W sporze o aborcję nie chodzi o życie, lecz o władzę Kościoła
Kościół katolicki z powodzeniem steruje „debatą aborcyjną” w taki sposób, żeby opinii publicznej wydawało się, że chodzi w niej o coś innego niż dogmaty religijne oraz utrzymanie jak największych wpływów religii w życiu publicznym i stanowionym prawie. I nie miejmy złudzeń: wicepremier Kosiniak-Kamysz, dokładnie tak samo jak prezydent Duda, jest od dziecka „sformatowany” na posłuszeństwo Kościołowi, którego wolę polityczną zawsze będzie wypełniał, tłumacząc to własnym sumieniem, nie wspominając ani słowem o swych zobowiązaniach wobec biskupów i własnych rodzin.
Bynajmniej jednak o żadne sumienie tu nie chodzi, lecz o kulturowo-rodzinno-towarzyską tożsamość. Tożsamość katolicką – w odmianie mieszczańsko-krakowskiej. Miliony polskich kobiet stały się zakładniczkami biskupów i związanych z nimi od pokoleń rodów mieszczańskich, w większości krakowskich, jak Dudowie i Kosiniakowie-Kamyszowie. Od XIX w. niewiele się pod tym względem zmieniło. Nawet niektóre krakowskie nazwiska pozostały. W ogóle Polską rządzi wiślańska oś Gdańsk–Warszawa–Kraków. Idąc w górę rzeki, duch nowoczesności słabnie, a duch średniowiecza potężnieje. Dzieje polityczne III RP przesuwają wirtualne centrum władzy wzdłuż naszej narodowej rzeki. Nie sądźcie, że dziś to centrum wypada gdzieś w okolicach Warszawy. Przypuszczalnie jesteśmy teraz pod Sandomierzem.
Gdyby w sporze o aborcję naprawdę chodziło o to, aby oszczędzić życie jak największej liczby zarodków i płodów, a więc zminimalizować liczbę dokonywanych aborcji, każdy biskup zaraz po porannej mszy udałby się pędem do komputera, aby dowiedzieć się, co specjaliści zalecają w tej kwestii i co sprawdziło się na świecie. W pół godziny wiedzieliby już, że wszystko zależy od dostępu do antykoncepcji, edukacji seksualnej w szkołach i wsparcia udzielanego kobietom w ciąży, natomiast zakazy sprzyjają tylko rozwojowi podziemia aborcyjnego i powodują zgony kobiet poddających się nielegalnym zabiegom.
Ale biskupów to nic a nic nie obchodzi. Życie zarodków nie ma dla nich najmniejszego znaczenia, a pytanie, co naprawdę należy czynić, żeby ograniczyć aborcję, w ogóle na gruncie kościelnym i w ogóle na gruncie tzw. debaty aborcyjnej nie pada. Kościołowi chodzi bowiem o coś zupełnie innego, a mianowicie o odciśnięcie pieczęci swej władzy na prawie stanowionym teoretycznie świeckiego państwa. Dobro zarodków jest tu tylko zasłoną dymną dla walki o „rząd dusz” w państwie, a cała „debata” to obraz niebywałej hipokryzji Kościoła i zasmucającej bezradności intelektualnej obrońców świeckiego państwa, a często również obrońców i obrończyń praw kobiet.
Niedawna porażka projektu ustawy depenalizującej aborcję i udzielanie pomocy w aborcji jest raczej tylko incydentem, gdyż utrzymywanie w cywilizowanym kraju tego rodzaju przepisów jest na dłuższą metę nie do pomyślenia. Jest to eksces prawny, będący chwilowym zwycięstwem sił działających w polityce z poręki Kościoła. To się zmieni, niemiej to, co się przytrafiło rządzącej koalicji w związku z nowelizacją ustawy aborcyjnej, jest głęboko rozczarowujące, pokazując, jak silne są nadal wpływy polityczne Kościoła, działającego przez podporządkowane mu partie polityczne, takie jak PiS i PSL.
Zajmuję się problemem aborcji od wielu lat i od lat towarzyszy mi frustracja. Bezsilnie patrzę, jak fundamentaliści religijni i działający na ich zlecenie prawnicy wykorzystują kilka tricków i manipulacji, których politycy i opinia publiczna, a także medycy w ogóle nie rozumieją. Są to tricki następujące: 1. ukrywanie religijnej istoty pojęcia prawa naturalnego; 2. ukrywanie prawdziwych przyczyn, dla których Kościół od kilku dekad zradykalizował swoje stanowisko w kwestii aborcji i samego faktu, że taka zmiana stanowiska nastąpiła; 3. nierozróżnianie kwestii oceny aborcji od kwestii należytego prawa aborcyjnego i jego celów, a zwłaszcza nieznajomość problematyki zakazów prawnych – czemu służą i pod jakimi warunkami mogą czy powinny być wprowadzane; 4. przewrotne posługiwanie się opozycją „pro-life” i „pro-choice”, a zwłaszcza oszczerczym zwrotem „obrońcy życia”, sugerującym, że inni są tego życia wrogami; 5. manipulacyjne używanie terminu „istota ludzka” w odniesieniu do zarodka, mające na celu płynne przejście do tezy, że zarodek „jako istota ludzka” jest człowiekiem, a jego uśmiercenie – morderstwem. Pozwólcie, że rozwinę nieco te pięć kwestii.
1. Jednym z narzędzi walki Kościoła o zaprowadzanie porządków religijnych w krajach, gdzie większość społeczeństwa wyznaje katolicyzm, jest maskowanie prawa wyznaniowego za pomocą pojęć i argumentów świeckich. Mówi się np. o „prawie naturalnym”, który to zwrot w uszach osób niezorientowanych w filozofii brzmi niemalże „naturalistycznie” i nie kojarzy się z teologią. Tymczasem gdy Kościół mówi o prawie naturalnym, to ma na myśli „prawo boże stosujące się do ludzi”, i jeśli tę definicję przemilcza, to po to, by zmylić opinię publiczną i oddalić argument, że chce narzucać świeckiemu państwu porządek religijny. Tymczasem chodzi o całkiem religijną (i bardzo arogancką) doktrynę, że mianowicie Bóg dał człowiekowi prawo naturalne jako miarę dobra i zła i wszyscy – łącznie z niewiernymi – mają obowiązek być mu posłusznymi, gdyż zalążki tego prawa są przez Boga wryte w duszę każdego, nawet niewierzącego. Natomiast pełna i wiarygodna interpretacja prawa naturalnego, a więc tego, jak powinno przenosić się ono na prawo stanowione, jest domeną Kościoła. Krótko mówiąc, domaganie się przez Kościół uznania przez państwo prawa naturalnego oznacza domaganie się uznania przez nie doktryny o istnieniu Boga – twórcy prawa naturalnego. Tymczasem konstytucja świeckiej na szczęście Polski gwarantuje nam, że państwo nie będzie się kierować doktrynami religijnymi.
2. Kościół zawsze uważał aborcję za grzech, gdyż jej dokonanie ma charakter czynu obscenicznego. Nie chodziło jednakże o „ochronę życia od poczęcia”, gdyż do połowy XX w. Kościół uważał, że Bóg tworzy duszę dłuższy czas od poczęcia. Wszystko zmieniło się wraz z odkryciem ludzkiego genomu oraz ustaleniem istoty procesu zapłodnienia. Na wieść, że genom każdego człowieka jest niepowtarzalny, Kościół zmienił swoją doktrynę i uznał, że Bóg widocznie tworzy niepowtarzalną duszę w „momencie” poczęcia. Jest to infantylna, magiczna doktryna i nic dziwnego, że Kościół nie epatuje nią w życiu publicznym, ale faktem jest, że dokładnie z jej powodu uważa aborcję za tak ciężkie przewinienie, że aż grozi ekskomuniką za jej dokonanie. Państwo polskie, zgodnie z konstytucją, nie ma prawa kierować się tego rodzaju doktrynami. Państwo polskie nie zajmuje stanowiska w sprawie istnienia i statusu takich bytów jak Bóg czy dusza i tym bardziej nie może ich uwzględniać przy stanowieniu prawa.
3. Jedną sprawą jest ocena moralna czynu kobiety i lekarza polegającego za terminacji ciąży, a inną ocena przepisu prawa, który to reguluje. Nie zawsze to, co uważa się za złe, może i powinno być zakazane. Wiele złych rzeczy zakazanych nie jest i być nie może. Na przykład dlatego, że zakaz byłby nieskuteczny lub społecznie szkodliwy, albo też dlatego, że nie ma zgody co do tego, co w danym przypadku jest złe i czy jest złe na pewno. W tym ostatnim przypadku mówimy o sprawach sumienia. Ponadto jeśli nawet uznamy aborcję za zawsze złą, to wcale nie jest powiedziane, że akurat jej zakazywanie jest dobrym sposobem niwelowania tego zła. W przypadku aborcji akurat jest odwrotnie – zakazy prowadzą do nieszczęść i tylko w niewielu przypadkach działają odstraszająco.
4. Nie wiem, ile trzeba mieć w sobie pychy i bezczelności, żeby domagając się bezwzględnego zakazu aborcji, nazywać siebie „obrońcą życia”. Określenie ma współbrzmieć z wulgarnymi oskarżeniami, że kto dokona aborcji, ten jest zabójcą albo i mordercą. W istocie „obrońcy życia” ani myślą zastanowić się chociaż nad bilansem życia i śmierci przy różnych rozwiązaniach prawnych i instytucjonalnych kwestii aborcji. Gdyby mieli sumienie, o którym tak lubią mówić (a które znaczy dla nich tyle co narcystyczne poczucie moralnej słuszności i satysfakcja z pochwał ze strony kleru), to bardzo szybko ustaliliby, że zakazy aborcji są po prostu zabójcze. Nie tylko realnie nie ograniczają aborcji, lecz prowadzą do niewypowiedzianych cierpień kobiet oraz wielu śmierci – w tym samobójczych. Z zażenowaniem patrzę, jak liberalni politycy kupują retorykę fundamentalistów i stosują się do narzuconej przez nich opozycji „pro-life – pro-choice”. The one who is pro life, is pro choice either!
5. Strona liberalna dała sobie też wmówić termin „istota ludzka” w odniesieniu do zarodka. Że niby nie całkiem „człowiek”, ale jednak „istota ludzka”. Niby nie to samo, ale wychodzi na to samo. Otóż termin „istota ludzka” związany jest wyłącznie z kościelną (zapożyczoną jeszcze od Arystotelesa) doktryną istot, czyli natur rzeczy. Zgodnie z tą baśniową koncepcją każda rzecz ma ukrytą w sobie niematerialną („formalną”) istotę stanowiącą o tym, do jakiego należy gatunku rzeczy (np. gatunku ludzkiego), jak będzie się zmieniać (np. rozwijać) oraz co jest dla niej dobre („naturalne” – sprzyjające zrealizowaniu jej cech istotnych). Cała opowieść o zarodku jako istocie ludzkiej nie ma żadnego sensu poza tą arystotelesowsko-tomistyczną doktryną metafizyczną i ekwilibrystyka słowna związana z terminem „istota ludzka” bez wskazywania na to zupełnie partykularne uwikłanie w starą i przebrzmiałą teorię, jest zwykłą manipulacją, wykorzystującą brak wykształcenia filozoficznego i związaną z tym bezradność uczestników debaty wokół aborcji.
Dopóki prawo aborcyjne będzie dyktować nam Kościół albo będzie ono powstawać w drodze „kompromisu z Kościołem”, dopóty Polska będzie tym, czym wciąż jest: krajem, który nie uświadamia sobie, że nie jest niepodległy i tej niepodległości nawet nie pragnie. Bo gdyby Polska chciała się stać niepodległa w stosunku do państwa zwącego się Stolica Apostolska, mogłaby się nią stać w jednej chwili. Ta podległość jest tylko w naszych głowach. A właściwie w ich głowach – polityków pokroju Dudy i Kosiniaka-Kamysza.