Europa – pogubiona, choć potężna
To doprawdy mało subtelne: przywódcy Europy rozmawiający o „nowej architekturze bezpieczeństwa” akurat w tym nieszczęsnym Monachium, kojarzącym się z niesławną konferencją, na której oddano Hitlerowi Czechosłowację na pożarcie. Monachium będącego w latach 20. XX w. kolebką hitleryzmu. To oczywiście przypadek, bo konferencje polityczne organizowane są tam co roku w jak najbardziej antyhitlerowskiej intencji, lecz tym razem wyszło wyjątkowo niezręcznie.
Okazuje się bowiem, że Czechosłowacją naszych czasów ma być Ukraina, którą wielu polityków (również w Niemczech) chciałoby podzielić na pół – wschodnią część oddając Putinowi. Niczym zaspokojony lew Rosja miałaby leniwie obgryzać kości Ukrainy, a potem uciąć sobie imperialną drzemkę. Tylko że lwia drzemka nie trwa długo, a wyspany i zgłodniały lew bez wątpienia ruszy po następną ofiarę. Na kogo? Pewnie na kraje bałtyckie, bo to łatwy łup. Któż by chciał umierać za Wilno?
Wygląda na to, że Ameryka szykuje nam imperialny pokój na koszt Europy. Mamy sami przypilnować Ukrainy, a gdyby coś się poważnego działo, to Ameryka rozważy, czy chce jej się w to mieszać. Inaczej mówiąc: cicho tam! A czemu tak? Ano temu, że trzeba wreszcie znieść sankcje i wrócić do business as usual. Rosja ma tanie surowce i dostęp do nich jest ważniejszy od tego, czy jakiś zrujnowany kawałek rubieży Europy pozostaje w granicach tego słowiańskiego kraju, któremu akurat wedle prawa się on należy. Amerykanów Ługańsk obchodzi dokładnie tyle, co Ustrzyki Górne.
A kto ma pilnować, żeby „Moskale nie weszli”? No, ma się rozumieć, że niemieccy żołnierze. Bo kto? Czy wyobrażacie sobie większą ironię historycznego losu niż Niemcy pilnujący bezpieczeństwa Ukraińców? A przecież o tym się właśnie na salonach Europy dzisiaj mówi.
Niezwykłe i przełomowe dni przeżywa dziś Europa. Lewica i prawica z cicha kibicują Trumpowi, bo obchodzi ich spokój (na kilka lat), a nie pokój. Chętnie nakarmią lwa (czy tam niedźwiedzia, jak kto woli), byle tylko kupić jedną czy dwie kadencje bez wojny. A potem? A potem może Putin umrze albo inne powieją wiatry. Tylko idący środkiem pragmatycy, tacy jak Tusk z Sikorskim, a także Macron, chcieliby czegoś więcej. Liczą na to, że poniżana i porzucana przez Amerykanów Europa dostanie nowy impuls dla pogłębienia integracji i poważnych inwestycji w samoobronę, dzięki czemu nie tylko wzmocni się względem zagrożenia ze wschodu, lecz ponadto na powrót stanie się równorzędnym partnerem dla USA.
I to jest jedyna sensowna polityka. Polityka, której Polska – jako największy kraj UE graniczący z Rosją i militarnie rosnący w siłę – może być liderem. Oby tylko Donald Tusk nie przestraszył się swojej misji i nie schował w drugim szeregu. Te dni to dla niego test. Albo zasiądzie przy głównym stole negocjacyjnym, albo tylko przy którymś z technicznych „podstolików”. Miejmy nadzieję, że nie zawaha się złożyć hojnej oferty polskiego udziału w stabilizacji, ochronie i odbudowie Ukrainy. I to szybko, bo czas na przegrupowania sił w Europie szybko się skończy. Niemcy są przed wyborami, Francja ma potężne kłopoty wewnętrzne, a Wielka Brytania po brexicie dryfuje w stronę USA. Jeśli nie teraz, to kiedy?
Szansa, jaką stwarza dla Polski wojenny pat w Ukrainie i bezpardonowe panoszenie się USA, musi zostać przez Donalda Tuska w pełni wykorzystana. Jeśli uda mu się odegrać rolę jednego z seniorów europejskiej polityki i w roli sternika przeprowadzić Europę przez rafę zagrożeń i upokorzeń, jakie dziś ją spotykają, będzie potężny jak nigdy wcześniej. A to oznaczać będzie nie tylko wzrost jego popularności w kraju i wygraną Rafała Trzaskowskiego w wyborach, lecz również respekt na Kremlu. Respekt zaś znaczy w stosunkach z agresywnym imperium więcej niż najnowocześniejsze nawet samoloty i czołgi.
Piszemy o tym, co ważne i ciekawe
Kuchenna rewolucja Piesiewicza. Na lokal poszło 1,5 mln zł z „olimpijskich” pieniędzy
Prawie 1,5 mln zł wydano w Polskim Komitecie Olimpijskim na restaurację zarządzaną przez wewnętrzną spółkę. Prezes Radosław Piesiewicz dokooptował do niej swoją dobrą znajomą.
Ale tak naprawdę Europa jest silniejsza od Rosji, Ameryce zaś mniej więcej równa. Zdajemy się o tym zapominać, a nawet jakby tego wstydzić. Nasza słabość wynika z wielkiego, trwającego od 1945 r. strachu przed „atomem”, który ma Rosja. Jeśli chcemy poczuć się silni (a jesteśmy silni!) i zdolni obronić Ukrainę przed połknięciem przez Rosję, musimy wyzbyć się tego strachu. Putin i jego następcy muszą mieć pewność, że w razie użycia broni jądrowej czeka ich natychmiastowa brutalna odpowiedź z Europy (a nie tylko z USA). Tej samej pewności potrzebujemy również my, obywatele Unii Europejskiej.
Ten polityk, który pierwszy powie głośno, że „Europa ma atom i nie zawaha się go użyć”, będzie moralnym liderem naszej unii. Byleby miał do tego podstawy – tak jak dziś ma je prezydent Francji. Na razie jeszcze do tego daleko. Na szczęście w tych czasach „daleko” może znaczyć kilka lat. Na razie życzmy szczęścia Donaldowi Tuskowi i Radosławowi Sikorskiemu w Paryżu!