobrze, że „płaskoziemcy” i ekscentryczni krezusi, którzy wskutek uwiądu amerykańskiej klasy politycznej przechwycili stery władzy w USA, przypomnieli nam, na czym generalnie od zarania upolitycznionej ludzkości polega polityka międzynarodowa. A polega na ekspansji i rywalizacji kierowanej przez władców – najczęściej mało gramotnych i ogólnie niezbyt okrzesanych. Jednym z wielkich złudzeń XIX i XX w. było przekonanie, że raz na zawsze elity krajów „cywilizowanego świata” będą rekrutować się z kręgów wykształconej burżuazji o światowych manierach. Na skalę całego Zachodu było tak tylko przez kilka powojennych dekad. Jednak już Berlusconi przypomniał nam, że władcy równie dobrze jak dżentelmenami mogą być narcystycznymi prostakami i grandziarzami. To raczej władza „eleganckich panów” jest wyjątkiem, a w skali dziejów typowy przywódca bądź monarcha to osobnik cokolwiek zaburzony, zepsuty przez władzę, o wykształceniu bardzo umownym i wątpliwym. Donald Trump – dramatycznie obiegający od chwilowej normy ustalonej dla państw Zachodu – zupełnie nie odbiega od normy dziejowej. Na swój sposób jest żałośnie pospolity. Ot, królisko takie. Wbrew pozorom bardzo przewidywalne. Będzie przykupywał, zastraszał, „dzielił i rządził”, a jak napotka na opór, to będzie się wycofywał i szukał sobie słabszej ofiary. Daleko mu jednakże do potęgi chińskiego cesarza, którego wola jest rozkazem dla najpotężniejszej maszynerii państwowej w dziejach ludzkości. Z perspektywy Pekinu Trump to jeszcze jeden „duży dzikus”, „barbarzyńca w ogrodzie”. Można go wytresować, można go przeczekać, ale planów imperatora zamorski barbarzyńca zmienić nie zdoła. To Donald naśladuje Xi, udając, że jest „Donaldem Wszystko Mogę”, a nie Xi (który wszystko może) Donalda.

Tyle tylko że świat się tego nie spodziewał. Politycy myśleli, że układ „demokracja plus kultura osobista” jest nowym metafizycznym fundamentem globalnej polityki, która nie będzie się już opierać ani na sile, ani na egoizmie, lecz na balansie interesów i wartości. Wszyscy w to trochę wierzyliśmy i dlatego ze zdumieniem patrzymy, jak pół świata pierzcha przed rozochoconym i nieznającym umiaru w swych zapędach nowym „królem Ameryki”. Sieje postrach i zdaje się niepokonany. Wszyscy traktują go jak palec Boży (albo karę Bożą), a co najmniej wiatr historii. Próżno się mu sprzeciwiać! Widocznie tak już musi być. Nowi amerykańscy oligarchowie ruszyli na podbój świata, a świat zamarł z przerażenia. Hannibal ante portas!

Na szczęście „niepowstrzymane marsze” mają to do siebie, że po kilku latach utykają gdzieś na prowincji, a historia powraca do swojego powolnego dość biegu. Najeźdźcy się osiedlają, żenią z tubylczym kobietami, rodzą się dzieci, a po latach wylęga się z tej mieszanki nowy naród, nowy język i nowy obyczaj. Ale też nigdy tak całkiem nowy.

Nie ma co się bać Trumpa. Jest nieszczęściem, ale głównie dla USA. I to nieszczęście już się zaczyna – dramatem milionów ludzi, którzy obawiają się deportacji. W kolejce czekają cła, prowadzące do wzrostu cen w USA i wzrostu inflacji, konflikt z Meksykiem, konflikt z Europą, z Kanadą i Bóg wie, z kim jeszcze. Po kilku miesiącach stuporu politycy się ockną i zaczną reagować na awanturnictwo „króla Ameryki”. I bardzo dobrze. Władza Trumpa w Waszyngtonie może wymusić na Europie większą integrację i wzięcie odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo. Skoro za morzem nie mamy już przyjaciela, to nie mamy też wyjścia. Skrzydła wielkiej kwoki już nas nie chronią. Musimy wyjść na gumno światowej polityki i zmierzyć się ze wszystkimi stworzeniami, które po nim hasają. Na czele z Putinem.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Zełenski wyrwał Trumpowi megafon. Scenariuszy jest kilka, w tym ten czarny

Donald Trump padł ofiarą własnego stylu „załatwiania spraw” przy włączonych kamerach i mikrofonach. Ale to była nierówna walka – dwóch na jednego. Publiczne starcie z dwoma najsilniejszymi figurami w USA nie może się dobrze skończyć. Tej refleksji Zełenskiemu zabrakło, mimo iż bronił prawdy.

Marek Świerczyński, Polityka Insight

Patrząc z punktu widzenia dziejowego, możemy być względnymi optymistami. Zwycięża Realpolitik, a to oznacza odrzucenie iluzji i powrót na twardy grunt faktów i interesów. Mówił o tym w swoim inaugurującym polską prezydencję strasburskim przemówieniu Donald Tusk.

Można wiele złego powiedzieć o Trumpie, ale na pewno nie to, że jest słaby. Jest narcystyczny, nieokrzesany, niemoralny i w dodatku mitoman. Ale mimo wszystko jest politykiem sprawczym i silnym. I jako taki może być natchnieniem dla Europy, która do tego stopnia skarlała politycznie, że nawet zupełnie prowincjonalny harcownik taki jak Orbán, jeśli tylko ma silny charakter, może cieszyć się skrywanym podziwem skromnych biurokratów, którym przydarzyło się otrzymać posadę premiera któregoś z europejskich rządów. Właściwie gdy chodzi o świat demokratyczny, to tylko Macron i Tusk są „jacyś”. Słabość i kunktatorstwo europejskiej klasy politycznej przerażają nie mniej niż zwycięstwo Trumpa. Jednakże Trump już wygrał i jest. Na to nic już nie poradzimy. Ale przywódców Europy możemy sobie jednak wybrać. I jak mnie ten Tusk całe życie wkurza i frustruje, to jednak muszę mu przyznać, że zwyciężać potrafi. To jest jedyny Donald, którym możemy skontrować tamtego, zamorskiego Donalda. Mam nadzieję, że gdy już uporamy się z tymi nieszczęsnymi wyborami prezydenckimi i sytuacja w kraju zrobi się bezpieczna, Donald Tusk zajmie się polityką europejską. Chyba potrafi to lepiej, niż taplać się z kilkoma nielubianymi kolegami w koalicyjnym błotku, na cienkim sznurku ciągnąc wózek słabego, patchworkowego rządu. Szkoda go na tę małą politykę, bo potrafi być w wielkiej. Tym bardziej że może go w tym wspierać zawodnik tej samej co on wagi (choć emerytowany), czyli Aleksander Kwaśniewski. Mam nadzieję, że za dwa lata zobaczą okładkę którejś z wielkich anglojęzycznych gazet z wizerunkami Donalda Trumpa i Donalda Tuska, a napis głosić będzie „Donaldów dwóch”.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj