Telewizja i cztery litery
Trudno znaleźć na świecie równie seksowne miejsce co siedziba dużej komercyjnej stacji telewizyjnej. Wszak zatrudnia się tam, z oczywistych względów, młodych i pięknych, a ci młodzi i piękni z oczywistych względów chodzą pięknie ubrani i umalowani.
W dodatku wciąż tam „się dzieje” i niemało przychodzi atrakcyjnych gości. Media, szołbiznes, polityka – istny moulin rouge. Zresztą tam z zasady musi być miło i wesoło, bo atmosfera wokół studiów rzutuje na atmosferę w czasie nagrań. Uśmiechy, żarty, flirty, czasem trochę bluzgu (bo fakapy trzeba ogarniać raz dwa) i znowu uśmiechy. Koleżeńskie, czasem trochę lubieżne, ale zawsze to tylko żarty. Dużo pracy, duże zarobki na wyższych stanowiskach, dużo różnych ludzi się kręci – trzeba się więc resetować i relaksować, żeby mieć siłę być w formie, no i mieć coś z życia, skoro już wdepnęło się w taki highlife.
Bycie królem życia nie jest łatwe i do czegoś przecież zobowiązuje. Taka jest logika i etos życia towarzyskiego dynamicznych korporacji, a telewizji zwłaszcza. Panuje tu luzik, mała intryga i ploteczka – a wszystko to owiane różowym nimbem. A więc alk, dragi i seks – byle w normie, byle komuś nie stała się krzywda. Gdy ktoś tu wchodzi, to widocznie tak lubi.
Niechaj więc przyłącza się do zabawy, bo takie tu panują obyczaje. A jak święty i mu nie pasuje, to niechaj idzie pracować na plebanię. Jeśli jednak pracuje tutaj, to niech się o byle co nie obraża i nie robi fochów. No i niechaj zna swoje miejsce (i uważa, żeby nie wylecieć, bo chętnych na jego miejsce nie brak).
Niewinne to wszystko dosyć, póki wokół są sami swoi, czyli chętni i przystosowani. Póki dziewczyny i chłopaki chcą. Gorzej, jak ktoś się popłacze, bo nie zrozumie reguł, bo nie wytrzyma. Wtedy może być kicha. No i właśnie jest kicha.
Nie znam szczegółów sprawy Kamila Durczoka, ale wydaje mi się, że rozumiem kontekst. Ktoś kogoś nie zrozumiał, ktoś przekroczył granice, a ktoś jeszcze wykorzystał okazję, by komuś przywalić… Czym swobodniejsze obyczaje, tym bardziej rozciągliwe granice tego, co dozwolone. Czym więcej się dzieje, tym łatwiej rozkręcić plotkę i intrygę. Zwykle wszystko zostaje w domu, ale czasem coś się wymknie spod kontroli i mamy taką sprawę Durczoka.
Niechcący maszyna medialna została przystawiona gryzarką do d… operatora i wżera się w nie to, co trzeba. Zdarza się. To przecież tylko maszyna. Ma robić newsy i niszczyć ludzi wszędzie, gdzie się ją włączy. Trzeba się z nią obchodzić ostrożnie, bo może okaleczyć. To tak jak z bronią. Czyścisz ją nieostrożnie – może wypalić w ciebie.
No i jak w tym wszystkim w ogóle pomieścić kategorię molestowania? W zwykłym biurze jest łatwiej. Jak kierownik obłapia, to jest molestowanie. Ale w takiej ociekającej seksapilem telewizji? Trudniej. Pośród tych uśmiechów, tych flirtów i dowcipów. Pośród tych imprez, alku i dragów – ciężko wyczuć, co wolno, a co nie.
I nie chodzi mi wcale o to, że jak „laska” jest wesoła i z nami pije, to można jej wsadzić gdzieś łapę. To jest proste – mówi „nie chcę” i zabierasz łapę bez gadania. A jak nie zabierasz, to jest molestowanie. Nie z tym mam problem. Problem mam z poufałością i bliższymi relacjami, na które jakoś nakłada się seks.
Ludzie pracujący w jednym miejscu i będący w jakiejś tam zależności służbowej wchodzą ze sobą w rozmaite „związki osobiste na tle zawodowym”. Jest w nich miejsce na szczere mówienie sobie o sytuacji w pracy, o swoich problemach i aspiracjach, jest w nich miejsce na rozmowy o sprawach osobistych, na jakieś tam zwierzenia. Jest trochę ciepła, zaufania, przyjaźni, a w pewnym momencie czasem i seks. Ktoś kogoś lubi, ktoś jest atrakcyjny, ktoś dużo może, ma nazwisko. Albo wszystko naraz. Do tego impreza, fajne wnętrza. Łóżko staje się jednym z rekwizytów korporacyjnego życia towarzyskiego. Kieruje nim jakiś tam bliżej niesprecyzowany kod i kodeks, który poznaje się miesiącami, razem z „układami” i historią, która za nimi stoi.
Łatwo może dojść do nieporozumień, bo ktoś sobie na przykład wyobraża, że jak z kimś był w łóżku, to do czegoś ma prawo albo do czegoś tam jest zobowiązany. No i łatwo popełnić nadużycie – przekroczyć jakieś granice, wykorzystać czyjąś naiwność, naruszyć czyjąś wrażliwość. Pijemy drinki, rozmawiamy o pracy, łapiemy ten intymny „flow”, idziemy do pokoju, potem leżymy i znowu rozmawiamy o pracy, a potem wracamy do towarzystwa. Następnego dnia jesteśmy w pracy, atmosfera jest zgoła inna… Albo inaczej – ktoś liczył na jakiś awans, ale w tym samym czasie nie odpowiedział na flirciarską zaczepkę. Sądzi, że jedno z drugim ma związek…
Nie mam zamiaru nikogo usprawiedliwiać. Chodzi mi o to, że tam, gdzie zbiorowe obyczaje niezbyt są chwalebne, tam też z oceną konkretnych postępków konkretnych ludzi kłopot jest większy. Gdy wszystkie owce szare, ta ciemnoszara może uchodzić za czarną. Może to jest przypadek Durczoka? A może nie?
Czas pokaże. Albo i nie. A tak w ogóle to w życiu już tak jest, że jak jest dużo seksu, to jest i dużo kłopotów. Ale to już sprawa na inny felieton.