Nie dam się zastraszyć!
List otwarty do Prezesa Naczelnej Rady Lekarskiej Dr Macieja Hamankiewicza
W reakcji na niedawny list min. Bartosza Arłukowicza, zatytułowany „Do przyjaciół lekarzy”, opublikowany w „Gazecie Wyborczej”, powiedział Pan w Radiu Maryja m.in.: List ministra przyjęliśmy z wielkim oburzeniem […] Nasze oburzenie nie ma granic. […] Nie znajduję słów. […] Minister Arłukowicz wykorzystał do swoich celów śmierć dziecka. […] To był list do przyjaciół Moskali, a nie przyjaciół lekarzy.Czym zasłużył sobie minister na te obelżywe słowa? Ano tym, że przypomina lekarzom o doniosłości empatii i zasad etycznych wykonywania zawodu w medium niemedycznym, przez co rzekomo podkopuje zaufanie do lekarzy. Pańska zdumiewająca i pozbawiona samokontroli reakcja najlepiej świadczy o tym, jak bardzo potrzebny był list ministra. Oto okazuje się, że nawet szef samorządu zawodowego lekarzy nie wie, iż o wszystkim, co złego dzieje się w medycynie, trzeba mówić otwarcie, na oczach społeczeństwa i z jego udziałem. Zaufania do lekarzy nie buduje się zamykając dyskusję w gronie lekarzy, lecz wręcz przeciwnie – prowadząc ją przy otwartej kurtynie. Społeczeństwo ma pełne prawo wiedzieć o wszystkim, co dzieje się w ochronie zdrowia, gdyż dotyczy to jego najżywotniejszych interesów. Społeczna kontrola nad tym, co robią lekarze i urzędnicy, jest prawem pacjentów, niezbędnym warunkiem etyczności w ochronie zdrowia, a ponadto standardem w demokratycznych państwach prawa. Jest Pan być może jedynym szefem korporacji lekarskiej w naszym kręgu kulturowym, który tego nie rozumie i oburza się, że minister zwraca się do lekarzy w ważnych i bolesnych sprawach na otwartym forum. Ba, jak wynika z licznych wypowiedzi, samorząd lekarski uważa krytykę ze strony ministra za naruszenie autonomii samorządu lekarskiego. To absurd. W demokratycznym społeczeństwie samorząd lekarski może krytykować ministra do upojenia, lecz również minister ma prawo krytykować samorząd. Autonomia i prawo do krytyki nie wykluczają się wzajemnie.
Państwa wypowiedź w Radiu Maryja była tylko początkiem zmasowanej akcji dyskredytowania ministra zdrowia, zaś jej punktem kulminacyjnym był list Naczelnej Rady Lekarskiej do premiera, który dał się odczytać jako sugestia jego odwołania ze sprawowanej funkcji. Czy mając zarzuty do pana A. pisze się list do pana T.? Czyż nie wypadało swoich słów krytyki skierować właśnie do osoby, którą się krytykuje? A może nie jest już godna tego, by się z nią komunikować? Proszę sobie to przemyśleć. Jak również własne rachuby odnośnie do spodziewanej reakcji premiera. Czy naprawdę wydaje się Panu, że premier oczekuje od ministra zdrowia, że nie będzie w sporze w korporacją lekarską?
Dziś w podobny sposób zostałem przez Pana zaatakowany i ja. Nie spodobał się Panu wywiad, którego udzieliłem portalowi Medexpress (http://www.medexpress.pl/start/kodeks-do-zmiany/14518/) na temat Kodeksu Etyki Lekarskiej, w którym powtarzam wielokrotnie głoszone już przez siebie w ciągu minionych czterech lat (bez żadnego, jak dotąd merytorycznego odzewu) krytyczne tezy na temat tego dokumentu. A więc nie spodobały się Panu moje uwagi. Czy zareagował Pan na nie listem skierowanym do ich autora? Nie! Napisał Pan w tej sprawie list do rektora UJ (http://www.nil.org.pl/aktualnosci/list-prezesa-nrl-do-rektora-uj-w-sprawie-wypowiedzi-prof.-jana-hartmana)! Ciekawe dlaczego właśnie do niego? Niech zgadnę. Pewnie z nadzieją, że zostanę poddany jakimś szykanom? Czyż nie? A może dlatego, że wydaje się Panu, że żyjemy jeszcze w PRL, gdzie władze uczelni cenzurowały poglądy swoich pracowników?
Pisze pan oto do mojego rektora: „Zwracam się do Pana jako wielkiego autorytetu w dziedzinie nauki i kultury…”. Ociekająca wazeliną, niesmaczna apostrofa na cztery wiersze jest wstępem do tyrady przeciwko mnie skierowanej („Z niebywałym zażenowaniem…” itd.) i domagania się reakcji adresata listu. Nie pada ani jeden argument, ani jedno merytoryczne odniesienie do któregokolwiek z moich bardzo konkretnych zarzutów. Są wyłącznie epitety i wyrazy oburzenia ironiczną formą mojej wypowiedzi, która jakoby „uwłaczała godności wszystkich lekarzy” (choć mówi wyłącznie o konkretnym tekście, a o żadnych lekarzach nawet aluzyjnie nie wspomina). Zamiast argumentów podkreśla się, że Kodeks był chwalony przez Jana Pawła II i cytuje ks. Muszalę, który pyta „Jak długo p. Hartman (nie lekarz) będzie niszczył Kodeks Etyki Lekarskiej?”.
Odsądza mnie Pan od czci i wiary, zamiast podziękować, że tak wiele robię, aby doszło wreszcie do zmiany fatalnie sformułowanego kodeksu. To nie ja przynoszę ujmę środowisku lekarskiemu, lecz właśnie ten wysoce wadliwy, amatorski dokument. Czy uchwalając go przeczytaliście kodeksy obowiązujące w Wielkiej Brytanii, w Niemczech czy w innych krajach Zachodu? Czy daliście go do zrecenzowania jakiemuś kompetentnemu bioetykowi (nie mnie – akurat moje kompetencje w bioetyce są dość elementarne)? Pewnie nawet nie przyszło Wam to do głowy.
Otóż raz jeszcze powtarzam: KEL jest do niczego! Jak najbardziej zasługuje on na krytykę, i to w języku ironicznym, sarkastycznym, a nawet satyrycznym. A do krytyki tej – w takiej czy innej formie, publikowanej w prasie ogólnej bądź fachowej – prawo ma każdy! I fakt, że nie jest lekarzem, nie ma tu nic do rzeczy. Bo Kodeks Etyki Lekarskiej to nie jest wewnętrzna sprawa autonomicznej korporacji lekarskiej, lecz wspólna sprawa całego społeczeństwa. Wszyscy bowiem jesteśmy aktualnymi bądź potencjalnymi pacjentami i treść kodeksu ma wpływ na żywotne interesy każdego z nas. Moim obowiązkiem jest wywierać nacisk na jak najbardziej autonomiczną korporację lekarską, by kodeks zmieniła. I raz jeszcze powtórzę, to co powiedziałem Panu kilka dni temu: w ciągu kilku lat kodeks zostanie zmieniony! Mogę się o to z Panem założyć.
Nie należę do ludzi strachliwych. Dlatego oświadczam Panu – jako profesor zwyczajny Uniwersytetu Jagiellońskiego i jako obywatel – że będę w pełni korzystał z wolności akademickiej oraz gwarantowanej mi przez konstytucję RP swobody wypowiedzi – zarówno w spawie Kodeksu Etyki Lekarskiej, jak i wszelkich innych sprawach publicznych. Nie dam się zastraszyć ani zakneblować sobie ust. Próżne rachuby. A za to doprowadzę do tego, że prace nad nowelizacją KEL po latach bezskutecznej krytyki wreszcie ruszą z miejsca. I to, jak mi mój nos polityczny podpowiada, z Pańskim osobistym błogosławieństwem!
Powodzenia w pracy nad nowelizacją KEL życząc, kreślę się z szacunkiem,
Jan Hartman