Czy wolno być rusofilem?

Powiedzmy sobie szczerze: polski inteligent albo zna rosyjski, albo nie zna, lecz w tym drugim przypadku wstydzi się tego braku. Bo dla polskiego inteligenta jest oczywiste, że bez wielkiej rosyjskiej prozy, poezji i muzyki nie da się kulturalnie żyć. Po prawej ma Puszkina i Czajkowskiego, a po lewej Goethego i Balzaca. Ale to, co z prawej, ma jednak bliżej. Nawet w swej skromniejszej wersji polski inteligent chodzi z „Mistrzem i Małgorzatą” pod pachą.

Podziw ludzkości dla wielkiej rosyjskiej kultury, dla Dostojewskiego i Gogola, dla Tołstoja i Tarkowskiego, jest niekłamany i nabożny. I jest w tym podziwie coś z oszołomienia wielkoruską bezkresnością i wieczystością tego wspaniałego, dojmującego Cierpienia, którym zawsze była Rosja. Cierpienia, które jest fatum i smutą tego kraju-kontynentu, metafizycznym usprawiedliwieniem wszystkich krzywd, które Rosjanie od stuleci wyrządzali innym narodom, lecz jednocześnie samym sobie. „Usprawiedliwieniem”, rzecz jasna, nie w sensie moralnym, lecz historiozoficznym.

Naród cierpiących krzywdzicieli, dzikich, depresyjnych, okrutnych i pijanych, prąc przed siebie i podbijając bezkres za bezkresem, aż po Kamczatkę i Sachalin, aż po Chiny i Japonię, pozostawiał po sobie, jakby mimochodem, genialnych piewców i szyderców opisujących jego nieszczęścia i zbrodnie. I ci piewcy oraz szydercy, czym smutniejsze były ich pieśni i śmieszniejsze ich satyry, tym bardziej byli „ruscy” i Ruś kochający. Smagaj, pij, pisz i kochaj – oto przepis na literacki i muzyczny geniusz rosyjski. Od Szołochowa do Pasternaka i od Mandelsztama do Brockiego. Od Nabokowa do Jewtuszenki i z powrotem. A na końcu Kononow. Tego już się przeskoczyć nie da.

Skoro Rosjanie zawsze tak mieli, że pili i krzywdzili, koniec końców (ten rusycyzm jest tu na miejscu) trzeba im to wybaczyć. I zapatrzony w Rosję, zalękniony Zachód zawsze wybaczał. Obraz kozaka wołającego „Bystro! Bystro!” w barze przy Rivoli mocno zakarbował się we francuskich głowach, a przecież i spiskowiec listopadowy nie bez dumy ruski nosił mundur. Również sowiecka kuratela nad Polską nie odwiodła inteligentów, choćby i znarowionych, od rosyjskiej sztuki, której wielkość i osobliwa „szerokość” inteligencka egzaltacja instynktownie wiąże z bezkresem stepów i tajgi.

Bo bezkres przestrzenny i bezkres duchowy są przecież na siebie skazane i nierozłączne. I jak bóstwu przyznajemy prawo do kaprysów i okrucieństwa, prawo to również „kulturalna publiczność” przyznaje Rosji. Tym bardziej że to ona cierpi pierwsza. „Archipelag Gułag” to piekło, w którym naród rodzący raz za razem okrutnych tyranów sam pokutuje. Podoba się nam ten „relatywizm”? Ależ nie! Tylko że tak po prostu już jest i nic na to nie możemy poradzić. Możemy najwyżej „nie uczyć się rosyjskiego”. Tylko ciekawe, kto na takiej demonstracji straci. Bo z pewnością nieznajomość Rosji nie uczyni nas bardziej na jej wpływy odpornymi.

My, Polacy, a także (i to o wiele bardziej) Ukraińcy od stuleci współcierpimy rosyjską gehennę i widzimy się skazanymi na wspólny los z jasnookim olbrzymem ze Wschodu. Nasz kulturowy masochizm nie da się wykorzenić ot tak, jakimś dekretem „zapadniczym” ani nawet niepodległością czy demokracją. Nie przestaniemy istnieć „w odniesieniu” do Rosji, a gdyśmy nawet o Rosji zapomnieli, Zachód chętnie nam przypomni, gdzie jest nasze miejsce na ziemi. Więź kulturowa to znacznie więcej niż polityczna zależność. A jeśli się komuś wydaje, że „my z Zachodu”, to tylko się do niego złotym zębem uśmiechnąć. Bo takie to naiwne.

Możemy się gniewać i obrażać na Rosję. Mamy powody. To wstrętne, co robią i co myślą Rosjanie. Nie można wybaczyć im zbrodni, jakie popełniają na bratnim (tak!) narodzie ukraińskim i tego obezwładniającego załgania, któremu się w tej wojnie poddali. Ale żadne salwy ani huk bomb nie są w stanie zagłuszyć dźwięków Strawińskiego, a buciory tysiąca sołdatów nie zadepczą kart Turgieniewa. Bo te wszystkie dźwięki i słowa, choć dobywają się z czeluści, wzlatują do nieba i dają nam żyć. Nam, czyli Rosjanom, Ukraińcom, Polakom i wszystkim wrażliwym i myślącym ludziom.

Na wielką sztukę nie poradzisz. Dzisiejszy bojkot kultury rosyjskiej jest zrozumiałym i sensownym gestem. Ale tylko gestem. W żadnym razie nie będzie to stan trwały. Nic nie jest w stanie odczarować tej muzyki ani tej prozy, nie mówiąc już o wierszach. I bardzo dobrze. Bo ten czar nie jest własnością rosyjskiego państwa, choć ono bardzo by tego chciało. Wielka sztuka jest wolna i nie daje się złapać w garść czynownikowi – jak nie daje się złapać w garść woda w strumieniu ani wiatr. Nie ulegajmy złudzeniu, że Dostojewski jest własnością Wydziału Literatury! Choćby nie wiedzieć jak rosyjscy tyrani mieli jeszcze sponiewierać Ukraińców, Polaków i samych Rosjan, nie będą zdolni wyrządzić krzywdy rosyjskiemu geniuszowi. Ba, mogą go za to znowu natchnąć i nakarmić cierpieniem, z którego tworzy swe ogromne i zadziwiające dzieła.

Zawsze byliśmy – w całej wschodniej słowiańszczyźnie od Rosji zależnej i z Rosją wojującej – rusofilami. Nie dajmy sobie tego odebrać. Nie mylmy faszystowskiej nowomowy Putina z Dostojewskim, a strzałów z sołdackiego karabinu z Szostakowiczem. A jeśli ktoś na to powie, że wielka kultura jest bronią Rosji, która za jej sprawą budzi jeszcze większy respekt niż z powodu broni jądrowej, to trzeba mu odpowiedzieć, że tyranów Rosji nie da się pokonać, umniejszając Rosję, lecz przeciwnie – odwołując się do tego, co w Rosji jest wielkie.

Rosja mniejsza nie będzie – ani duchowo, ani fizycznie. Musimy ją brać taką, jaka jest, i taką, jaka jest, nienawidzić za jej okrucieństwo i kochać za jej bezkresny geniusz. Ani Rosja, ani Chiny, ani Indie, ani USA nie będę nigdy „normalnymi krajami”. To są kosmosy same dla siebie. Bytują na kuli ziemskiej na innych prawach niż mniejsze kraje i niewiele można na to poradzić. Są, jakie są – zmienić ich niepodobna. Muszą same.

Przeto cieszmy się, że z tego strasznego i pięknego kraju, jakim jest Rosja, dobiegają nas nie tylko wściekłe wrzaski tyranów, pijacki rechot i tupot żołnierskich kamaszy, lecz również niebiańskie dźwięki muzyki i poezji, które dzięki naszej słowiańskości i przyleganiu do Rosji również do nas przemawiają. Czy naprawdę chcemy, aby w wolnej Ukrainie zaniknął duch rosyjskiej kultury? Czy chcielibyśmy, aby polski inteligent nie znał Puszkina i nie słuchał „Borysa Godunowa”? Mamy na złość Putinowi odmrozić sobie uszy?