Gliński robi fru fru

„To dom wariatów. Państwo żeście oszaleli”. Tak oto premier z tabletu, prof. dr hab. minister kultury i dziedzictwa narodowego pleno titulo et cetera, zareagował w niedzielę na podpytywanki pisowskiego redaktora z telewizyjnych wiadomości à propos podbierania przez jego żonę wynagrodzenia w zarządzie jednej z fundacji.

To już druga wypowiedź po słynnych przeprosinach sprzed paru dni, jakie Piotr Gliński skierował do działaczy organizacji pozarządowych – Zofii Komorowskiej, Róży Rzeplińskiej i Jakuba Wygnańskiego – z powodu iście peerelowskiej w stylu nagonki, jaką przypuściła na nich i na cały sektor NGO telewizja Kurskiego.

Tę dość sensacyjną sytuację trzeba przeanalizować metodą odpowiednią do warunków PRL, gdyż obecny układ polityczny w dużej mierze je imituje i restauruje. Mamy monopartię, pierwszego sekretarza, linię propagandową, telewizję podporządkowaną propagandzie partyjnej i wewnątrzpartyjne koterie. Taka wschodnioeuropejska norma.

Otóż tak. Możliwości są następujące:

1. Piotr Gliński bierze udział w jakiejś gierce partyjnej związanej ze sposobem, w jaki PiS zamierza przejąć kontrolę i zwasalizować „trzeci sektor”. Może grać z Gowinem przeciwko Szydło albo w jakiejś innej jeszcze koterii. To bez znaczenia. Ważne, czy Kaczyński, który jest jedynym protektorem Glińskiego, daje na te harce pozwolenie.

2. Możliwe, że pozwolenie jest, ale wtedy trzeba by przyjąć, że Kaczyński chce się pozbyć Kurskiego, którego dopiero co ratował. Przedmiotem ataku Glińskiego była wszak TVP. Czyli Kurski. Wydaje mi się to mało prawdopodobne.

3. Może więc chodzi o teatr polityczny, pozorowanie „demokracji wewnątrzpartyjnej”, aby potem można było orzec, że bat na organizacje samorządowe został ukręcony w wielce demokratyczny sposób, pośród gorących sporów? Mało prawdopodobne – Gliński nie nadaje się na aktora, a jego wypowiedzi wydają się dość spontaniczne. Poza tym Kaczyński nie był nigdy miłośnikiem farsy.

4. Zostaje więc jeszcze jedna hipoteza: Gliński leci! I tu są dwa warianty: albo dowiedział się, że poleci, więc stroi się w piórka buntownika, żeby odejść z twarzą i mieć wjazd z powrotem do środowiska akademickiego, które zdążyło go już niemal złożyć do trumny, albo też naprawdę się wkurzył, powiedział parę słów za dużo, gdy PiS zaczął atakować personalnie znanych działaczy społecznych (a przy tym rykoszetem ugodził w jego małżonkę), i teraz, nie mając już nic do stracenia, wali w ten bęben, ile wlezie. Lepiej wszak wylecieć z hukiem niż za kołnierz przez kuchenne drzwi.

Nie wiem, jak tam było i będzie w szczegółach, ale obstawiam wariant „Gliński leci”. Kaczyński potrzebuje kogoś bardziej pryncypialnego i skutecznego do pacyfikowania i ideologizacji kultury. Gliński to jednak trochę giertychowska ciamciaramcia. Mam nadzieję, że na odchodne (a może zlecieć jeszcze i miesiączek, i dwa) Gliński trochę jeszcze narozrabia w PiS, ku naszej wielkiej uciesze. Jeśli to uczyni, środowisko socjologiczne z pewnością mu wybaczy epizod PiS, tak jak chętnie wybacza kolegom epizody peerelowsko-pezetpeerowskie.

Bo tak normalnie prof. Piotr Gliński to jak wieść niesie bardzo dobry był kolega i socjolog, poza tym prezes Polskiego Towarzystwa Socjologicznego i w ogóle. Środowisko śmieje się z niego, że mu z tym Kaczyńskim palma odbiła, woda sodowa od pożal się Boże władzy do głowy zacnej uderzyła, ale niezmierzone jest akademickie miłosierdzie.

A więc profesorze Gliński: wylatuj, wylatuj jak ta gołębica i wracaj do Pałacu Staszica!