Smuta Jaruzelskiego – smuta Kaczyńskiego
Nie wiem, kiedy upadliśmy niżej – w czasach stanu wojennego czy w czasach PiS. Obie te epoki wiele różni, lecz jeszcze więcej łączy: wszechobecny cynizm, deprawacja władzy i zobojętnienie społeczeństwa. Niewybredny nacjonalizm, rozmiłowanie w przemocy, orgia służb, czujne oko Rosjan. W rocznicę stanu wojennego warto uświadomić sobie, jak bardzo historia zatoczyła koło.
40 lat temu naród dostał obuchem w głowę. Po kilkunastu miesiącach radości i biedy, gwiezdnym czasie w życiu Polski, jaki zdarza się raz na pokolenie, w jednej chwili upadły marzenia i rozwiały się nadzieje. PRL pokazał swoją ponurą, opresyjną mordę, a za tą mordą stanęła jeszcze jedna – Leonida Breżniewa. Jednego zimowego dnia przypomnieliśmy sobie, że ZSRR to nie bajka o żelaznym wilku, lecz czołgi na granicy. I nikt nie był tego dnia w stanie powiedzieć, czy Jaruzelski musiał TO zrobić czy nie. I nie wiedzieliśmy tego również przez następne dni i lata. Dlatego stan wojenny po prostu zaakceptowaliśmy. Prawie bez oporu. Bo jak na taki gwałt i rozczarowanie, te protesty, które jednak były, to tyle co nic. Nie umniejszając pamięci ofiar starć z ZOMO.
13 grudnia 1981 r. rozpoczął dekadę beznadziei, biedy i demoralizacji. Dla mnie – szaroburych lat młodzieńczych, z kilkoma marnymi podskokami w rocznicę Sierpnia albo 3 maja czy z okazji koncertów Republiki albo TSA. Oporniki, ulotki, ale przede wszystkim codzienność na studenckim poddaszu, z kartkami na mięso i wódkę, czujną, wszechobecną milicją, a przede wszystkim z wielką pewnością, że tak już będzie zawsze. Śmiać mi się chce, gdy młodzież mówi o braku perspektyw. Nam do głowy nie przychodziło, że kiedyś może nie być PRL i PZPR. No tak, ale młodzież ma to w nosie. Co roku pytam kto to Gierek, a kto Jaruzelski, a z kim graniczył PRL i co oznacza ten skrót. I tak dalej – wśród elity studenckiej odpowiedzi na te pytania zna może 10%. W ogólnej populacji młodych – z pewnością o wiele mniej. To może okrutne, ale cudzy los i dawne czasy prawie nikogo nie obchodzą.
Lecz nasza młodzież słusznie czuje się pokrzywdzona. Bo dla nas zaświeciła jutrzenka w roku 1989 i weszliśmy w bajeczny i zwariowany czas wolności i wielkiej Zmiany. Potem było już tylko lepiej i lepiej. Stan wojenny to było tylko długie bo długie, ale interludium – miedzy Sierpniem a III RP. A co czeka nasze dzieci? Rozwalająca się na całym świecie demokracja, globalne rządy wielkich korporacji cyfrowych, panosząca się wszędzie sztuczna inteligencja, a przede wszystkim ocieplenie klimatu i wielkie migracje. Mało podniecające. Dobrze, że biedne dzieci nie wiedzą, że żyją już w faszyzmie. A może szkoda, że nie wiedzą?
My to przynajmniej mieliśmy swój czas. A jednak dekada stanu wojennego nie dała o sobie zapomnieć i odbiła się nam czkawką. Życie w autorytarnym ustroju i żałosnej siermiędze codzienności tamtego czasu uczyniło z nas masę samolubnych egoistów. Bez skrupułów roztrwoniliśmy swoją wolność, która przyszła nam w 1989 r. zbyt łatwo. I w końcu oddaliśmy biedną ojczyznę w łapy pospolitej siwy – ani trochę nie lepszej niż ta z czasów sanacji albo Gomułki. To samo chamstwo, ten sam brak wstydu, to samo załganie. Może tylko złodziejstwa więcej. Z grubsza jednak – znów to samo, znów tak jak zwykle.
Rządy PiS nie trwają jeszcze dekadę, lecz stan wojenny również nie objął całych lat 80. W roku 1988 życie społeczne przyśpieszyło. PZPR zaczęła wyzbywać się władzy, oddając ją Kościołowi i Solidarności. Reforma gospodarcza również zaczęła się jeszcze przed Okrągłym Stołem. Dlatego tym bardziej można tamtą smętną epokę porównywać z naszym sześcioleciem tragicznych rządów Jarosława Kaczyńskiego. I choć dzisiaj mamy co jeść, możemy sobie jeździć po świecie i wypisywać co chcemy, to po innymi względami reżim Kaczyńskiego jest o wiele gorszy. No, chyba że ktoś uważa, że tysiące ofiar pandemii, które uniknęłyby śmierci, gdyby nie zbrodniczy cynizm władzy, sprzedającej ludzkie życie za słupki sondażowe to nic. Jeśli jednakże tak uważa, to jest tak samo cyniczny jak ta władza. Ofiary pandemii, których można było uniknąć wprowadzając reżim sanitarny i certyfikaty szczepień są tak samo realne, jak kobiety i dzieci umierające w lesie i robotnicy Wujka.
Większość ludzi nie traktowała PRL jako autorytarnego reżimu, bo w tamtych czasach wyobrażenia o demokracji były bardzo mgliste. Nie znano innej władzy niż autorytarna i ideologiczna. Tylko elity wiedziały z grubsza, na czym polega ustrój wolności. Ogół interesował się własnym portfelem i zasobnością półek w sklepie. Dziś interesuje się już tylko tym pierwszym. „Wolność” znaczyła, że nie ma tu Niemców i „Ruskich”. Nic więcej. No, może dla niektórych jeszcze wolność słowa i działalności związkowej. A jak jest dzisiaj? Obawiam się, że w tym naszym nowym „stanie wojennym” ogół również nie tęskni za wolnością. Dlatego nieprędko ją dostanie.
Wielka różnica pomiędzy czasami Jaruzelskiego i czasami Kaczyńskiego polega na tym, że w epokę stanu wojennego weszliśmy z gorącymi sercami, mając świeżo w pamięci tłumy ludzi złaknionych swobody bycia, jakiejś bliżej jeszcze nieokreślonej „wolności”, podczas gdy Kaczyński wziął społeczeństwo zblazowane, zgapione w smartfony i zajęte wypychaniem wózków w galeriach handlowych. Nam wtedy trzeba było dać zupę z wkładką raz w tygodniu i było dobrze. Teraz wymagamy więcej. Niestety, więcej, lecz tego samego. I taka jest smutna prawda, że komuna upadła, bo się pogorszyło w portfelu i w lodówce, a faszyzm padnie dokładnie z tego samego powodu. Jakież to smutne i żałosne, że nasza nadzieja w inflacji.