Powiedz księdzu „nie!”
Pół Polski obejrzało filmik, na którym ksiądz z ambony rozprawia o poczęstunku, jakiego spodziewa się, gdy będzie chodził do parafian „po kolędzie”. Akceptuje „zimną płytę”. No tak.
Filmik przypomina, że idzie czas kolędy – kościelnych żniw, gdy księża obchodzą domy, zostawiają święte obrazki i zabierają koperty. W Polsce ten czas nastaje wraz z końcem świąt Bożego Narodzenia i trwa bodajże przez cały styczeń. W innych krajach bywa różnie, ale sens jest zawsze ten sam – pobłogosławić dom i rodzinę, w zamian zaś otrzymać pieniądze. Dla prostych ludzi wizyta księdza ma być wielkim zaszczytem, za który należy się odwdzięczyć. Do niedawna nikt tego „handlowego” elementu nie kwestionował. Dziś się to zmienia, lecz nawet rodziny, którym nie podoba się pazerność księży na „datki”, robią to, czego się od nich oczekuje – z większym lub mniejszym zażenowaniem wręczają te nieszczęsne koperty. Na chwałę Pana.
W Polsce nadejście nieproszonego gościa w wielu miejskich parafiach poprzedza wizyta jego pomocnika – często młodocianego – który pyta, czy rodzina życzy sobie wizyty księdza. Wielu rodzinom dawno już zniechęconym do księży trudno jest odmówić. Zatrzaśnięcie drzwi przed nosem kapłana to jednak coś więcej niż niepójście na mszę – to demonstracja niechęci, niemalże zdrada Kościoła. A jak Kościoła, to i Pana Jezusa. Łatwiej jest w parafiach, gdzie kolęda ucywilizowała się na tyle, że chętni przyjąć księdza sami zgłaszają to w kancelarii. Jednakże na wsi i w małych miastach, niezależnie od przyjętej organizacji, poczucie, że kolęda jest obowiązkiem, a jego niewypełnienie może wywołać konflikt z księdzem i sąsiadami, jest wciąż silne.
Chodzący po domach księża w pojęciu kościelnej doktryny „nawiedzają” (bo kapłański „człowiek boży” nie odwiedza, lecz „nawiedza”, nie bogaci się, lecz „ubogaca”) domy swych wiernych, składając im „wizyty duszpasterskie”. Ludzie widzą to jednak zupełnie inaczej. Z ich doświadczenia wynika, że przychodzą po dary i pieniądze, czyli właśnie „kolędę”. I właśnie ta ludowa nazwa się przyjęła – kościelna nowomowa i systemowa hipokryzja w tym przypadku przegrały z ludową prostodusznością. Po prostu ksiądz „chodzi po kolędzie”, tak jak żebrak. W ostatecznym rozrachunku opłaca się księżom nazywać rzeczy po imieniu, więc nie protestują.
W wielu domach młodzi, zbrzydzeni Kościołem, uciekają, gdy ma przyjść ksiądz. Wizyty księdza są krępujące, sztuczne i stresujące. Nie znoszą ich zwłaszcza dzieci, bo księża zadają im pytania, na które nie chcą znać odpowiedzi. Zresztą wszyscy wiedzą, po co ksiądz przyszedł, i że bez „nagrody” nie byłoby jego tutaj „nawiedzenia”.
Sądzę, że przyszedł już czas, aby katolicy zebrali się na odwagę, aby postawić tamę tej żenadzie. Namawiam was, abyście powiedzieli swoim katolickim krewnym, żeby zaprotestowali przeciwko obłudzie i pazerności „wizyty duszpasterskiej” i nie przyjmowali księdza, a jeśli już, to nie dawali mu pieniędzy. Współczesny katolik może zrozumieć, że to pomieszanie porządków narusza godność zarówno rodziny, jak i samego księdza.
Powiedzenie „nie!” księdzu przez wiernego znaczy więcej niż gromy ciskane przez ludzi będących poza Kościołem. To od katolików księża powinni się dowiedzieć, że postawa i postępowanie biskupów jest dla nich rozczarowaniem. Dlatego powiedzcie swoim katolickim krewnym, aby dali znać swemu Kościołowi, że zmuszanie kobiet do rodzenia śmiertelnie chorych dzieci, grożenie więzieniem krytykom Kościoła czy odmawianie współpracy z prokuraturą w sprawach pedofilii księży jest zwykłym draństwem, na które przyzwoici ludzie zgodzić się nie mogą.
Katolicy są katolikami i chcą, aby Kościół się zmienił na lepsze i trwał. Niechaj więc pokażą, że stać ich na to, aby zażądać zmiany. Niewiele mają po temu okazji. Kolęda jest jedną z nich. Szlaban na kopertę w połączeniu z trudną rozmową albo po prostu odmowa przyjęcia księżej wizyty to unikalny sposób dania do zrozumienia, że dalej tak być nie może.
Potęga Kościoła zasadza się na lęku. Wierni i niedowiarkowie boją się, że sprzeciw może ściągnąć karę bożą, a przede wszystkim boją się sąsiadów, którzy mocą plemiennej wyobraźni mogą się obawiać, że za nieposłuszeństwo jednego z członków wspólnoty ukarana zostanie cała zbiorowość. Bogowie zwykli bowiem stosować odpowiedzialność zbiorową. Dziś jednak ten magiczny lęk znika, a zostaje odruch, nawyk, bezmyślne powtarzanie wzorca, upiększane za pomocą słowa „tradycja”.
Owszem, jest tradycją przyjmowanie księdza chodzącego „po kolędzie”, lecz nie każda tradycja jest dobra. Ta tradycja, w dotychczasowym jej kształcie, jest akurat zła. Katolik powinien mieć ambicję, aby stać się w XXI wieku samodzielnym i podmiotowym uczestnikiem życia religijnego i kościelnego. Jego niekatolickie otoczenie może od niego tego wymagać, bo przecież poczucie godności, uczciwość i odwaga cywilna to cnoty, które powinien posiadać każdy – bez względu na wyznanie. A więc miejmy odwagę wymagać od katolików, aby wymagali od swego Kościoła!