Sławek Nitras i ks. Tiso, czyli co z Kościołem po upadku PiS?
Dziś, 1 września, przypada rocznica napaści Kościoła katolickiego na Polskę. 1500 żołnierzy zarządzanej w imieniu Kościoła i Rzeszy Niemieckiej nazistowsko-katolickiej Słowacji na rozkaz nazistowskiego zbrodniarza wojennego, dyktatora Słowacji ks. Josefa Tiso, przekroczyło granicę Polski.
To właściwy dzień, by raz jeszcze przypomnieć o hańbiącej nasz kraj wasalności kolejnych rządów i całego państwa względem obciążonej wieloma stuleciami zbrodniczej działalności monarchii z siedzibą w Watykanie. Rządzą nami zdrajcy otwarcie wysługujący się pomiatającymi nimi biskupami, którzy nawet nie kryją się z tym, że są agentami obcego państwa – tego państwa, które od tysiąca lat pasożytuje na naszym kraju, nieustająco szantażując je i kontrolując po kolei wszystkich jego królów i wszystkie jego rządy, a u szczytu swej łupieżczej potęgi posiadającego trzecią część ziem królestwa polskiego.
A wszystko to w imię bluźnierczej uzurpacji, jakoby totalitarny i zbrodniczy Kościół katolicki, przez kilkanaście stuleci pławiący się we krwi, był spadkobiercą równościowej rewolucji społecznej starożytnych Żydów chrześcijan i ich legendarnego przywódcy Jezusa z Nazaretu. A jednak pojawia się szansa, że wzorem innych krajów Zachodu również Polska wkrótce zrzuci z siebie tysiącletnie jarzmo i uzyska nareszcie godność oraz suwerenność nowoczesnego narodu. Wszystko w rękach elit politycznych, które właśnie teraz muszą zdefiniować swój stosunek do Kościoła.
Niestety, czynią to w sposób niemądry i naiwny, a przede wszystkim po myśli samego Kościoła, który najbardziej liczy właśnie na to, że będzie się mówić o „przywilejach”, które trzeba ograniczyć, oraz o „rozdziale” z państwem, który będzie trzeba przeprowadzić.
Nie do wiary, jak łatwo propaganda rządowa „ograła” medialne wydarzenie promujące PO i Trzaskowskiego pod nazwą Campus Polska Przyszłości. Wystarczyło, że Sławomir Nitras wezwał do ograniczenia („opiłowania”) przywilejów Kościoła, a już można było mało wymagającej klienteli politycznej przedstawić całą imprezę i całą opozycję jako „dechrystianizatorów”. To zadziwiające, że w społeczeństwie tak egalitarnym jak nasze, a więc takim, w którym wszelkie uprzywilejowanie uchodzi niemalże automatycznie za niesprawiedliwość, wezwanie do ograniczenia przywilejów kogokolwiek, czyli do przywrócenia równego traktowania tego kogoś, może wywoływać protest moralny.
Czyżby domaganie się równego traktowania Kościoła i innych podmiotów społecznych oznaczało to samo co dyskryminacja? Logicznie biorąc, oczywiście nie. Ale propaganda nie musi kierować się logiką, lecz prawdą emocji. A na poziomie emocjonalnym komunikat jest czytelny: ograniczyć przywileje to znaczy ukarać, osłabić, zmarginalizować.
Tak samo jak szyderstwem z logiki i moralności publicznej jest potępianie jako dyskryminacyjnych wezwań do równego traktowania kogoś, kto korzysta z ogromnych przywilejów, nie będąc biednym i chorym, również stawianie sprawy relacji między państwem a Kościołem na płaszczyźnie sporu o zakres przywilejów jest niemądre, zakłamane i przewrotne. Podobnie ma się sprawa z hasłem „rozdzielenia Kościoła od państwa”. Czy na bezkarność włoskiej mafii państwo włoskie reaguje ograniczaniem jej przywilejów, a światli włoscy politycy postulują rozdzielnie mafii od państwa?
Porównanie Kościoła z mafią może się wydać kulawe. Są tu wszak znaczące różnice. Jednakże żadna z tych różnic nie dotyczy istoty rzeczy: rozmawianie o przywilejach organizacji przestępczej albo o jej rozdzieleniu od państwa legitymizuje ją jako suwerenny wobec państwa i równorzędny z nim byt.
Najwyższy czas, aby politycy demokratyczni oraz dziennikarze wreszcie uświadomili sobie, że retoryka „rozdziału tronu i ołtarza” jest reliktem średniowiecza i obraża majestat państwa polskiego, które nie musi i nie może tolerować na swoim terytorium żadnego drugiego „państwa w państwie”. Powinni też zrozumieć, że przywileje Kościoła to nie są żadne przywileje, lecz trybuty i haracze płacone przez Rzeczpospolitą Polską obcemu państwu, kamuflującemu się (zresztą bardzo powierzchownie) jako lokalny związek wyznaniowy.
Z prawnego punktu widzenia Kościół rzymskokatolicki jest organizacją zagraniczną, podlegającą jurysdykcji i władzy obcego (i dodajmy – zawsze niemalże wrogiego Polsce) państwa zwanego Stolicą Apostolską. Jurysdykcja polska nad podmiotami kościelnymi – wynikająca z ich statusu osób prawnych na gruncie prawa polskiego – jest pozorna i jedynie honorowa, gdyż de facto cały Kościół, jego ogromne włości i jego finanse znajdują się poza kontrolą władz RP. Ten stan faktyczny ma zresztą swoje umocowanie w konkordacie, który – będąc wymogiem konstytucji – ogranicza suwerenność Polski na rzecz Stolicy Apostolskiej, a więc i Kościoła, którego państwo to jest prawną formą.
Kiedy wreszcie polscy politycy postawią kwestię relacji państwa z Kościołem na tej płaszczyźnie, na której już setki lat temu postawiły ją narody Europy, a więc jako kwestię stosunków międzynarodowych? To zdumiewające, jak bardzo ślepe są polskie elity i jak bardzo zagraniczny charakter Kościoła wciąż jest w Polsce tabu.
Relacje z Kościołem to część stosunków międzynarodowych. I jako takie są one skrajnie asymetryczne i polegają na upokarzającej uniżoności ze strony Polski. Tej uniżoności, dla której pretekstu dostarcza rzekomo religijny wymiar tych relacji (pomimo konstytucyjnie gwarantowanej bezwyznaniowości państwa polskiego!), towarzyszy faktyczna eksterytorialność Kościoła na terenie RP oraz gigantyczne transfery finansowe, oddawanie ogromnych majątków publicznych na rzecz Kościoła oraz niebywałe uprzywilejowanie w sferze fiskalnej i gospodarczej. Trybuty płacone Kościołowi w zamian za powstrzymywanie się przez niego od działań, które mogły uniemożliwić przyjęcie Polski do Unii Europejskiej bądź obalić któryś z kolejnych rządów, swoją łączną wartością są porównywalne z wydatkami RP na obronność i znacznie przekraczają sumę wydatków na naukę.
Niesuwerenność Polski względem Stolicy Apostolskiej i Kościoła wyraża się nie tylko w wasalizacji na poziomie symbolicznym, składaniu feudalnych hołdów i płaceniu gigantycznej „renty feudalnej”, lecz również w brutalnym ingerowaniu przez Kościół, za pośrednictwem kontrolowanych przez siebie polityków (w gruncie rzeczy będących zdrajcami, a nie politykami), w prawo medyczne, w prawo oświatowe, a przede wszystkim w edukację, która podporządkowana jest kościelnej ideologii i propagandzie.
Dopiero na tym tle trzeba rozpatrywać przestępczą działalność Kościoła. Stojący ponad prawem i niedosiężny dla polskich prokuratorów kler masowo praktykuje przestępczość gospodarczą i seksualną. Oszałamiające rozmiary tej ostatniej poznajemy prawie wyłącznie z opracowań dziennikarskich oraz zagranicznych raportów publicznych, które wszelako mówią o zbrodniach i przestępstwach kleru w innych krajach, co daje tylko bardzo przybliżone pojęcie o tym, jak się analogiczne kwestie mają na terenie Polski. Możemy wszak przypuszczać, że stopnień demoralizacji księży i biskupów w Polsce jest nie mniejszy niż w Australii, Irlandii czy Austrii, bo też jak dotąd nie wykryto jeszcze znacznych różnic pomiędzy krajami, których władze zbadały działalność Kościoła na swoim terenie. Możemy mieć tylko nadzieję, że w katolickich ośrodkach wychowawczych w Polsce nie mordowano dzieci, tak jak miało to miejsce w Irlandii i Kanadzie.
Przypomnijmy więc, że wbrew tragicznym informacjom papieża, mówiącego o horrendalnych 2 proc. księży pedofilów, jest ich ok. 5 proc., a większość biskupów świata uwikłana jest w proceder tuszowania tych przestępstw. Proceder ten ma twardą podstawę w prawie kanonicznym, zakazującym informowania władz świeckich o zbrodniach kleru. Właśnie dlatego polscy biskupi znajdują się w stanie tzw. przestępstwa ciągłego, ukrywając dokumenty pedofilów, a ostatnio otwarcie odmawiając władzom polskim ich przekazania (do czego zostali – po raz pierwszy w historii – oficjalnie wezwani przez właściwy organ). W ramach działań wizerunkowych (nie zmieniając jak dotąd ogólnej zasady bezwzględnego krycia przestępców) Watykan ukarał symbolicznie dziesięciu polskich biskupów. Państwo polskie nie ukarało żadnego…
Sławomir Nitras opowiada głupstwa, podobnie jak Szymon Hołownia. Nie chodzi o żadne „przywileje”, które po obaleniu postkomunistycznego reżimu Kaczyńskiego trzeba „odpiłować”, ani o żaden „rozdział”, po którym Kościół pozostanie bezkarny. Chodzi o odzyskanie przez Polskę niepodległości i rozliczenie przynajmniej tych nieprzedawnionych przestępstw kleru i Kościoła. Gdy Polska stanie się krajem demokratycznym i praworządnym oraz ośmieli się na poważnie pomyśleć o możliwości bycia państwem suwerennym, w pierwszym rzędzie będzie musiała zmienić konstytucję, brutalnie rzucającą państwo polskie na kolana przed papieskim tronem.
Usunięcie konstytucyjnej gwarancji wasalizacji Polski wobec Watykanu otworzy drogę do wypowiedzenia konkordatu, a następnie unieważnienia komunistycznej ustawy o stosunkach państwa i Kościoła. W konsekwencji Kościół stanie się jedną z organizacji pozarządowych, podległą zwykłym prawom. Jego działalność i finanse staną się przejrzyste i podlegać będą kontroli.
Nadanie Kościołowi równego z innymi organizacjami statusu nie może być jednakże bezwarunkowe. Nie wiadomo bowiem, czy po zbadaniu przestępczej działalności kleru organizacja zachowa podstawy legalnego działania w świetle polskiego prawa. Rzecz jest delikatnej natury, gdyż to, co w świetle prawa zwie się organizacją przestępczą, dla mas ludzi od takiej organizacji zależnych bądź psychologicznie uzależnionych może być świętą wspólnotą, stojącą ponad wszelkimi miarami dobra i zła, a przede wszystkim ponad wszelką władzą świecką. Archaiczna umysłowość ludu jest realnym czynnikiem politycznym, z którym trzeba się będzie liczyć.
Tak czy inaczej, proces przywracania praworządności w sferze relacji z Kościołem oznaczać będzie ogromną mobilizację aparatu ścigania i sądów. Udokumentowanych na poziomie dziennikarskim spraw, które będą wymagały opracowania prokuratorskiego, jest bowiem tysiące. Są to niezliczone wyłudzenia i malwersacje, a także przestępstwa seksualne. Niestety, w większości przypadków wina spoczywa nie tylko po stronie kleru, lecz i osób świeckich. W tworzeniu prawa, na podstawie którego powstała tzw. Komisja Majątkowa, umożliwiająca bezkarne rabowanie ziemi i budynków, w tworzeniu prawa umożliwiającego przekazywanie przez samorządy ziemi i budynków za 1 proc. ich wartości i w innych aktach zdrady brali udział świeccy. Niektórym z nich można udowodnić osobistą korzyść związaną z tymi aktami.
To samo dotyczy urzędników, rzeczoznawców i adwokatów wspierających poszczególne przywłaszczenia i oszustwa. Do tego dochodzą prokuratorzy odmawiający wszczynania śledztw w świetnie udokumentowanych sprawach o malwersacje i pedofilię, prokuratorzy i sędziowie dopuszczający się szykanowania osób walczących z Kościołem (za pomocą art. 196 kk o „obrazie uczuć religijnych”), politycy czerpiący osobiste korzyści ze zdradzieckich układów z biskupami. Ogromna większość tych niegodziwości i przestępstw pozostanie bezkarna, lecz państwo będzie musiało uczynić wysiłek, aby przynajmniej część tego potwornego ładunku zbrodni i zdrady z siebie zrzucić. Bez tego nigdy nie będziemy wolnym krajem, a słowo „patriotyzm” na zawsze będzie zbrukane skojarzeniem ze zdradzieckim klerykalizmem.
Kościół katolicki nie został powołany po prostu w celu prowadzenia działalności przestępczej. Jednakże popełnia przestępstwa w sposób masowy i systematyczny, czerpie korzyści z przestępstwa, a samych przestępców otacza systemową i prawną ochroną. Dlatego jest organizacją przestępczą lub – zważywszy na jego formalny status państwowy – państwem przestępczym. Dodajmy: państwem zawsze wrogim Polsce, a nawet winnym napaści na nasz kraj.
Politycy bredzący o „rozdziałach” nie chcą wyzwolenia Polski ani osądzenia winnych, bo brakuje im pojęć i słów do opisania sytuacji, w której znajduje się kraj, za który biorą odpowiedzialność. Czas wyrosnąć z klerykalnych pieluch!