Co się stało temu pisu?
Zawsze było z PiS straszno i durno, ale ostatnie dni są jakby bardziej. Jeśli zestawić wypadki owych dni ostatnich, to wygląda to tak, jak gdyby Alfred Jarry pisał kolejny odcinek swojego kabaretu o królu Ubu i Polsce, która jest „nigdzie”. To wygląda na groteskowy chocholi taniec, po którym może być już tylko rozpad i agonia tego pokracznego i przerażającego środowiska.
Wiem, wiem. Tyle razy już pisałem, że Kaczyński się kończy i wcale się nie skończył. Nigdy jednakże nie pisałem, że kończy życie ta sitwa i zbudowany przez nią system złodziejstwa i bezprawia. Teraz natomiast wydaje się, że nie tylko elity, lecz również ogół Polaków ma serdecznie dość tej marnej podróbki PRL w warunkach kapitalizmu i fasadowej demokracji, z jej bezwstydem, bezprawiem, klerykalną bufonadą i nacjonalistyczną taniochą. Ludzie nie mają już złudzeń i jeśli coś ich przy PiS trzyma, to tylko nienawiść do symbolicznego „Tuska”, wpajana im przez PiS od długich siedemnastu lat.
Popatrzmy, co to się ostatnio porobiło. Wszyscy zobaczyli, jak partyjni nominaci w spółkach, zarabiający miliony, jeden po drugim muszą płacić haracze na partię, z czego bezczelnie tłumaczą się legalnością wpłat na kampanię wyborczą. Morawiecki szantażuje Unię w sprawie uchwalenia antyrosyjskich sankcji, żałośnie kupcząc sprawą ukraińską. W tych warunkach próbuje się przeprowadzić ustawę, która odblokuje pieniądze z KPO, ale Duda (z Ziobrą w tle) zapowiada, że do tego nie dopuści. Kasa z KPO znów się oddala. Tymczasem Ziobro, otwarcie szantażujący Morawieckiego i Kaczyńskiego, pozostaje na stanowisku, broniony przed wotum nieufności przez samego Morawieckiego, który ze wstrętu do swego wroga w swej mowie obrończej nie wymienił nawet jego nazwiska. Większość sejmowa jest fetyszem, dla którego można poświęcić nawet pieniądze z KPO, nie mówiąc o godności osobistej.
Glapiński doradza na inflację kota, a Rada Polityki Pieniężnej stała się sceną najbardziej gorszących konfliktów i nadużyć ze strony prezesa. Zaufanie do banku centralnego i waluty w zasadzie już nie istnieje. Ulubieniec Kaczyńskiego, prezes Orlenu Daniel Obajtek, wykazujący się mentalnością Nikodema Dyzmy, z naruszeniem prawa i bez wymaganej opinii służb specjalnych sprzedaje 30 proc. Rafinerii Gdańskiej za kuriozalnie niską cenę Arabom, dając im jednocześnie taką władzę nad spółką, jak gdyby mieli w niej większość. Droga do handlu rosyjską ropą w Polsce została otwarta już nie tylko z kierunku węgierskiego, lecz również saudyjskiego. Wygląda to jak akcja KGB, i to akcja w pełni udana. Kaczyński, zapatrzony w Obajtka, prawdopodobnie nie ma pojęcia, o co w tym wszystkim w ogóle może chodzić. Słucha jego banialuk i łyka je, nomen omen, jak kaczka.
Do tego dowiadujemy się, że pod protektoratem Macierewicza komisja likwidacyjna WSI pełna była rosyjskich szpiegów. Możemy dziś śmiało zakładać, że polskie służby zostały zniszczone i nie mamy żadnej realnej osłony przed niewątpliwie bardzo rozbudowaną wrogą aktywnością Rosjan na wielu polach. Rosjanie z ukraińskimi paszportami szaleją po kraju i robią co chcą. Państwo, w którym wszystkie stanowiska dawno rozdano partyjnym miernotom i służalcom oraz ich rodzinom, jest wobec agenturalnej infiltracji i dywersji właściwie bezbronne. Żeby to przykryć i na bezczelnego odwrócić ruskiego kota ogonem, PiS wymyślił sobie powołanie bezprawnej speckomisji do spraw rosyjskich wpływów. Korzystając z parasądowych uprawień, ma ona sekować Tuska i PO, mieszając ludziom w głowach. W końcu naród ma uwierzyć, że ruscy agenci działają wszędzie i biedny PiS jest tu raczej ofiarą niż zdrajcą. A wrobienie Tuska w załganą opowieść o wielkim imporcie ropy i gazu z Rosji oraz niszczeniu naszej energetycznej niepodległości w sam raz przyda się na wybory.
Niemcy chcieli wzmocnić obronę naszej wschodniej granicy swoimi patriotami. Usłyszeli „nie”, bo prezenty od Niemiec nie komponują się z nienawistną, antyniemiecką propagandą, którą za namową „spin doktorów” z szaleńczym zaangażowaniem uprawiają Kaczyński i jego ludzie. Teraz muszą się z tego rakiem wycofywać, tak jak z „reformy sądownictwa” czy bajzlu podatkowego zwanego nowym ładem.
Rozpad środowiska władzy zaszedł tak daleko, że zamordystyczna i fundamentalistyczna ustawa lex Czarnek 2.0 doczekała się drugiego weta Dudy, na co Czarnek odpowiedział, że będzie ją forsował po raz trzeci. Najwyraźniej Kaczyński nad tą sprawą nie panuje, podobnie jak nie panuje już nad Glapińskim, bo też dowiedzieliśmy się ostatnio, że synekurę w Banku Światowym Kurski otrzymał od „Glapy” bez wiedzy i błogosławieństwa szefa. Coś takiego jeszcze kilka miesięcy temu byłoby nie do pomyślenia.
Fundamentaliści nie dają za wygraną. Pomimo zaskakującej przegranej w komisji nadal forsują wzorowaną na krajach muzułmańskich ustawę kneblową, de facto zakazującą krytyki Kościoła i katolicyzmu. A dzieje się to właśnie w czasie, gdy pierwsi prokuratorzy, czując zmianę wiatrów, oskarżają biskupów.
No i na to wszystko przychodzi wiadomość, że komendantowi głównemu polskiej policji w gabinecie „wybuchł prezent”, o czym rozpisywały się rozbawione agencje na całym świecie. Duży chłopiec bawił się naładowanym granatnikiem do rozwalania drzwi i ścian, co też uskutecznił w swoim pokoju, rozwalając sufity na bodajże trzech kondygnacjach. Cud, że nikt nie zginął. Zabawkę przywiózł z Ukrainy. Teraz ma status pokrzywdzonego i posady nie stracił. Za to pogranicznicy, którzy nie zrewidowali „prezentów” wiezionych przez pana komendanta z Ukrainy, mają nieprzyjemności.
Gdzieś w tym wszystkim są jeszcze polskie mecze w Katarze i żenująca afera z trzydziestoma milionami premii, zapowiedzianymi przez Morawieckiego. Gdzie spojrzeć, tam żenada, groza i groteska. Jak długo PiS i tzw. Zjednoczona Prawica będzie w stanie tak funkcjonować? Czy zdoła zażegnać destrukcyjne wewnętrzne konflikty i zebrać się jakoś do kupy przed wyborami? Sądzę, że nie. Sprawy zaszły już za daleko, a strach przed więzieniem przewyższa już żądzę władzy i chciwość. W takich warunkach buldogi zwykły wytaczać się spod dywanu, by gryźć się tym swobodniej i całkiem jawnie. Tylko patrzeć, gdy Ziobro rzuci się do gardła Morawieckiemu i Kaczyńskiemu. Duda już prawie zerwał się ze smyczy, pławiąc się w marzeniach o realnej władzy, jaką otrzyma, gdy PiS przegra wybory. Pomniejsi gracze zakopują szkatułki w ogródkach i zacierają ślady. Gdy idzie nowe, każdy szuka dla siebie miejsca albo po prostu ratunku. Wiara, że Kaczyńskiemu znowu się uda, nie sklei już w jedno tego, co się na naszych oczach dokumentnie połamało.
Jeśli oddalają się szanse na jedną listą opozycji, to równolegle rodzą się szansę na dwie, a nawet trzy listy tzw. prawicy. Lekko nie będzie, lecz szanse na zwycięstwo sił prodemokratycznych i europejskich oraz powstanie z politycznego i moralnego upadku naszego państwa są realne.