Muzeum Polin ma już 10 lat. Marian Turski: „Nie bójcie się!”

Muzeum Historii Żydów Polskich Polin obchodzi dziesięciolecie. Z tej okazji w sobotę 28 września odbyła się w jego siedzibie wielka gala. Prowadził ją z ogromną swadą Piotr Kraśko. Życzenia i przemówienia, przeplatane krótkimi filmami, oraz minidyskusje panelowe wypełniły półtoragodzinny program, zmierzając do najważniejszego, a zarazem finalnego punktu, którym było przemówienie jednego z twórców Polin, przewodniczącego Rady Muzeum, a przede wszystkim niekwestionowanego mentora środowisk żydowskich w Polsce i w świecie Mariana Turskiego. Od ponad 60 lat pracujący w tygodniku „Polityka” historyk i redaktor z biegiem lat stał się emblematyczną postacią pokolenia ocalałych z Zagłady, a tym samym w jakimś stopniu głosem milionów tych, którzy jednak nie ocaleli.

Marian wspominał Baracka Obamę, u którego wyjednał niegdyś kluczowe dla finansowania planowanego muzeum poparcie dla tego projektu. Gdy oprowadzał prezydenta USA po placu budowy, ten zapytał go, dla kogo będzie to muzeum. Turski odrzekł na to, że dla młodych Polaków i młodych Żydów, a także dla tych wszystkich, którzy tak jak sam Obama nie mają z tym wszystkim nic wspólnego. Mała anegdota, lecz gdy pomyśleć, jak ten drobny starszy pan zdołał poruszyć niebo i ziemię… Obyśmy byli w jednej dziesiątej tak sprawczy jak on!

Marian mówił nam też o nowym negacjonizmie, podważającym prawdziwość pogromu 7 października, oraz o potężnej fali antysemityzmu, która wezbrała w związku z wojną w Gazie. Odnosząc się do niepotrzebnego jego zdaniem odwołania wielkiego koncertu finałowego Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie, upominał nas, abyśmy nie bali się presji antysemitów. Cofanie się w niczym nie pomoże. Trzeba wytrwać i robić swoje. I mieć cierpliwość, bo historia ma to do siebie, że meandruje, a czasami się na jakiś czas jakby cofa, lecz potem powraca do głównego biegu. Biliśmy brawo na stojąco, więc teraz byłoby głupio się nie posłuchać…

Na scenie auli pojawili się prawie wszyscy twórcy muzeum, a także dwaj jego dyrektorzy: poprzedni, prof. Dariusz Stola, i obecny, Zygmunt Stępiński. Przemawiał przewodniczący Stowarzyszenia Żydowski Instytut Historyczny Piotr Wiślicki, które patronuje muzeum, a także wicedyrektora Łucja Koch. Mówiło się o sukcesach tej dekady i planach na przyszłość, jednakże nad całą uroczystością wisiała ta ciemna chmura, która rozciągnęła się dziś nad całym światem żydowskim, i nikt nie udawał, że jej nie widzi. Czy nieobecność wielu spodziewanych na takiej uroczystości polityków ma z tym coś wspólnego?

Opieram się wyłącznie na własnych obserwacjach i wnioskuję z treści powitań, lecz wydaje mi się, że ze świata polityki zjawił się – i to raczej prywatnie – jeden tylko znaczny gość, Aleksander Kwaśniewski. Nie było ministrów, nie było włodarzy miasta ani posłów. Może jacyś nieliczni. Był za to jeden z ministrów Andrzeja Dudy z wysoce niestosownym, a nawet żenującym wystąpieniem. Nie odczytał spodziewanego przy takich okazjach listu gratulacyjnego od prezydenta, lecz jedynie oświadczył, że przynosi prezent w postaci numeru „Naszego Przeglądu”, w którym ta żydowska i szczerze propolska gazeta oddaje hołdy zmarłemu Józefowi Piłsudskiemu w dniu jego pogrzebu. Pomijając niezbyt prezydencki poziom tego darczynienia, podprogowy, a nawet całkiem nadprogowy, by nie powiedzieć: świadomy przekaz głowy państwa do środowisk żydowskich, jaki niesie ze sobą ten dar, jest dość podły i bardzo w stylu Andrzeja Dudy.

Mówi on (ten przekaz), co na następuje: cenimy Żydów, zwłaszcza jednak w roli ostentacyjnie manifestujących swoją lojalność wobec państwa polskiego. Szkoda, że p. Duda nie zdaje sobie sprawy, pod jaką presją znajdowała się wówczas żydowska prasa. Bez względu na uczucia i poglądy takiej czy innej redakcji wszystkie były zmuszone w jakimś stopniu brać udział w kulcie Piłsudskiego, którego formy i rozmiar do złudzenia przypominał obyczaje paskudnych dyktatur.

Duda musiał przysłać swojego człowieka, bo jednym z polityków wspierających budowę muzeum był prezydent Lech Kaczyński, który nawet osobiście w 2007 r. wmurował kamień węgielny pod jego budowę. Od tamtego czasu miało się w relacjach polsko-żydowskich i polsko-izraelskich wiele zmienić na lepsze. I nawet się zmieniło, lecz ośmioletnie sprawowanie władzy w Polsce przez brata ówczesnego prezydenta Jarosława Kaczyńskiego prawie wszystkie te zdobycze zrujnowało. W czasach PiS Muzeum Historii Żydów Polskich nie mogłoby powstać. Rzec by można, naśladując język himalaistów, że wykorzystano krótkie historyczno-polityczne „okno pogodowe”, kiedy przychylność polskich władz dla tego projektu zsumowała się z rewitalizacją świata żydowskiego w Polsce na tyle efektowaną, aby przełamać nieufność wielkich mecenasów żydowskich, jak fundacje Laudera i Taubego.

Historia powstania Polin jest fascynująca i powinna zostać staranie opisana. Było w niej bowiem wszystko, co dobre i złe w ówczesnym stanie stosunków polsko-żydowskich i żydowsko-żydowskich, bo przecież „polscy Żydzi” nie byli i do dziś nie są czymś oczywistym i naturalnym dla żydowskiego establishmentu za oceanem czy w Izraelu. Powstanie muzeum wymagało zręczności, dyplomacji i koncepcji. Trzeba było jakoś przepłynąć przez najbardziej zdradliwe rafy, jak narracja o pogromach czy udziale Żydów w stalinowskim aparacie represji. Sam miałem zaszczyt przez kilka miesięcy być w gronie osób powołanych do przedyskutowania koncepcji wystawy stałej i pamiętam, jak trudno było odnaleźć ten punkt, który zasługiwałby na miano rozsądnego kompromisu.

A jednak wszystko się udało! Polin jest tak wielkim sukcesem, że dosłownie kręci się w głowie, gdy o tym pomyśleć. Dyrektor Stępiński nie całkiem żartem mówił, że to najlepsze muzeum na świecie. Począwszy od oszałamiającego budynku (według projektu Rainera Mahlamakiego z Finlandii), poprzez wystawę (zaprojektowaną przez Barbarę Kirshenblatt-Gimblett z USA), a skończywszy na aktywności, która nieodmiennie przyciąga tłumy – wszystko to składa się na istny muzealny podbój świata. Niezliczone nagrody dla Polin, a przede wszystkim pięć milionów gości w ciągu dziesięciu lat, mówią same za siebie.

A jednak… Najważniejsze przesłanie Muzeum Polin było i jest takie: historia Polaków i Żydów była wspólna, a kto chce o żydowskiej części polskiej historii zapomnieć, ten amputuje swoje korzenie. Polin miało też być świadectwem odradzania się życia żydowskiego, zwornikiem dla wszystkich rozsianych po kraju i w przestrzeni wirtualnej upamiętnień, dowodem na to, że epoka antysemityzmu i zastraszenia społeczności żydowskiej w Polsce należy już do przeszłości.

I choć udało się – wbrew obawom wielu – uczynić z Polin miejsce otwarte, zintegrowane z dzielnicą i miastem, to jednak głową muru nie przebijesz. Nie chcieliśmy tego, lecz dla Polaków, dla Żydów w Polsce i dla świata Polin jest przede wszystkim instytucją żydowską. Można się z tego cieszyć, bo w końcu któż by się spodziewał, że w Warszawie może powstać żydowski „spot” na miarę Jad Waszem czy Muzeum Pamięci Holokaustu w Waszyngtonie? A jednak liczyliśmy na coś jeszcze. Polin miało być polskie. Miało Polakom kojarzyć się z ich dziejami i być uważane przez nieżydowskich Polaków za miejsce naturalnie polskie. To jednakże utopijny plan. Dla nieżydowskich Polaków Żydzi jeszcze przez długi czas będą przede wszystkim nie-Polakami, a ich dzieje będą prima facie nie-polskie. Nawet ta część społeczeństwa, która traktuje Żydów z ciekawością i sympatią (a Polin walnie przyczyniło się do tego, że takich Polaków jest coraz więcej), uparcie tkwi w stereotypie Żyda jako obcego. Obcego, czyli zasiedziałego emigranta na nieswojej ziemi. Zresztą religijni Żydzi sami tak to postrzegali, więc nie ma czemu się dziwić. A przecież ludzie mniejszości nie muszą być obcy!

Gala była piękna, ale odrobinę smutna. Przede wszystkim z powodu szalejącego po całej ziemi antysemityzmu. Jednak nie tylko z tego powodu. Było nas wielu, lecz mieliśmy poczucie, że jesteśmy tam sami, w żydowskim i „okołożydowskim” gronie. Nawet wspaniałe życzenia wideo były od (bardzo prominentnych) Żydów, bodajże z jednym tylko wyjątkiem przewodniczącej Parlamentu Europejskiego Roberty Metsoli. Osoby występujące na scenie to również prawie sami Żydzi. Na widowni? Z pewnością większość. Zabrakło mi „nie naszych”. Nie wiem, jakie były klucze i kryteria rozsyłania zaproszeń, a tym bardziej nie wiem, kto był zaproszony, lecz zaproszenia z jakichś powodów nie przyjął.

Efekt generalny nie był jednakże przypadkowy. Nadal trochę kisimy się we własnym sosie. Stąd też może życzenia dla Polin na drugą dekadę: to nadal młode muzeum i wszystko jeszcze przed nim. Niechaj druga dekada upłynie Polin na tworzeniu wspaniałej wystawy, zachwycającej treścią i wszechstronnym wykorzystaniem najnowocześniejszej techniki, ze sztuczną inteligencją na czele. A przede wszystkim niech Muzeum Historii Żydów Polskich stanie się w oczach Polaków i Żydów polskim muzeum poświęconym żydowskiej mniejszości, która była i jest w Polsce u siebie. Dzisiejsza utopia jutro może stać się planem, a pojutrze faktem. Jak mówi Marian Turski, historia meandruje, a czasami się cofa. No ale skoro się już cofnęła, to chyba teraz ruszy naprzód?