Jak naprawić kulturę?

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Gdybym był na miejscu Donalda Tuska i nowej ministry/a kultury, radykalnie zdecentralizowałbym ten resort. Cały sens jego istnienia w demokratycznym kraju jest odwrotny niż jego praktyka za czasów PiS. Ministerstwo kultury jest od pilnowania, aby żadne koterie polityczne, samorządowe i środowiskowe nie próbowały monopolizować i zawłaszczać poszczególnych dziedzin aktywności kulturalnej.

Zdjęcie ciężarówki z niszczarkami do dokumentów, przeciskającej się przez zabytkową bramę pałacu przy Krakowskim Przedmieściu 15, gdzie swoją siedzibę ma Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, przejdzie do memicznej historii ośmioletniej pisowskiej smuty. Śmieszne to i żałosne. Wystraszeni dygnitarze zmierzchającego reżimu zacierają ślady swoich szalbierstw za pomocą maszynek do cięcia papieru i niszczenia twardych dysków komputerów. Wierzą w fizyczne unicestwienie grzechów, w ich dosłowne „wymazanie”. Proponuję jeszcze ablucje, okadzanie i egzorcyzmy. Wtedy będzie już komplet czynności magicznych i powinności pielęgnowania prehistorycznych tradycji kulturowych stanie się zadość.

Dziecinne i głupie rachuby, bo kopie dokumentów znajdują się w różnych miejscach, fizycznych i elektronicznych. A nawet jak nie ma kopii, to wiele decyzji da się odtworzyć lub wytworzyć na żądanie organów ścigania. Każda dotacja „dla swoich”, z naruszeniem zasad konkursu lub w ogóle bez konkursu, zostawia ślady, choćby w bankach. Natomiast brak dokumentów częściej przemawia przeciwko oskarżonym niż na ich rzecz. Zwłaszcza gdy można udowodnić, że dokument został przez nich zniszczony.

Piotr Gliński niesłusznie się obawia. Nikt nie będzie mitrężył i nadwerężał sił, aby udowodnić, że MKiDN używało swojego worka z pieniędzmi do wspierania ideologii rządowej i upartyjnionych instytucji kultury. Wszystko to działo się przecież na oczach całego środowiska i całego społeczeństwa. Machina rozliczeń ma ważniejsze sprawy do przerobienia, niż ścigać akurat pomniejszego zaprzedanego PiS funkcjonariusza na odcinku ideologicznym, któremu powierzono woreczek z paroma miliardami „na odcinku kultury”. Machnie się ręką i zapomni.

Oby jednak nie. Nie żebym chciał rozliczeń akurat w sferze kultury, bo przeciwnie – wydaje mi się, że sam wstyd, ostracyzm środowiskowy i odcięcie od pieniędzy wystarczą za karę dla sprzedawczyków i kolaborantów przyssanych do reżimowej piersi. Trzeba natomiast zmienić ustawy i przepisy w taki sposób, aby zabezpieczyć sferę kultury przed powtórnym zawłaszczeniem politycznym.

Oczywiście, żadne przepisy nie są w stanie oprzeć się huraganowi populizmu i faszyzmu, jeśli ten znów nadejdzie. Przepisy można przecież zmienić, choćby w noc po przejęciu władzy. Ustrój danego resortu, w którym kluczową rolę odgrywa autonomia korporacji zawodowej i instytucji, a więc w pierwszym rzędzie ustrój nauki i kultury, może być jednakże bardziej lub mniej odporny na szybkie spacyfikowanie przez kolejny reżim. Zależy to od stopnia decentralizacji systemu i rozproszenia przepisów, a także od utrwalenia się dobrych praktyk.

Niestety, polska ustawa o działalności kulturalnej, podobnie jak ustawa o muzeach, nie zawiera żadnych demokratycznych bezpieczników. W latach 90., gdy tworzono obecny ustrój kultury, nikt nie przypuszczał, że mogą powrócić ideologiczne rządy monopartii. W konsekwencji okazało się, że sfera kultury jest zupełnie nieodporna na powtórne polityczne zawłaszczenie. Piotr Gliński doskonale sobie radził z przeprowadzeniem peerelowskiej kontrrewolucji i najlepszy to dowód, że trzeba zmienić przepisy i zreorganizować mecenat sztuki. Jak?

Wydaje mi się, że najważniejsze jest odebranie ministrowi prerogatywy merytorycznej. Wolność sztuki powinna zostać wpisana do ustaw i wyrażać się w przepisach zakazujących ministrowi podejmowania arbitralnych decyzji odnośnie do rozstrzygnięć konkursów grantowych i personalnych. Dopóki minister będzie miał możliwość ignorowania rozstrzygnięć konkursów oraz arbitralnego powoływania, kogo chce, na stanowiska dyrektorskie w instytucjach kultury, dopóty wolność w kulturze będzie tylko mirażem bądź łaską pańską, co to na pstrym koniu.

Wręcz przeciwnie, minister musi stać na straży demokracji w kulturze i stanowić bufor pomiędzy strukturami politycznymi a środowiskami artystycznymi. To trochę tak jak z ochroną przyrody – urzędnicy mający za zadanie chronić przyrodę muszą mieć zdolność i możliwości przeciwdziałania projektom rządowych, które mogłyby przyrodę zniszczyć. Minister środowiska musi być rzecznikiem przyrody, a minister kultury – rzecznikiem środowisk twórczych, broniąc je przed ideologicznym i politycznym wykorzystaniem.

Byłoby najlepiej, gdyby premier nie powoływał sam ministra kultury, lecz powierzył wskazanie kandydatów przez zorganizowane ad hoc, możliwie reprezentatywne panele złożone z prominentnych przedstawicieli środowisk twórczych. Nie są one w stanie wskazać jednej osoby, ale pięć czy sześć pewnie tak. Wybór jednej z nich przez premiera byłby już poważnym krokiem w stronę upodmiotowienia ludzi kultury.

Demokratyczny minister powinien dawać rękojmię, że nie będzie rozdawał pieniędzy wedle własnego widzimisię ani wedle zapotrzebowań ideologicznych rządzącej partii i jej akolitów. Oznacza to taki modus operandi w resorcie, że właściwie każda decyzja byłaby podejmowana albo w trybie otwartego konkursu i zgodnie z jego rozstrzygnięciem, albo w następstwie negocjacji z udziałem zainteresowanych instytucji, i to negocjacji możliwie najbardziej transparentnych oraz toczących się przy otwartej kurtynie, przy wtórze debaty środowiskowej. Dzięki temu minister mógłby odgrywać rolę organizatora procesów instytucjonalnych, rozjemcy i autorytetu – oczywiście jeśliby sobie na szacunek środowisk artystycznych zasłużył swoją bezstronnością i demokratyzmem.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Prezydent nie wszystkich Polaków

Pojawił się znikąd i trafił na szczyt. To będzie zapewne najbardziej konfrontacyjna prezydentura ze wszystkich dotychczasowych, której skutkiem może być paraliż państwa. Tylko czy Karol Nawrocki faktycznie jest mocarzem, na jakiego pozuje?

Rafał Kalukin

Oprócz zmiany ustawy i przepisów nowy minister powinien jak najprędzej powołać środowiskowe rady (Radę Muzyczną, Radę Plastyczną, Radę Muzealniczą itd.), których zadaniem byłoby wypracowanie propozycji polityk kulturalnych i priorytetów w zakresie rozwoju poszczególnych dziedzin i instytucji. Potrzebne są zmiany, bo zmienia się kultura i sposoby jej społecznego funkcjonowania oraz komunikacji między artystami i odbiorcami. Zupełnie inaczej działają dziś muzea i biblioteki, zmienił się sposób produkowania (już samo słowo o tym świadczy!) koncertów, przedstawień i filmów, inaczej funkcjonują sztuki plastyczne (wizualne). Reformy wymaga szkolnictwo muzyczne i plastyczne. Trzeba powrócić z nauczaniem plastyki i muzyki do szkół, a także wypełnić kulturalne białe plamy na mapie kraju. Trzeba ponadto odnaleźć równowagę pomiędzy kulturą popularną i elitarną, wzmocnić promocję polskiej sztuki i literatury za granicą itd. Zadań jest mnóstwo i warto każdy grosz kilka razy obrócić w palcach, zanim się go wyda.

I coś jeszcze. Kultura jest tym obszarem, w którym państwo realizuje swoje najbardziej wzniosłe cele – mianowicie wnosi swój wkład do osiągania przez obywateli najbardziej szlachetnych i najwyższych celów życiowych. Tym się bowiem różni marne życie pośród samych jedynie trosk materialnych od życia pięknego i szczęśliwego, że żyje się w łączności z mądrością i pięknem, czyli życiem światłego i kulturalnego człowieka. Dlatego resort kultury na swój sposób jest najszczytniejszym fragmentem państwa i najpłodniejszym polem całej jego działalności.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj
Reklama