Kościół upadnie z PiS – to historyczna zasługa Kaczyńskiego
Wiele mówi się ostatnio o zachowaniu Kościoła w naszych pisowskich czasach. Dziwne rzeczy się mówi. A że to jedni biskupi zadowoleni, a inni nie bardzo. I że PiS traktuje Kościół instrumentalnie, a takoż i Rydzyk et consortes traktują PiS. I może prawdę mówią. Ale nie to przecież jest ważne. Tak naprawdę ważne jest to, co się stanie, gdy pewnej pięknej wiosny reżim PiS upadnie i skończy się „reakcyjna rewolucja”.
Otóż z rewolucjami jest już tak, że po nich przychodzą kontrrewolucje. Jest akcja, jest reakcja. A jaka może być reakcja na prostackie i skorumpowane rządy skąpane w groteskowej i załganej propagandzie pyszałkowatego nacjonalizmu oraz wulgarnego socjalizmu? Taka jak na PRL, którego reżim PiS jest recydywą – jednoznaczny zwrot ku wolności i Zachodowi.
I to tym razem zapewne znacznie bardziej świadomy i głęboki niż po 1989 r. Liberalna i postępowa część społeczeństwa jest już bowiem strukturą społeczną znacznie silniejszą niż przed laty, a rozumienie, na czym polega organizacja życia i rola państwa w nowoczesnej demokracji, jest wśród elit społecznych nieporównanie pełniejsze niż w czasach przedinternetowych. Mimo wstecznickiego i zakłamanego systemu oświaty i propagandy każdego roku przybywają dziesiątki tysięcy młodych ludzi, dla których wolność, równość, tolerancja, pluralizm i demokracja są czymś oczywistym, tak jak oczywiste jest dla nich to, że reakcyjny i feudalny w swej mentalności Kościół oraz związane z nim symbiotycznym węzłem nacjonalistyczne państwo stanowią dla tych wartości stałe zagrożenie.
I żadne działania polityczne ani machiaweliczny spryt autorytarnej władzy nie są w stanie tej wolnościowej tendencji zmienić. Na dłuższą metę nie pomogą ani represje, ani pranie mózgu. Zbitka katolicko-narodowa staje się coraz bardziej odrażająca dla coraz większej liczby obywateli. System propagandy jest nieszczelny, a młodzież coraz bardziej impregnowana na drętwą mowę politruków – zupełnie jak w latach 70. i 80.
Dlatego możemy być pewni, że ten system się zawali. A Kościół? A Kościół jest w sposób oczywisty jego integralną częścią i musi upaść razem z rządami PiS. To już nie jest tak jak w PRL, gdy pozycja Kościoła w stosunku do komuny była pod jednymi względami symbiotyczna, a pod innymi opozycyjna. W przypadku tego reżimu każdy wie, że jest on po prostu reżimem kościelnym, nawet jeśli niektórzy księża wypowiadają się o nim sceptycznie. I jeśli ten reżim upadnie, to pociągnie za sobą Kościół, który nie będzie już mógł stroić się w piórka wielkiego obrońcy wolności w czasach PRL, jak to z wielkim powodzeniem czynił po roku 1989. Ten numer drugi raz nie przejdzie.
Dlatego Kościół uczyni wszystko, żeby PiS rządził jak najdłużej. Będzie go bronił, broniąc samego siebie, chociaż gardzi tym rządem tak jak każdą świecką władzą. Każdy inny rząd będzie bowiem dla Kościoła gorszy, a ten który nastąpi bezpośrednio po PiS, będzie wręcz zabójczy. Biskupi wiedzą doskonale, że gdy przyjdzie czas rozliczeń z reżimem, proces ten nie ominie ich samych. Tym razem się nie wywiną. Rewolucja demokratyczna będzie stanowcza i konsekwentna, bo inna być nie może. Po 2007 r. nie było rozliczeń z PiS, a skutkiem zaniechania tej „dekomunizacji” był powrót Kaczyńskiego do władzy w 2015 r. Drugi raz klasa polityczna nie popełni tego błędu. I nie zostawi już w spokoju Kościoła. Zbyt oczywiste jest, że nie ma demokracji i praworządności bez równości dla Kościoła, a więc bez świeckiego państwa.
Równe traktowanie z innymi instytucjami wolnego społeczeństwa obywatelskiego oraz stosowanie prawa w relacjach państwa i osób prywatnych z Kościołem oznaczać będzie przewrót, którego historyczną treścią będzie upadek tysiącletniej władzy Kościoła nad państwem polskim. Upadek taki sam, a może i bardziej spektakularny niż w Hiszpanii, Portugalii czy Irlandii.
I tego właśnie boją się biskupi. Boją się potwora, jakim jest niezależne i suwerenne w stosunku do Watykanu, wolne polskie państwo, które zacznie rozliczać przestępstwa i nadużycia biskupów i księży, a także normalizować relacje polityczne z Watykanem oraz relacje finansowe z miejscowymi jego agendami. Miliardy złotych rocznie stopnieją do setek milionów. Skończy się oddawanie ziemi i budynków za 1 proc. wartości. Skończy się nadzór kościelny nad szkołami i pełzanie urzędników państwowych oraz służb mundurowych przez biskupami. Skończy się składanie hołdów i darów Rydzykowi i jemu podobnym.
To jednak jeszcze nic. Biskupi boją się nie tak bardzo utraty władzy i dochodów, jak lękają się o bezpieczeństwo swych tajemnic. I to właśnie z tego lęku przed ujawnieniem i ściganiem niezliczonych malwersacji oraz przestępstw, które w jakiejś części znamy z dziennikarskich, lecz nie prokuratorskich śledztw, biskupi i cały Kościół będzie do upadłego zwalczał siły postępowe. Lecz gdy już one wygrają, stanie się wobec nich pokorny i milutki, jak wobec każdej nowej władzy. Będzie już jednak za późno. Ofiary malwersacji i wyłudzeń, a zwłaszcza ofiary przestępstw seksualnych nie pozwolą, aby jeszcze raz Kościół się wywinął i umknął przed odpowiedzialnością za swoje niezliczone grzechy. Ruszą procesy, będą aresztowania, będą wyroki, będą odszkodowania. I pęknie tabu – okaże się, że ksiądz przestępca też może trafić za kratki, a biskupa uchylającego się od stawiennictwa na wezwanie prokuratora czy sędziego może zatrzymać i dowieźć policja, tak jak zwykłego obywatela. A kto wie, może i hierarchów nie ominie sprawiedliwość? A wielu z nich ma bardzo bogatą przeszłość – zarówno na niwie obyczajowej, jak i – powiedzmy sobie – zarobkowej. Nie mówiąc już o współpracy z SB, która bodajże już nikogo za kilka lat nie będzie specjalnie wzruszać.
Nie jestem naiwny. Wiem, że dla Kościoła nie będzie sprawiedliwości. Kościół nie zapłaci całego rachunku, lecz tylko jego niewielką część. Nie utraci też wszystkich przywilejów ani dostępu do publicznych pieniędzy. Będzie miał ich więcej niż jakakolwiek siła społeczna. Ale w porównaniu z tym, co jest teraz, przyszła kondycja Kościoła w Polsce – przypominająca jego obecną pozycję w innych krajach Zachodu – oznacza właśnie tyle co upadek. Oczywiście w jego własnej percepcji.
Ci biskupi i księża, którzy najbardziej zaplątani są w ciemne sprawki – od donosicielstwa, przez złodziejstwo, po libertynizm i pedofilię – stanowią awangardę reakcji. Ale to właśnie oni, dziś skazani na wspieranie pogardzanego przez siebie Kaczyńskiego, są zaczynem procesu upadku Kościoła. Upadku, dodajmy, w bagno praworządności i pokory. Wolnej Polski jeszcze tak naprawdę nie mieliśmy. Ale zanosi się na to, że za kilkanaście lat ją zobaczymy. I wielka w tym będzie zasługa Jarosława Kaczyńskiego.