Bojkot rosyjskiej kultury. Za i przeciw

Po kolei instytucje kultury i organizatorzy festiwali muzycznych i teatralnych usuwają z programów muzykę i dramaturgię rosyjską, a także odwołują występy rosyjskich artystów. W tle odbywa się dyskusja na temat słuszności takich kroków. Padają argumenty za i przeciw. A więc?

Za bojkotem przemawia wrażliwość na odczucia Ukraińców, którzy mogą mieć wątpliwości co do postawy Polaków, gdy ci w czasie, gdy Rosjanie uderzają w nich rakietami, delektują się muzyką rosyjską, podziwiając jej chwałę, a więc i niejako oddając cześć duchowi rosyjskiemu. Kultura jest filarem potęgi Rosji, często wykorzystywanym przez nią do celów politycznych – wojna wywołana przez Putina to nieodpowiedni czas na podziwianie wielkości Rosji, nawet jeśli w sferze kultury ta wielkość jest bezsporna.

Drugi argument jest taki, że bojkot symbolicznie wpisuje się w światowy protest przeciwko Rosji, a protest ten generalnie wyraża się w aktach bojkotu. Instytucje kultury też chcą protestować i jest dla nich czymś najbardziej naturalnym, aby protestować właśnie w taki sposób.

Trzeci argument (uzupełniający) mówi o tymczasowości tego bojkotu. Przecież nie chodzi o to, że przestał nam się podobać Szostakowicz albo uznaliśmy Czajkowskiego za proto-putinowca, lecz tylko o to, że chcemy pokazać STOP Rosji jako takiej i wszystkiemu, co z Rosji wychodzi. Owo STOP ma znaczyć: to, co robi Putin, wyłącza Rosję i Rosjan z rodziny narodów, w tym ze wspólnoty kulturowej i kulturalnej. Bojkot tworzy wspólnotę bojkotu, która jest jakby rewersem takiej wspólnoty podziwu i uniesienia, jaka wytwarza się w zbiorowym obcowaniu z wielką sztuką. Stosowniej jest dziś wspólnym postanowieniem „nie podawać ręki” Rosji, niż wspólnie zachwycać się choćby i całkowicie niewiązaną z jakimkolwiek autorytaryzmem rosyjską klasyką.

A jednak przeciwko temu można wysunąć kilka kontrargumentów. Po pierwsze, kultura ma łączyć, a nie dzielić. Ludzie dobrej woli odnajdują się właśnie dzięki kulturze i dzięki kulturze współpracują ze sobą ponad podziałami i pomimo podziałów. Podobnie jak sport kultura jest nigdy niewysychającym źródłem nadziei na pokój i szacunek między narodami.

Po drugie, bojkot rosyjskiej kultury „jak leci” powoduje, że tracimy narzędzie odróżniania twórców znanych z działalności na rzecz pokoju i demokracji od takich, którzy współpracowali bądź nadal współpracują z brutalnym reżimem. Czy muzyk, który odważnie wypowiedział się przeciwko Putinowi, też nie może grać w polskiej sali?

Po trzecie, co do uczuć Ukraińców, to trzeba najpierw ich zapytać – na pewno wielu z nich odczuwa dziś wstręt na myśl o podziwie świata dla rosyjskiej kultury, jednakże wielu innych odczuwa z tego powodu dumę, gdyż czują się tej kultury dziedzicami, niezależnie od etnicznej przynależności swojej i wielkich, podziwianych w świecie twórców, będących w swoich czasach poddanymi cara Rosji albo obywatelami ZSRR.

Może więc wystarczy, że przed koncertem rosyjskiej muzyki gospodarz tego wydarzenia wyrazi poparcie dla walczącej Ukrainy, na przykład odpowiednio dekorując salę. A może muzycy mogą odegrać hymn ukraiński? Nie ma żadnej sprzeczności między gestami proukraińskimi a graniem muzyki, z którą zresztą bardzo wielu Ukraińców mocno się identyfikuje kulturowo.

Po trzecie, gdy rozpoczyna się bojkot, to trzeba mieć jakąś wizję warunków jego zakończenia. No więc kiedy? Gdy ostatni rosyjski żołnierz opuści Ukrainę? Licząc z Krymem czy bez? Z Donbasem czy bez Donbasu? A co jeśli stanie się to dopiero za kilka lat? Na złość Putinowi mamy sobie odmrażać uszy i nie słuchać Rachmaninowa i Rimskiego-Korsakowa, którzy tyle są winni tej wojnie co Czyngis-Chan?

Moje zdanie jest następujące. Jeśli bojkot, to tylko na z góry określony czas (na przykład jeden sezon). Bojkot powinien być bowiem gestem, a więc raczej zdarzeniem niż trwałym stanem rzeczy. Taka jest bowiem logika protestu, że ma swój plan – początek i koniec. A tak w ogóle to lepsze od bojkotu będzie dowartościowanie muzyki, teatru, filmu i sztuk plastycznych z Ukrainy oraz pomoc ukraińskim artystom. Pamiętajmy: nie ma wroga w sztuce. Wojna z Putinem nie jest wojną z rosyjską kulturą.

PS Na zdjęciu poniżej kadr z jedynego bodajże sensownego przemówienia, jakie zdarzyło się kiedykolwiek wygłosić Jarosławowi Kaczyńskiemu. Był to ciepły adres do Rosjan po katastrofie smoleńskiej. Za dekorację w tle posłużyło pianino i nuty. Nawet ktoś taki jak Kaczyński, należący wraz z Putinem do antydemokratycznej międzynarodówki cynicznych populistów i autokratów, przez lata wspierany przez KGB, które pomogło mu przejąć władzę w naszym kraju, a dziś dzwoniący ogonem na mszę za Ukrainę niczym ten diabeł, co się w ornat ubrał, instynktownie kojarzy muzykę z pokojem i pojednaniem.

Lepiej jednak „nie grać muzyką”, w słusznej czy niesłusznej sprawie, a za to grać muzykę, nie oglądając się na narodowość kompozytora i wykonawcy. W tych dniach serce mówi nam, abyśmy przez jakiś czas od rosyjskiej muzyki, filmów i sztuk jednak się powstrzymali. Serca trzeba słuchać, lecz z umiarem i do pewnych tylko granic.