Zrozumieć wyborców PiS

Dlaczego głosują i będą głosować na PiS? Bo władza to zawsze władza. A władzy trzeba się słuchać. Każda władza, bynajmniej nie wyłącznie ta demokratyczna, utrzymuje się dzięki poparciu społecznemu. Tylko krwawa tyrania może przetrwać przez pewien czas pomimo nienawiści ludu, stosując straszny terror. Lecz między bajki można włożyć opowieści o tyranach, przeciwko którym są wszyscy poddani. Od Korei Północnej, przez Birmę, po Afganistan i Iran – tyrania morduje za przyzwoleniem wielu i z udziałem wielu.

Nie ma więc co się dziwić, że zwykłe rządy autorytarne, sprawowane przez oligarchię zorganizowaną w partię, posługujące się populistyczną ideologią klerykalno-nacjonalistyczną bądź socjalno-nacjonalistyczną oraz praktykujące pozorowaną demokrację, zazwyczaj cieszą się poparciem około połowy ludności. Część stanowią grupy uprzywilejowane, będące klientelą rządzącej oligarchii bądź wprost stanowiące opłacany przez nią aparat. Ale to nigdy nie wystarczy. Muszą być jeszcze miliony takich, którzy popierają reżim z jakimś przekonaniem. Z oportunistyczną uniżonością, lękliwie, od niechcenia albo w oparciu o poczucie swojskości bądź poczucie godności.

Różne są formy utożsamiania się ludzi z paskudnymi reżimami i w różnych proporcjach są one ze sobą wymieszane w różnych krajach. Nie wiem, jakie są te proporcje w Polsce, ale codzienne doświadczenie obcowania z wyborcami PiS pozwala wyróżnić motywy, które nimi – w trudnych do ustalenia stosunkach natężenia – kierują. A są one uniwersalne. W czasach zaborów rzesze drobnych urzędników, drobna szlachta, a nawet część elit odnosiła się z czcią do wielkich władców rządzących ich krajem. W XIX w. większość ludzi nie wyobrażała sobie nawet, jak można nie korzyć się przed cesarzem czy królem, niezależnie od tego, gdzie jest jego stolica. A myśl, że ta stolica powinna być tu, we własnym kraju, a ten władca też jakoś tutejszy z rodu, ledwie zaczęła wówczas pośród narodów kiełkować.

Tych atawizmów nie można nie doceniać. Dla przeciętnego poddanego rosyjskiego z Mazowsza albo niemieckiego z Wielkopolski dwór w Petersburgu czy Berlinie był oczywisty jako centrum władzy. Dla większości nie było w tym nic poniżającego, a kwestia niepodległości docierała do świadomości mas stopniowo i powoli; można rzec: z powstania na powstanie. Dziś jest podobnie. Jaki odsetek Polaków odczuwa dyskomfort w związku z faktem, że suwerenny i właściwie eksterytorialny Kościół katolicki, mający ogromne przywileje i ogromny wpływ na wiele obszarów życia publicznego w Polsce, a wręcz sprawujący tu część władzy publicznej, jest pod względem formalno-prawnym, a także w porządku czysto faktycznym delegaturą obcego państwa? Jest to zapewne odsetek jeszcze mniejszy niż procent tych, którym przeszkadzało, że w Królestwie Polskim rządzi carski namiestnik, a nie król Polak. To może być 10, może 15 proc. Nie więcej.

To nieprawda, że ogół pragnie wolności – czy to w znaczeniu niepodległości, czy tym bardziej w znaczeniu konstytucyjnie gwarantowanych praw i swobód, należnych obywatelom demokratycznego państwa prawa. Owszem, są kraje, w których przywiązanie do praw i swobód konstytucyjnych ma charakter tożsamościowy, a nawet staje się – jak w USA – swego rodzaju religią polityczną. W większości krajów demokratycznych bądź półdemokratycznych jest jednakże całkiem inaczej – demokracją i swobodami politycznymi zainteresowana jest tylko bardziej wykształcona część ludności.

Mając to wszystko na uwadze, można próbować zrozumieć wyborców PiS. Zapewne większość z nich to osoby, w których horyzoncie intelektualnym i aksjologicznym wartości demokratycznego państwa prawa albo w ogóle nie istnieją, albo zajmują pozycję marginalną. Dlatego nie ma dla nich znaczenia łamanie konstytucji, bezprawie czy niszczenie mediów publicznych. Już ten fakt wiele tłumaczy.

Jeszcze większe znaczenie ma jednak, jak sądzę, wspomniana wyżej naturalna cześć dla władzy. Władza bowiem definiuje się przez cześć – przez to, że jest władzą, ma do niej prawo. I to niezależenie od tego, na ile jest świecka, a na ile religijna. Jest władzą i jako taka ma swoje prawa. A nadrzędnym prawem władzy jest rozkazywanie. Kto zaś wydaje rozkazy i swymi rozkazami stanowi prawa, sam im nie podlega. Może bowiem z własnej woli się spod tych praw wyłączyć, a poza tym nie ma nad sobą nikogo, kto mógłby pociągnąć ją do odpowiedzialności. Dlatego z punktu widzenia tradycyjnego, anachronicznie myślącego ludu władza nie kradnie i nie popełnia żadnych przestępstw, bo z definicji wszystko jej wolno. Przestępstwa popełniają zwykli ludzie – przestępstwa ludzi władzy stają się nimi dopiero wtedy, gdy władza najwyższa zechce je za takowe uznać.

Czym jest więc dobra władza, skoro przestępstwa i autorytaryzm nie kompromitują jej w oczach tego rodzaju wyborców, o których tu mowa? Odpowiedź wydaje się ta sama „co zawsze” – dobra władza to władza reprezentatywna. Poparcie mas uzyskuje władza, która albo jest godna podziwu dla swojego majestatu, albo zapewnia korzyści i opiekę (na ziemi lub w niebie), ale przede wszystkim taka, która jest swojska, czyli reprezentatywna (w naiwnym, predemokratycznym sensie). W przypadku PiS mamy do czynienia z kombinacją korzyści i swojskości. Wyborca tej partii ufa jej przywódcom właśnie dlatego, że nie odstręczają go swoją obcością – niedosiężnymi dla zwykłego człowieka cnotami, manierami, standardami moralnymi i poziomem kultury. Głosuje na partię, która schlebia jego poczuciu własnej wartości i jego poczuciu godności, a jednocześnie partię obiecującą ochronę i potwierdzającą jego prawo do egoizmu i odgradzania się od wielkich problemów globalnych.

PiS jest „swój”. Jest bezwstydny, zachłanny, zakłamany, autorytarny, prostacki, złodziejski – i dobrze! Właśnie taki ma być! Z punktu widzenia człowieka, dla którego wszelkie przejawy wyższej kultury i obejścia jawią się jako nieme oskarżenie pod jego adresem albo zwykły kamuflaż, wulgarność, z jaką PiS jest sobą i praktykuje swoje prostactwo i zepsucie, dodaje mu tylko splendoru i wiarygodności.

PiS jest jak pijany król, rechoczący podczas uczty na zamku, obgryzający trzymane w gołych rękach kości i rzucający je psom pod stół. Taki król robi wrażenie. To jest król prawdziwy, który niczego nie udaje i niczego się nie boi. A przede wszystkim całym swym zachowaniem mówi poddanym: możecie być tacy sam jak ja. Furda tam maniery!

I tak samo PiS – zwalnia ludzi z niepotrzebnych skrupułów i wyzwala od wszelkiego skrępowania. Pozwala człowiekowi być sobą: pazernym egoistą, ksenofobem i ciemniakiem. I to jest właśnie populistyczna demokracja. Czy się to komuś podoba, czy nie, w Polsce rządzi lud, a nie ideały wyrażające się przez demokratyczne wybory mądrych i światłych ludzi. I taki będzie każdy wyłoniony przez niego rząd, jaki będzie on sam i jakie będą jego wyobrażenia o swojskim, rozumiejącym jego potrzeby i mentalność rządzie. Mamy dokładnie to, na co zasłużyliśmy jako społeczeństwo. To nie wina Tuska ani Kaczyńskiego. To nasza wina.