Czy karać za bycie „Ruskim”?
Na tegorocznym Festiwalu Beethovenowskim nie będzie muzyki kompozytorów rosyjskich. Będzie jednak Requiem Alfreda Sznitke, który o tyle tylko nie był kompozytorem rosyjskim, że miał żydowsko-niemieckie pochodzenie. Tym sposobem Sznitke otrzymał premię za żydowskość i niemieckość. Czy na pewno tego chcieliśmy? Czy nie wchodzimy na bardzo grząski grunt, uzależniając sposób tratowania ludzi od ich etnosu, pochodzenia i tożsamości? Sprawa jest naprawdę poważna, bo nietrudno znaleźć się po złej stronie mocy, wyruszając w podróż z dobrymi intencjami, lecz i zbyt gorącą głową.
Pozwalam sobie poniżej sformułować pewne postulaty odnośnie do odpowiedzialnego i roztropnego podejmowania decyzji „bojkotowych”. Nie chodzi mi jednakże o argumenty za i przeciw bojkotowi jako takiemu (zebrałem je już wcześniej w innym artykule), lecz o warunki brzegowe i kryteria realizacji bojkotu.
Widać, że problem bojkotu kulturowego Rosji narasta i bardzo głęboko dzieli społeczności artystów i uczestników życia kulturalnego. Pisałem niedawno o tym, że wschodnioeuropejskie elity są bardzo mocno wkorzenione w dziedzictwo kultury rosyjskiej i choć czasowy bojkot rosyjskich twórców i wykonawców można zrozumieć, to nie ma sensu amputowanie rosyjskiej części naszego dziedzictwa duchowego. Nie ma sensu tym bardziej, że i tak by się to nie udało, nawet gdyby na poważnie próbować dokonać takiego kulturowego samookaleczenia. Artykuł (można go przeczytać tutaj) wywołał sprzeciw wielu moich znajomych, którzy najwyraźniej uważają, że mówienie czegokolwiek, co mogłoby zostać zinterpretowane jako admiracja kultury rosyjskiej, jest działaniem na rzecz Putina, a tym samym zachowaniem nielojalnym względem walczącej Ukrainy.
Głęboko się z tym nie zgadzam, bo nawet tworzenie ukraińskiej tożsamości narodowej w dużej mierze zależy właśnie od umiejętności zaakceptowania przez Ukraińców kultury rosyjskiej jako części własnego dziedzictwa. Polaków dotyczy to również, choć w znacznie mniejszym stopniu.
Popieram natomiast bojkot, który ma znaczenie symboliczne, służąc wyrażeniu empatii wobec Ukraińców i solidarności z nimi, a jednocześnie utrudnia wykorzystywanie przez Rosjan własnej potęgi kulturowej jako narzędzia walki w sferze wizerunku i prestiżu. Bojkot ma sens, lecz jest działaniem doraźnym. Uznanie go za wstęp do trwałego wykluczenia rosyjskiej kultury ze sceny cywilizowanego świata jest absurdem. Nie czynimy tego względem Niemiec ani Chin, ani żadnego mocarstwa mającego złą przeszłość albo i teraźniejszość. Nie bojkotujemy Bacha piszącego muzykę religijną, mimo że był Niemcem, a i Kościół katolicki ma na sumieniu całkiem jeszcze świeże zbrodnie. Nie znaczy to jednak, że nie należało darować sobie wykonania Bachowskich pasji akurat w dniach, gdy odkopywane były masowe groby dzieci zamęczonych w irlandzkich czy kanadyjskich „przytułkach”.
Bojkot ma sens, lecz trzeba go prowadzić z głową, wedle jakichś rozumnych zasad i w określonym horyzoncie czasowym. Przede wszystkim jednakże trzeba wiedzieć, jakie chce się w ten sposób osiągnąć cele. Polityka bojkotu musi być częścią polityki kulturalnej. Wydaje się, że w Polsce tak nie jest, a bojkot nosi cechy paniki moralnej. To nie wypada. Trzeba zdobyć się na refleksję i sformułowanie spójnej koncepcji bojkotu. Inaczej będzie niewiele wartą dziecinadą.
Wielu artystów rosyjskich straciło kontrakty zagraniczne – i to można zrozumieć, jakkolwiek nierozróżnianie wśród nich takich, którzy popierają wojnę, oraz takich, którzy się od niej odcinają, też nie jest sprawiedliwe. Trzeba zachować jakąś elastyczność. Czy Anna Netrebko wystarczająco mocno opowiedziała się za pokojem, czy też może zrobiła tylko tyle, ile uznała za niezbędne dla utrzymania zleceń z Zachodu? Nie mnie to osądzać. Domagam się jedynie tego, aby dyrektorzy teatrów operowych wykazali się odwagą dokonywania tego rodzaju ocen, zamiast podejmować decyzje hurtowe i blankietowe. Oportunizm, bezradność i brak szacunku dla sprawiedliwości bardzo często przebiera się w szatki szlachetnej zasadniczości. Takie szatki trzeba z oportunistów zdzierać. Podobnie należy czynić z szantażystami moralnymi, którzy próbują uczynić nas współwinnymi rosyjskich zbrodni z powodu zgłaszania wątpliwości odnośnie do jak najdalej posuniętego bojkotu. Dla moralnych szantażystów nie ma miejsca w cywilizowanej wymianie zdań.
Kontrakty stracili również muzycy mający w tym sezonie wykonywać utwory rosyjskich kompozytorów. Tu też trzeba zachować ostrożność. Czy słuszne jest, aby czyjaś ciężka praca związana z przygotowaniami do koncertów miała w całości iść na marne? Jakoś to trzeba załatwić. W grę wchodzi dopuszczenie już zaplanowanych koncertów, odsunięcie ich w czasie bądź jakaś forma rekompensaty – dajmy na to, zaproszenie do wykonania innego repertuaru.
Podobnie jest z teatrem. Teatr Polski w Warszawie nie zrezygnował z wystawiania „Wiśniowego sadu”. Za to aktorzy wychodzą do ukłonów z ukraińskimi flagami. Może to nieco naiwne, lecz skuteczne. Sztuki nie zdjęto, lecz solidarność z Ukrainą została jasno zamanifestowana. Za to „Borys Godunow” w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej został zdjęty. To jednakże zupełnie inna sytuacja niż z „Wiśniowym sadem”. „Borys Godunow” to rzecz ściśle polityczna, związana z rosyjską polityczną mitologią narodową. W obecnej sytuacji naprawdę nie wypada tego grać. Może w przyszłym sezonie. Jak widać, ważnym kryterium bojkotu jest treść i wymowa dzieła.
Najbardziej niepokojące są jednakże przypadki, w których o bojkocie miałaby decydować tożsamość artysty, a nie jego postępowanie, wybory życiowe bądź treść i wymowa jego dzieł. Jeśli Sznitke przeszedł przez sito, to nie powinno się tego tłumaczyć jego pochodzeniem. Lecz jeśli nie pochodzenie tu zaważyło, to co? Martwi mnie przypadek Wajnberga, warszawskiego Żyda, emocjonalnie bardzo związanego z Polską. Nie chciałbym, żeby łaskawie pozwolono mu istnieć w Polsce pomimo bojkotu kultury rosyjskiej tylko dlatego, że był w jakiejś mierze polskim artystą, a w dodatku „miał szczęście” nie być etnicznym Rosjaninem. Chyba on sam by sobie takiego biletu do Warszawy nie życzył.
Skądinąd karanie bojkotem Mieczysława Wajnberga, który uciekł z Polski przed Niemcami i spędził większość życia w ZSRR, będąc siłą rzeczy sowieckim kompozytorem, byłoby absurdem. Byłaby to przecież pośmiertna szykana wobec kogoś, kto przez całe lata żył w obawie przed szykanami. Miałby się ich doczekać nie ze strony reżimu sowieckiego, lecz jego wrogów? Tylko za to, że był pod władzą tegoż reżimu i stanowił część kontrolowanej przez niego rzeczywistości?
Byłoby to doprawdy zwycięstwo rosyjskich satrapów, łącznie z Putinem, którzy pośrednio i przekornie wykazaliby tutaj swoją sprawczość. To dzięki nim bowiem bojkot takiego Wajnberga mógłby dojść do skutku. Zastanówmy się, czy odpowiedzią na opresyjny ustrój powinien być opresyjny rygoryzm, którego przejawem jest bojkot wycinający wszystko, co powiązane z ogniskiem zła? Przypominałoby to sposób postępowania władców feudalnych księstw i nowożytnych monarchii w czasie epidemii, gdy to całkiem niewinnych ludzi, aczkolwiek – z racji przebywania na pewnym terenie – podejrzanych o „zapowietrzenie”, poddawano surowej, czasem wręcz śmiercionośnej kwarantannie.
Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, rzekłby ktoś. Niestety, to nie jest zasada etyczna – nikogo nie należy krzywdzić, jeśli można tego uniknąć. Podobnie z odpowiedzialnością zbiorową. Spotyka się ją na każdym kroku, lecz jeśli istnieje możliwość, aby wyłączyć z niej kogoś, kto na takie wyłączenie zasługuje, to trzeba to zrobić. A Wajnberg nie ułatwiał sobie życia wysługiwaniem się komunistom i tworzył muzykę nie na ich chwałę, lecz dla całej ludzkości. Czy ma być wykluczony, bo miał sowieckie obywatelstwo? Mocą odpowiedzialności zbiorowej, będącej czymś w rodzaju moralnej solidarności a rebours?
Niechaj te przykłady będą ilustracją dla kilku zasad, które proponuję brać pod uwagę przy podejmowaniu decyzji „bojktowych”.
- Tożsamość etniczna nie ma znaczenia. Żadnego autora ani artysty nie można wykluczać z powodu jego urodzenia oraz deklarowanej tożsamości etnicznej. Nikogo nie można też „ratować” przed bojkotem z tego powodu. Byłoby to igranie z dyskryminacją, a więc naruszeniem fundamentalnych wartości antyfaszystowskiego społeczeństwa.
- Obywatelstwo rosyjskie bądź sowieckie ma znaczenie. Bojkot generalnie ma sens polityczny i dotyczyć może osób objętych „rosyjskością” bądź „sowieckością” w sensie politycznym. Nie znaczy to, że każdy obywatel Rosji powinien mu podlegać. Nie możemy przecież traktować tak samo kolaborantów i dysydentów. Nie ma też sensu bojkotowanie artystów ukraińskich będących obywatelami carskiej Rosji bądź ZSRR – chyba że byliby to akurat zwolennicy traktowania Ukrainy jako prowincji rosyjskiej. Wątpliwości odnośnie do takich rosyjsko-ukraińskich postaci powinni rozstrzygać poproszeni o to kompetentni przedstawiciele kultury ukraińskiej. Ukraińska tożsamość to jedyny usprawiedliwiony wyjątek od zasady, aby o podleganiu bojkotowi nie decydowała narodowość twórcy. Bojkot Ukraińców jako część bojkotu skierowanego przeciwko Rosji byłby przecież czymś absurdalnym.
- Każdy twórca i artysta rosyjski, którego działalność i sztuka stawiały go w opozycji do caratu, Rosji sowieckiej czy reżimu Putina, powinien być wyłączony z bojkotu. Szykanowanie rosyjskich opozycjonistów bądź osób prześladowanych przez reżim sowiecki byłoby zwykłą podłością. Wręcz przeciwnie – trzeba ich doceniać i nagradzać. Są jednakże przypadki niejednoznaczne i wątpliwe. Powinni o nich rozstrzygać znawcy przedmiotu, z zachowaniem daleko idącej ostrożności. Wobec przypadków wątpliwych należałoby zachować rezerwę, a więc do bojkotu raczej je włączać.
- Bojkotem powinny zostać objęte wszelkie utwory o wymowie imperialistycznej oraz twórcy opowiadający się po stronie ideologii wielkoruskiej, a zwłaszcza negujący prawa narodu ukraińskiego do samostanowienia. Są tu do podjęcia bardzo trudne decyzje. Bo co z takim Dostojewskim?
- Należy mieć na uwadze rozróżnienie kultury wysokiej i popularnej. Bojkot rozrywki pochodzenia rosyjskiego nikogo nie obraża ani nie pozbawia dostępu do najcenniejszych dóbr duchowych. „Rozrywka po rosyjsku” byłaby dziś obrazą dla Ukraińców – nawet jeśli miałby to być niewinny „Wilk i Zając”. Jednakże zupełnie inną sprawą są już na przykład filmy Tarkowskiego.
- Decyzja o bojkocie powinna odnosić się do twórcy oraz do dzieła, to znaczy brać pod uwagę to, kim był czy jest artysta oraz to, co zawiera się w jego dziele. Satyry na carat albo ZSRR z pewnością nie są czymś, co można by uznać za wodę na młyn Putina. Z drugiej strony pisarze, którym pozwolono takie satyry ogłaszać drukiem, miewali swoje dwuznaczne „koncesje” od władzy. Przykładem Ilia Erenburg. Takie przypadki trzeba traktować indywidualnie i z zachowaniem daleko idącej ostrożności. Granica między krytyką a afirmacją często się w literaturze rosyjskiej zaciera.
- Kryterium czasu powstania dzieła ma znaczenie. Bojkot bardzo dawno żyjących twórców oraz ich dzieł ma niewiele sensu. Nie brali oni bowiem udziału w procesach prowadzących do powstania rosyjskiego imperializmu. Co więcej, czym bardziej cofamy się w przeszłość, tym trudniej odróżnić kulturę rosyjską od ukraińskiej (bądź innych kultur prawosławnych i pobizantyjskich).
Sądzę, że każdy dyrektor teatru, festiwalu, wydawnictwa czy filharmonii powinien przemyśleć swoją politykę, biorąc pod uwagę mniej więcej taki zestaw kryteriów. Powinien też szukać rady fachowców, a szczególnie fachowców ukraińskich. Swoje decyzje powinien tłumaczyć publiczności, dbając jednocześnie o to, aby publiczność nie miała powodów do wątpliwości, że dana placówka kultury solidaryzuje się z Ukrainą. Oczywiście, placówki publiczne mogą znaleźć się pod presją ze strony PiS i pana Glińskiego – to już jednakże całkiem inna historia.
Zdjęcie M. Wajnberga ze strony International Mieczysław Weinberg Society.