Czy Putin pomoże Kaczyńskiemu?
Polska to kraj, w którym turyści odnajdują ruskie rakiety w lesie, a ruskie helikoptery latają sobie nad jego terytorium niezauważane przez radary. Polska to kraj, w którym rosyjscy agenci mogą robić, co chcą, bo służby wywiadu i kontrwywiadu są zdewastowane. Mogą na przykład podłożyć bombę w centrum Warszawy albo urządzić zamach na dowolnego dygnitarza PiS. Dla prowokacji, a nawet dla draki czy dla treningu.
Znając organizacyjną nędzę i panujące w naszym kraju chorobliwe natręctwo powtarzania starych błędów, należy przypuszczać, że wysadzenie czegoś w Polsce to dla Rosjan niewiele trudniejsze zadanie niż wyrzucenie śmieci do kubła. Wiem, że to brzmi strasznie, ale nie ma dosłownie niczego, co mogłoby nas przekonać, że jest inaczej. Nie jesteśmy bezpieczni! Jesteśmy miękkim podbrzuszem NATO, zaaferowaną drużyną nastoletnich skautów przycupniętą za płotem.
Trudne czasy od środka wyglądają zwyczajnie. Trzeba mieć wyobraźnię, żeby nie stracić czujności. Polskę mogą czekać w tym roku najróżniejsze scenariusze. Może być i tak, że Rosja lub Białoruś albo Rosja i Białoruś dokonają w Polsce prowokacji mającej na celu wystraszenie społeczeństwa i stworzenie Kaczyńskiemu pretekstu do wprowadzania stanu wyjątkowego bądź po prostu wsparcie go w wyborach.
Nie ulega bowiem żadnej wątpliwości, że z dwojga złego „Ruscy” wolą, aby rządził Polską antyniemiecki i antyunijny Kaczyński niż prounijny Tusk. Putin mógłby sobie wprawdzie wymarzyć lepszy rząd w Warszawie, a mianowicie taki w stylu Orbána, czyli niechętny antyrosyjskim sankcjom i niezbyt gorąco popierający Ukrainę, lecz takiego rządu nie ma i nie będzie. Pod wpływem nastrojów społecznych niezwykle chłodny wobec Ukrainy rząd PiS zamienił się w wielkiego jej przyjaciela. Ta przyjaźń jest na pokaz i kryją się za nią interesy, na czele z przyciąganiem amerykańskiej infrastruktury wojskowej, lecz tak czy inaczej Polska pozostanie azylem dla wielu Ukraińców oraz punktem przerzutowym broni z Zachodu na Ukrainę.
I to się nie zmieni, niezależnie od tego, kto wygra jesienne wybory. Poza tym jednak Kaczyński ma z rosyjskiego punktu widzenia same zalety. Po pierwsze, wytrwale podkopuje fundamenty Unii Europejskiej, z jawną nienawiścią odnosi się do Niemiec i wspiera manipulowaną przez Moskwę międzynarodówkę partii populistycznych. PiS obnosił się z przyjaźnią z Marine Le Pen i Matteo Salvinim jeszcze dosłownie na kilka dni przed inwazją Rosji na Ukrainę.
Po drugie, Polska jest krajem bezbronnym. Wyniszczenie kadr wojskowych przez głęboko rozpracowanego przez Rosjan Antoniego Macierewicza i systemowa nieprofesjonalność całego rządu, zamienionego w partyjne żerowisko, sprawiają, że Polska jest igrzyskiem dla wszelkiej maści rosyjskich agentów, mogących bez przeszkód wykonać każde zadanie zlecone im z Kremla. Nowy rząd z pewnością starałby się odbudować służby i deptałby Rosjanom po piętach (choć to niezwykle trudne, gdy kryją się pośród milionów Ukraińców), podczas gdy rząd PiS nawet gdyby chciał, nie potrafiłby odtworzyć służb; sami oficerowie pewnie by tego nie chcieli, mając zerowe zaufanie do ministrów z PiS. Ten, kto niszczy, mało nadaje się na konstruktora.
Po trzecie, Putin i ludzie jego pokroju po prostu lubią dyktatorów i dyktaturę, bo tylko taką formę rządu rozumieją i mogą szanować. Na głębszym poziomie Putin (jeśli nadal rządzi Rosją, co nie jest takie oczywiste), Łukaszenka i ludzie ich pokroju sprzyjają takim jak Orbán i Kaczyński, uważając ich za ludzi siły i interesu takich samych jak oni.
Ktokolwiek rządzi dziś w Rosji, może łatwo dojść do wniosku, że szkoda byłoby nie pomóc Kaczyńskiemu. Tym bardziej że koszty takiej pomocy są niewielkie. Właściwie nawet mała prowokacja gdzieś na początku października pozwoliłaby Kaczyńskiemu zagrać na wojennych tarabanach i dołożyć sobie na ostatniej prostej kilka procent do wyniku. Dla Kremla to igraszka, niewielka i prawie bezkosztowa akcja, a efekt w postaci podtrzymania rządu gwarantującego antydemokratyczny i autorytarny kurs to rzecz niemal bezcenna. Osamotniona moralnie i emocjonalnie Polska siłą rzeczy wpadać wszak będzie z powrotem w orbitę rosyjską. Tak jak to już wiele razy w historii bywało.
I naprawdę antyrosyjska retoryka rządu nie ma tu znaczenia. Dziś „ruska onuca”, jutro „przyjaciele Moskale” – słowa słowami, a grawitacja ciągnąca ku sobie autorytarne reżimy działa bez względu na zgiełk propagandy. Cyniczny Putin wie to doskonale.
Co może zrobić opozycja, na czele z Donaldem Tuskiem, aby oddalić groźbę tego najgorszego scenariusza? Wydaje mi się, że jest jeden tylko sposób. Już teraz opozycja powinna uczynić sprawę bezpieczeństwa kluczowym tematem kampanii i mieć w tej kwestii jednoznaczny przekaz: po pierwsze, Rosji władza PiS jest na rękę, w związku z czym trzeba się liczyć z rosyjsko-białoruską prowokacją, a po drugie, w niebezpiecznych czasach Polska musi mieć poważny rząd, który nie antagonizuje nas z Zachodem i umie coś więcej, niż kupować czołgi na kredyt.
Dziś los Polski zależy od wielu przypadkowych czynników, jak dąsy panów Hołowni i Kosiniaka-Kamysza czy opinie kartoflanego dyktatora zza miedzy na temat celowości dalszych zabaw w pokazywanie nieudolności i słabości polskich służb wywiadu. Rakiety leżące miesiącami w lesie czy helikoptery „zauważone przez mieszkańców” to dla Rosjan istna kupa śmiechu, bardzo niebezpiecznego śmiechu. Jak nigdy Polska potrzebuje dziś męża stanu, wokół którego mogłoby się na nowo zorganizować zdewastowane państwo i któremu mogłoby zaufać społeczeństwo. Jednakże sklepu z mężami stanu nie mamy. Mamy tylko Tuska. Tak więc, Tusku, musisz!