Prawda to faszyzm
Dopóki nam ziemia kręci się… kręcimy się wraz z nią. W koło Macieju. Wokół własnej osi, wokół słońca, a razem ze słońcem gdzieś pędzimy i wirujemy wokół nie wiadomo ilu nic dla nas nieznaczących wielkich Centrów – czarnych dziur, środków galaktyk i galaktyk tych gromad. Czysty, acz uregulowany bezsens. Chmurki atomów, miłosiernie jawiące się naszym fantazyjnym oczom jako „ciała”. Jest nam obojętne, jakie prawa i jakie bezprawia rządzą bądź złośliwie nie rządzą „tym wszystkim”. Nasze przyjemności i satysfakcje od tego nie zależą. Dobre samopoczucie nie bierze się z prawdy, a prawda jest tak samo obojętna jak fałsz, który się tylko za prawdę podaje. I nie ma dla nas różnicy między koniecznością i przypadkiem, jeśli jedno bądź drugie jest miłe.
Niczego tak mało nie potrzebujemy jak prawdy i utkanej z prawd wiedzy. Bardziej już potrzebujmy tego przodka prawdy, którym jest sens – zrozumiałe opowieści, fiksujące nas w samym centrum wydarzeń, umacniające nasze ja niczym czarną dziurę w jądrze galaktyki. Gdy świat naszego odczuwania, czyli te wszystkie przeżycia i zjawiska, które kręcą się wokół nas, kręcą się miarowo i mile, a pośród tego wszystkiego czujemy się bezpieczni i spokojni, to niczego już nam nie brakuje do szczęścia. A z pewnością nie brakuje nam prawdy – niesfornej i nienasyconej córy sensu.
Prawda jest roszczeniem frustratów i pyszałków, którym nie wystarczy własny kosmos wyobraźni, a raczej mikrokosmos, w którym napotyka się miłych bliźnich, utwierdzających nas w przekonaniu, że żyjemy naprawdę i że warto trochę jeszcze pożyć. Tylko ta prawda nas naprawdę obchodzi – że faktycznie jesteśmy. Ale te wszystkie „prawdoluby” chcą czegoś więcej. Chcą nam mówić „nie” i narzucać swoją władzę. Straszą nas bogami albo bezkresem roztańczonych atomów, a tymczasem człowiek chce tylko mieć spokój. Wmawiają nam, że znajdujemy się w niewoli dogmatów i mitów, a tymczasem sami chcą nam założyć kajdany zobowiązań wynikających z pokory dla faktów i praw natury.
Prawda wybija nas ze słodkiej abnegacji, budzi ze snu dzikusa, wzywa do boju z wiatrakami. Zdziera zasłony, zmusza do patrzenia na straszne rzeczy, produkuje maszyny i każe nam pociągać za ich dźwignie. Ba! Prawda zmniejsza koszty bycia człowiekiem, pozwalając ludziom się mnożyć bez miary. A każdy namnożony jest jak nowy dowód prawdy. Prawdy stojącej za obniżeniem kosztów i wzrostem wydajności. Prawda zaprzęga nas do pracy, bo czyni ją ekscytująco wydajną i opłacalną. Ale człowiek nie pragnie pracować. Pragnie odpoczywać i rozkoszować się.
Ci, co mówią, że prawda wyzwala, zawsze chcą nas powołać do nowej niewoli. Nikt nie kłamie tyle co prawdoluby. Oni mają dowody, a skoro wiedzą, to i rządzą. Nie ma dyskusji z dowodami ani z decyzjami na dowodach opartymi. Nawet eremita i mistyk z pustyni albo z klasztornej celi bierze udział w produkcji prawdy i jej morderczej energii – władzy. Czy Sokratesowi było dobrze z tym, że nic nie wiedział? Ależ nie! Nawet sceptyk ubolewa, że nie wie, i uczy się jakoś się z tym stanem godzić. Oni wszyscy nas okłamują tą swoją miłością do prawdy, ciekawością świata, nienawiścią do dogmatu i pokorą wobec rzeczywistości. Ich prawdą jest to właśnie, że te wszystkie frazesy są kłamstwem. Kłamstwem skrywającym pychę, ambicję i żądzę władzy.
Pycha i przemoc czają się wszędzie, gdzie panuje Prawda. Jej królestwo przemierzają przebiegli szantażyści, obleczeni w szaty kapłanów, uczonych i technokratów. A prosty i poczciwy człowiek na próżno kryje się przed nimi, chowając za pazuchą swoją najcenniejszą nie-prawdę, nie-prawdę o swoim życiu, które jest tylko jego i nie można go zamienić na nic innego. Lecz oni zawsze znajdą sposób, aby tę prywatną małą samowiedzę nam wyrwać z duszy i nadziać na dzidę swej nauki. Za chwilę zobaczymy tajemnice swojego serca na widoku publicznym – rozgłaszaną przez niedyskretnych poetów, wścibskich egzystencjalistów i fałszywych przyjaciół – psychologów. Prawdoluby niczemu i nikomu nie przepuszczą. Wszystko rozgadają i zagadają. Wszystko zamienią na słowa, na swoje głupie twierdzenia, argumenty i dowody. Całe życie obrócą w perzynę języka i nie zostawią już nic, co mogłoby milczeć lub być przemilczane.
Prawda jest pornografią, która udaje miłość. Człowiek szczery a skromny nie chce być filozofem i nie potrzebuje walczyć z błędami i iluzjami. Obrabia poletko swojego życia, oczekując plonu dobrze zasłużonej radości i satysfakcji. I wcale nie chce wiedzieć, jak to się stało i jak to wszystko jest możliwe. Jego prawdą wewnętrzną jest to, że „to wszystko” nie jest na jego głowę.
Inaczej prawdoluby. Oni nie dadzą spokoju nikomu. Każdemu znajdą boga, przed którym ma się wstydzić i którego ma się bać. Mówią wciąż: „tak jest, a nie inaczej!”, czyli „tak być i musi”. Bo co jest, jest, jakie jest, czyli nie inne. A jak jest sobą, to i musi już tak być, że jest sobą, bo gdyby nie musiało tak być, to znów wszystko by się rozpłynęło.
Uprawdziwiacze wszystko muszą zatrzymać, przyszpilić pojęciem, słowem, teorią, a w końcu maszyną. Wszystko musi zostać odczarowane w wyjaśnieniu, uzasadnione, znormalizowane i spożytkowane. Bezproduktywna kontemplacja zamienia prawdę w prywatny miraż gnuśnego lenia. Bez działania, bez upublicznienia, potwierdzenia i zastosowania prawda się rozwiewa i obraca w swoje przeciwieństwo – fantazmat i przeżycie. Dlatego prawda zawsze musi zostać oczyszczona z przeżycia, utrwalona w przedmiotach, czyli zobiektywizowana. Czy stanie się świętą księgą, czy traktatem, kościołem, czy instytutem fizyki – w każdym przypadku jest na pierwszym miejscu autorytetem i siłą. A gdy jest już ta siła, ta władza, to „dowody” tracą wszelkie znaczenie. Kto by tam o nie pytał. Mógłby się tylko ośmieszyć. Zresztą prawda interesuje tylko tych, którzy mogą się nią posłużyć i rozszerzyć dzięki niej swoje panowanie. Większości z nas całkowicie wystarcza spójność i orientacja w wąskim kręgu własnych praktyk. Trzeba umieć dowlec się do roboty, do sklepu, do wyra. Wcale nie chcemy być kimś lepszym od małpy. To tylko prawdoluby tak się panoszą. Im nigdy nie dość!
Historia jest cmentarzyskiem prawd i śladów gwałtów dokonywanych w imię racji. To prawdoluby są jej twórcami i to oni toczą tę wielką faszystowską kulę łajna poprzez dzieje. Zawsze tylko pożądali słuszności i racji. Zawsze chcieli wedrzeć się za kulisy zjawisk, rojąc sobie, że znajdą tam skarby albo ukrytą maszynerię, dzięki której obejmą władzę nad światem. Bo prawdoluby nie umieją cieszyć się życiem i siedzieć w domu, jakim dla każdego jest jego/jej krąg przeżyć, wirujący nad jego/jej ciałem. Prawdluby to frustraci, pragnący zawłaszczyć wszystko, co jeszcze wymyka się ich wpływom. Jeśli nie potrafią innych sobie podporządkować, to przynajmniej starają się ich oblepić mackami „zrozumienia”, zbrukać sensem – tą lepką wydzieliną umysłu, klejącą się natrętnie do wszystkiego i obezwładniającą każdego człowieka i każdą rzecz, która znajdzie się w polu logicznego rażenia obsesyjnego sensotwórcy-prawdoluba.
Złą rzeczą jest prawda i źli są jej przewrotni słudzy. Nie potrzebujemy ani prawdy, ani magów dzierżących ją w swych księgach i retortach. Prawda nie daje żyć. Prawda męczy ludzkość, tresuje ją i rozmnaża, jak rozmnaża się zwierzęta rzeźne. Prawdoluby trzymają nas w obozach, za zasiekami dowodów i technologii, a my się na to zgadzamy, bo trzymani jesteśmy w bardzo dobrych warunkach. Ale tylko do czasu. Prędzej czy później wyjdzie szydło z worka i przekonamy się, że w prawdzie nie o prawdę chodzi, lecz o nas. O nasze ciała i nasze życie. Prawda legitymuje się nie dowodami, lecz skutecznością i władzą tych, którzy są w jej posiadaniu. Jej faszystowska potworność polega nie na tym, że jest iluzją, lecz przeciwnie – że jest prawdą. Wolni ludzie nienawidzą prawdy i kochają życie. Nie starając się dociekać prawdy o nim. Nie filozofuj! – to okrzyk bojowy obrońców życia, atakowanych przez szwadrony prawdy.
Najwyższy czas na ten okrzyk odpowiedzieć i stanąć w obronie szczerego, prostego i wolnego życia. Nie musi być nas tylu na tym mokrym kamieniu. Nie musimy się ciągle rozwijać i bogacić. Nie musimy tyle wiedzieć. Nie musimy lecieć na Marsa ani iść do nieba. Lepiej pogrzebać kijkiem w piasku.