Wybory lewicy

Wygląda na to, że podzielona lewica wystawi aż troje kandydatów w wyborach prezydenckich. O dwóch (dwoje) za dużo. Ale skoro jest, jak jest, to trzeba by się postarać, aby te wybory lewicy do cna nie skłóciły, lecz jakoś ją społeczeństwu zareklamowały. To możliwe pod warunkiem prowadzenia kulturalnej kampanii oraz eleganckiej formy (najlepiej wspólnego) przekazania głosów Rafałowi Trzaskowskiemu w drugiej turze.

Pewna zebrania 100 tys. podpisów, niezbędnych do zarejestrowania swojej kandydatury, może być tylko Magdalena Biejat z Lewicy. Dla Adriana Zandberga będzie to zadanie niełatwe, ale nie ponad siły. Natomiast Piotr Szumlewicz, związkowiec, założyciel Związkowej Alternatywy, będzie musiał rzucić na szalę wszystkie swoje zasoby i kontakty, aby zmobilizować setki ludzi do zbierania podpisów. Nie można wykluczyć, że mu się nie uda, znając tego niezwykle energicznego i zdeterminowanego działacza, można zakładać, że na ten „Everest” zdoła się jakoś wspiąć. A to już samo w sobie oznaczać będzie sukces.

Szumlewicz jest ze wszystkich trojga najmniej obciążony. W polityce będzie autentycznie nowy, co samo w sobie jest pociągające dla niektórych wyborców. Poza tym ucieszy się z każdego wyniku i nie ciąży na nim presja oczekiwań. Jego zadaniem jest pokonać na głosy Zandberga, co zważywszy niezwykle małą popularność partii Razem (1-2 proc. zwolenników) jest wykonalne. Zandberg zaś marzy o przekroczeniu pierwszego magicznego progu, czyli 3 proc. To bowiem procent głosów, który daje partii subwencję. Razem jest zaś partią nie tyle parlamentarną, ile właśnie subwencyjną – jej przyszłość zależy od tego, czy startując samodzielnie w wyborach parlamentarnych, może przekroczyć właśnie 3 proc. Jeśli Zandberg nie podoła, będzie to zapewne początek jego końca w polskiej polityce.

Faktycznie, Szumlewicz jest dla Zandberga niebezpieczeństwem iście śmiertelnym. Są rówieśnikami, znają się bardzo dobrze, lecz dzielą ich poglądy. Zandberg to typowy socjalista antykapitalistyczny, podczas gdy Szumlewicz myśli jak socjaldemokrata – chce kapitalizmu, który ma się dobrze i dlatego może finansować programy socjalne i respektować prawa pracownicze. Intelektualnie jest bardzo mocny, sypie danymi jak z rękawa i niełatwo będzie Zandbergowi z nim dyskutować.

Jeszcze mniej „wygadana” jest Magdalena Biejat, która jednakże ma tę przewagę nad kolegami, że jest kobietą, i to obdarowaną przez naturę znacznym urokiem osobistym, co może nie jest mocną stroną jej nieco starszych kolegów i rywali. Niestety, wicemarszałkini Senatu nie ma w sobie nic z liderki. Jest za to wiarygodna dla kobiet poszukujących rzeczniczki sprawy aborcji. Poza tym stoją za nią struktury partyjne i kilka milionów na kampanię. Dlatego zapewne to ona zgarnie większość głosów przeznaczonych przez los i naród dla lewicy. To jednak za mało, aby się cieszyć. Przed Biejat karkołomne zadanie przekroczenia najbardziej magicznego ze wszystkich progów, czyli 5 proc. Wszystko poniżej będzie porażką.

Niestety, lewica ma do podziału ledwie jakieś 8 proc. głosów. Reszta głosów wyborców o poglądach lewicowych przypadnie od razu Trzaskowskiemu, który ma sporo cech polityka lewicy i sporą frakcję lewicową w swojej partii. No i nie zawaha się przypomnieć „Polsce postępowej”, że to gra o wszystko i lepiej nie rozpraszać głosów nawet w pierwszej turze.

Jak się te przypuszczalnie 8 proc. rozłoży na troje kandydatów? Pewnie Magdalena Biejat nie przekroczy jednak tych wymarzonych 5 proc., a Zandberg swoich 3. Przypuszczam, że kandydatka Lewicy weźmie jakieś 4,5, kandydat Razem 2 proc., podobnie jak niezależny (naprawdę) Szumlewicz.

Jeśli po pierwszej turze kandydaci lewicy staną razem i poproszą swoich zwolenników o stawienie się przy urnach dwa tygodnie później i zagłosowanie na Rafała Trzaskowskiego, może to nie tylko pomóc w zwycięstwie kandydata obozu demokratycznego, lecz również przyczynić się do poprawy wizerunku lewicy. W przeciwnym razie zarówno Lewica Czarzastego, jak i Razem Zandberga poniosą porażkę. A wtedy zyska „ten trzeci”, czyli Piotr Szumlewicz, który – jeśli nie prześpi swoich pięciu minut – będzie mógł założyć nową partię lewicową, zdolną powalczyć w 2027 r. o wejście do Sejmu.