Ballada o Januszku P.

Nie mogę powiedzieć, że aresztowanie Janusza Palikota nie zrobiło na mnie wrażenia. Nie mogę też powiedzieć, że mnie zdziwiło. To się musiało tak skończyć, choć może nie tyle skończyć, ile wejść w nową, więzienną fazę. Ale kiedyś przecież Janusz wyjdzie z więzienia i wtedy dopisze kolejny rozdział do swojej długiej legendy. Legendy, którą uczynił swoje życie i której od realnego życia pewnie sam nie umie odróżnić.

Janusz kończy za parę dni 60 lat. To bardzo ważny moment w życiu mężczyzny – definitywne rozstanie z resztkami młodości i otwarcie drzwi ku starości, która zaczyna człowieka znacznie żywiej interesować i niepokoić. Współczuję dawnemu koledze, że w tym i tak już kryzysowym momencie życia musi być świadkiem swego upadku. Ale znam go na tyle, by być pewnym, że kiedyś się podniesie i zamieni więzienie na książkę o pobycie w więzieniu, a w dodatku kolejne rzesze młodych ludzi znów dadzą się uwieść jego opowieści.

Trzeba być bardzo niemądrym, by powierzyć Januszowi Palikotowi swoje pieniądze „do pomnożenia”. Nie żal mi tych, którzy dali się nabrać na jego mitomańskie opowieści o pieniądzach puchnących w leżakujących beczkach z wódką. Przecież każdy wie, że Janusz jest niepoprawnym czarusiem i mitomanem. Można go lubić, w jakiś sposób nawet cenić i szanować (jak na przykład znany filozof, nieżyjący już prof. Cezary Wodziński), ale żeby powierzać mu swoje pieniądze?

Sam jednakże muszę uderzyć się we własne piersi. I ja należę do długiego szeregu uwiedzionych. Nie finansowo wprawdzie, ale politycznie. Zresztą w dobrym towarzystwie, z Aleksandrem Kwaśniewskim na czele. Kilkanaście lat temu wydawało mi się, że Janusz poprowadzi Polskę ku świeckości. Na całego wszedłem w jego partię i stałem u jego boku dzień w dzień przez dwa lata (2012-14), aż do momentu, gdy w jakimś szale paranoicznej autodestrukcji wyrzucił z partii również mnie. Nie, nie żałuję ani nie wstydzę się tych lat. To, co było dla mnie najważniejsze, czyli odepchnięcie Kościoła od władzy, w końcu się ziściło i z pewnością nasza działalność jakoś się do tego przyczyniła. Miałem też wielką korzyść z przebywania w otoczeniu polityków, jako że zajmowałem się filozofią polityczną i taka skromna, ale zawsze jednak praktyka była dla mnie bardzo cenna. Wiele też dowiedziałem się o sobie – głównie złych rzeczy, które potem częściowo zdołałem naprawić. Tak że mimo tych wszystkich manipulacji i zdrady, jakich ze strony Janusza Palikota doznałem, jestem mu jakoś wdzięczny i autentycznie współczuję mu tego, co dziś go (zasłużenie, jak sądzę) spotyka.

Niezależnie od tego, jak to się wszystko potoczy, pewne jest, że Janusz Palikot przejdzie do historii nowej Polski. To wielki sukces „chłopaka z Biłgoraju”. Za kilka dekad jego legenda będzie jeszcze żywa, a coś takiego można powiedzieć zaledwie o kilkunastu Polakach z naszego pokolenia. To warte więcej niż te wszystkie zarobione i stracone miliony.

Janusz jest jak Doda – self-made manem, który dzięki ambicji i marzeniom o karierze, a także niewątpliwym talentom zaszedł wyżej, niż „ustawa przewiduje”. Mógł zostać lokalnym inteligentem z doktoratem z filozofii. Mógł zostać zamożnym, nieco może ekscentrycznym biznesmenem. To byłoby na jego miarę. A jednak wiara we własną wyjątkowość wystrzeliła go na orbitę – z wielką pomocą tych, którzy się tą wiarą zarazili. Bo jak ktoś bardzo siebie kocha i wszystko wokół siebie zagrania i każe wszystkiemu i wszystkim wokół siebie krążyć, to ludzie ulegają temu czarowi niczym planety sile grawitacji. Wiem to po sobie.

Janusz myślał o sobie, że jest intelektualistą, a był tylko w miarę dobrze wykształconym absolwentem filozofii. Myślał, że jest demiurgiem biznesu, a był jedynie biznesową rybką umiejącą pływać w mętnych wodach gospodarki lat 90. Myślał, że jest znawcą polityki i „roboty partyjnej”, a jedynie co nieco podejrzał u Donalda Tuska. Myślał, że jest światłym mecenasem literatury, specjalistą od kilku pisarzy i poetów, a był po prostu szlachetnym sponsorem pewnych wydawnictw. Wszystko, co robił i w co wierzył, zakorzenione było w rzeczywistości, lecz wyrastało ponad nią ku stratosferom mitów i fantazmatów.

A jednak. A jednak niejeden z nas, intelektualistów czy polityków, chciał być tak uroczo narcystyczny i tak cudownie sprawczy jak Janusz. Nie mieliśmy wątpliwości, że to nadal jest „chłopak z Biłgoraja”, któremu „się wydaje”, choć „pewnych rzeczy nie przeskoczy”, wcale nie przeszkadzało to nam go podziwiać. Mnie osobiście imponowało jego bogactwo, jego gest i to, że zdołał wynieść swój dorobkiewiczowski snobizm na takie wyżyny, że już stawał się czymś innym, czymś więcej niż tylko ostentacją. Wywodząc się z małej miejscowości, Palikot chciał zostać światowcem. Mieć styl, dorównywać arystokratom krwi i ducha. I choć było to marzenie nieziszczalne, to jak Ikar zbliżył się do swojego Słońca na tyle blisko, że dziś upada w oprawie mitu i z fanfarami. Mało komu dany jest taki stylowy upadek!

Gdy masz 60 lat, zaczynasz już myśleć o swoim wizerunku pośmiertnym. Janusz wie, że dzięki więzieniu jego pośmiertnie napisana biografia będzie się sprzedawać lepiej, a jego dzieci, które bardzo przecież kocha, będą miały jeszcze bardziej niezwykłego i sławnego ojca. No a przede wszystkim to, co go spotkało, to nic innego niż „zemsta Tuska”. A więc nie upadek, lecz kolejna chwalebna przygoda Don Kichota. Taki to już jest Janusz. Niezły ancymon, ale jakże kolorowy przy nas, szaraczkach kicających po ziemi!

Zdjęcie: Grzegorz Łyko, serwis Fakt.pl