Cesarz jest nagi – Maryja nie istnieje! Tak po prostu!
Nie jest sprawą obojętną ani „prywatną”, czy wierzenia Kościoła katolickiego są prawdziwe, czy też nie. Bo jeśli w imię wiary w baśnie przedstawiane ludziom przez księży jako niewzruszone prawdy ludzie podejmują szkodliwe dla siebie decyzje albo nawet tracą zdrowie i życie, to dalsze wmawianie ludziom (w tym dzieciom!) bajek staje się niemoralne. To tak jakby nie przerwać przedstawienia teatralnego, gdy na sali ktoś umrze.
Śmierć przerywa show – nawet gdy organizator jest niewinny. Majestat śmierci wymaga, aby odnosić się do niej z powagą, a nie kontynuować bajkowe dyskursy, z powodu których niechcący narażono ludzi na śmierć. Ci, którzy zginęli w katastrofie autokaru jadącego do Medjugorie, stali się ofiarami mitu o Maryi. Nikt im nigdy nie powiedział, że to tylko mit (choć powinna to była uczynić szkoła). W ostatecznym rozrachunku to Kościół posłał ich na śmierć, jakkolwiek nie było to akurat jego zamiarem. Dlatego obowiązkiem Kościoła jest wziąć za tę śmierć moralną odpowiedzialność. Wypadek w Chorwacji nie był zawiniony przez Kościół, lecz Kościół i legendy o Maryi były przyczyną tego wyjazdu i stanowią jego tło. Kontynuowanie w tych okolicznościach opowieści o Maryi wspomożycielce i zanoszenie do niej modłów dziękczynnych za ocalenie tych, którzy jednak nie zginęli, to nagi cynizm. To doprawdy niesamowite, że niektórzy księża się tego dopuszczają.
Kościół nigdy nie bierze odpowiedzialności ani nie płaci za swoje winy. Co najwyżej przeprasza. W tym przypadku nawet nie przeprosi. Nie powie, że ludzie zginęli, bo księża opowiadają bajki o wielkiej Pani, która może coś załatwić u Pana Boga. Bo dali się zwieść złudzeniom i płynnym nadziejom, które zaszczepił w nich Kościół. Zamiast tego Kościół będzie się wypierał, tak jakby nie było oczywistością, że ludzie dokładnie tak rozumieją tę sprawę: pomodlisz się za swoje zdrowie do Maryi, a ta wyjedna „łaskę zdrowia” u samego Boga. Będzie się zasłaniał teologią, diabłem i bożym planem, choć wszyscy wiedzą, o co tak naprawdę chodzi i po co ludzie zanoszą modły do „Matki Boskiej”.
Dlatego, jak zwykle, to my, ludzie nieskorzy do mamienia innych baśniami i mitami, a za to przywiązani do prawdy i rozumu, musimy to wziąć na siebie i przypomnieć, że religia opiera się na zmyśleniach i obowiązkiem ludzi wykształconych jest nie tylko o tym pamiętać, lecz uczyć tego innych, aby nie dali się uwieść mitom.
Żaden zespół trzech osób nie stworzył świata. Trójca święta po prostu nie istnieje! Żaden człowiek, nawet żydowski robotnik budowlany, nie może być tożsamy ze stwórcą świata ani urodzić się z dziewicy. Żadna posiadająca dziecko dziewica nie przebywa w niebie i nie zanosi do swojego boskiego syna próśb od ludzi. Oddawanie boskiej czci człowiekowi nie jest teizmem, a wyznawanie „jedynego Boga” w więcej niż jednej osobie nie jest monoteizmem. Spożywanie pokarmu, który przemienia się w magicznym obrzędzie w prawdziwe (acz przebóstwione) ciało ludzkie, nie jest „czymś niemającym nic wspólnego” z archaicznymi obrzędami kanibalistycznymi. I tak dalej. I tak dalej.
To, co napisałem powyżej, jest oczywiście prawdziwe, a jednak nie ma prawda obywatelstwa w przestrzeni publicznej – w przeciwieństwie do twierdzeń, że Maryja jest królową Polski, po śmierci ludzie wstaną z grobów na sąd ostateczny, przed Mojżeszem rozstępowało się morze, a Jezus chodził po jeziorze. Te twierdzenia są OK. Niewinne przypomnienie, że to tylko mity i legendy, jak tysiące innych im podobnych, wymyślanych przez ludzi od tysięcy lat, budzi gniew i zgorszenie jako atak na religię i „uczucia religijne”.
Tym szantażem knebluje się usta mówiącym rzeczy ważne i oczywiste. Bo traktowanie mitów jako „spraw niepewnych”, w które można wierzyć lub nie, jest kłamstwem sprzyjającym niegodziwości, jaką jest szerzenie ciemnoty i zabobonu oraz przypisywanie sobie powagi i autorytetu społecznego tylko z tej racji, że ma się go w oczach własnych „wiernych”. Pod osłoną tego autorytetu krzewi się zaś przestępczość, a sprawcy w całym niemalże świecie pozostają bezkarni.
Najwyższy już czas uzurpacje te zdezawuować. Ale wymaga to powiedzenia, że cesarz jest nagi, to znaczy: Kościół opowiada bajki, niegodziwie wmawiając ludziom, że to święta prawda. A z kłamstwa tego czerpie ogromne korzyści i przywileje. Ba! Nawet udawanie przez „agnostyków” i „wątpiących”, że istnienie Maryi itp. legendarnych postaci jest sprawą niepewną („kwestią wiary”), stanowi fundament siły i prestiżu Kościoła. A przecież to nagie kłamstwo! Nie ma nic niepewnego w tym, że ryba nie połknęła Jonasza, Jezus nie ubezpłodnił drzewa figowego i nie przebywa w niebie w cielesnej powłoce jako bezcielesny Bóg. Nie są to, i owszem, „kwestie faktów”, lecz nie dlatego, że są to „prawdy z innego porządku” (teza, że należy je rozumieć metaforycznie, jest dla Kościoła bluźnierstwem), lecz dlatego, że racjonalny człowiek nie ma zwykle powodu wypowiadać takich twierdzeń jak „Batman nie istnieje” albo „Maryja nie istnieje”.
Z tego zażenowania i poczucia absurdu, gdy wypowiada się zdania w rodzaju „Zeus nie istnieje naprawdę”, korzysta Kościół – ludzie racjonalni po prostu krępują się wypowiadać tak idiotyczne (w swej trywialnej oczywistości) zdania jak „Maryja nie istnieje”. A do tego Kościołowi wtórują heretyccy pomagierzy, rozpowiadający, że „prawdy wiary” nie mogą być rozumiane „dosłownie” (uspokajam: tak właśnie mają być przez wiernych rozumiane!) i że takie dosłowne mówienie, że są fałszem, to rodzaj prostactwa. Otóż nie, nie ma nic prostackiego w powiedzeniu, że opowieści o Maryi – orędowniczce zjednującej wiernym boże łaski – to baśń. Prostackie jest raczej udawanie, że jest coś pomiędzy prawdą i fałszem – jakieś logiczne „limbo”, w którym mogą sobie spokojnie rezydować mity.
Pozycja Kościoła katolickiego w nowoczesnym świecie w dużej mierze opiera się na wykształconym w epoce liberalnej obyczaju niekomentowania cudzych wierzeń i niewdawania się w polemiki odnośnie do wyznawanych dogmatów i przekonań religijnych. Przyczyną takiej umowy społecznej były potworne wojny religijne pomiędzy różnymi odłamami chrześcijaństwa trawiące Europę w wieku XVI i XVII. Rozejm pomiędzy katolikami i protestantami polegał między innymi na uznaniu, że wiara jest prywatną sprawą i osobistym wyborem.
Nieprędko tak się faktycznie stało, lecz rozwój liberalnej demokracji uczynił z prywatności religii autentyczną i faktyczną wartość. Dziś jednakże nie musimy się obawiać, że katolicy i protestanci będą się zabijać. Wiara religijna i jej krzewienie nie musi być już sprawą prywatną. To, czy istnieje Maryja, czy nie, nie jest publicznie obojętne i trzeba, aby w tej sprawie publicznie wybrzmiała prawda. A prawda jest taka, że nie istnieje. Wszelkie próby wykazania, że jest inaczej, czyli „dowody istnienia Maryi w niebie”, są nie tylko z góry skazane na niepowodzenia, lecz w samym swym zamyśle absurdalne.
Nie chodzi więc o to, że wypadek w Chorwacji jest dowodem na nieistnienie Maryi. Taki dowód nie jest potrzebny, bo mit o wielkiej Bogini Dziewicy po prostu jest tym, czym jest – powtarzalnym w wielu wariantach mitem kultur Śródziemnomorza. Chodzi o to, że w pewnym momencie trzeba powiedzieć dość! Gdy umierają ludzie, nie godzi się kontynuować dwuznacznej gry w udawanie, że wierzy się w mit, a wmawianie prostym ludziom, że nie jest to żadna fikcja, lecz szczera prawda, jest czymś niewinnym i akceptowalnym. Nie, ogłupianie ludzi nigdy nie jest niewinne. I czas najwyższy, aby się temu przeciwstawić. Gdy opustoszeją wszelkie maryjne „sanktuaria”, miliony ludzi uratują swoją godność istot rozumnych i niepodatnych na zabobon, a niektórzy nawet ocalą życie.