Czy istnieje Bóg?

25-26 listopada odbędzie się w Bydgoszczy, w Młynach Rothera, II Festiwal Filozofii – mieszkańcom Bydgoszczy i Torunia gorąco go polecam. I ja tam będę. Organizatorzy poprosili mnie o napisanie miniwykładu, który zostanie nagrany. Tytułem zachęty do udziału w festiwalu zamieszczam tu ów specjalnie napisany na tę okazję króciutki tekst.

Czy istnieje Bóg?

Nie świadczy zbyt dobrze o ludzkości, że tak naiwnie formułuje ważny problem, problem racji bytu: co tłumaczy byt? Rzecz jasna wyobrażanie sobie, że któraś z mitologicznych postaci „stwórców świata” akurat istnieje, podczas gdy pozostałe nie istnieją, jest czymś niedorzecznym. Bóg jest postacią z mitu chrześcijańskiego o trzech najściślej zjednoczonych osobach, które stworzyły świat i sprawują nad nim kontrolę. Wierze w tę postać towarzyszy wiara, że inne, konkurencyjne bóstwa są fałszywe i w ogóle nie istnieją (cokolwiek to znaczy). Faktycznie, czymś niedorzecznym jest zastanawiać się na serio, czy naprawdę (a nie tylko jako fikcyjna postać zaczerpnięta z literatury religijnej) istnieje Aton, Ahura Mazda, Bóg, Allach czy inne „bóstwo jedyne”.

Ale może ma jakiś sens zastanawianie się, czy te wszystkie legendarne istoty, jak Bóg, Brahman czy Jahwe, nie mają jakiejś części wspólnej, a ta część wspólna jest czymś więcej niż legendą? Owszem, jakiś sens ma. To zależy, na co zwrócimy uwagę. Jeśli wszystkie bóstwa kosmogoniczne, czyli odpowiadające za istnienie świata, przedstawiane są przez odnośne mity jako osoby, czyli istoty człekopodobne, to pytanie o istnienie takiej osoby – będącej jakby pierwowzorem i natchnieniem dla różnych religii i ich monobóstw – nie wygląda mądrze. Oznacza bowiem poważne potraktowanie myśli, że skoro istnieje świat, to ktoś musiał go wymyślić i zrobić. Ktoś, czyli jakaś inteligentna istota.

Pomijając infantylizm tej wizji, wykluczający poważne jej potraktowanie, jej moc wyjaśniania czegokolwiek jest żadna. Niepojętość tego, że istnieje świat, nie staje się mniejsza, gdy przychodzi dziwować się temu, że istnieje taka osoba, która może sobie taki świat stworzyć, jeśli zechce. Kto stworzył świat, pytają ludzie. Pytanie to zakłada, że świat został stworzony, więc nie tyle jest pytaniem, co wezwaniem do odnowienia w sobie wizji osoby „robiącej świat wedle własnego uznania”. Gdy jednak zapytać: „a kto stworzył Stwórcę?”, to zaraz nasunie się naiwnemu poszukiwaczowi prostych odpowiedzi myśl, że on sam się stworzył, to znaczy samodzielnie i odwiecznie utrzymuje się w istnieniu. Cóż, nie jest to ani trochę mniej ekscentryczna wizja niż wizja świata odwiecznie istniejącego i samodzielnie utrzymującego się w istnieniu.

Znana jest jednakże nieco poważniejsza problematyka związana z naiwnym pytaniem o istnienie Boga. Otóż dawno już zauważono, że istnienie jest nie tylko czymś podobnym do faktu, lecz że słowo to oznacza swoistą doskonałość. Realne znaczy jakoś więcej niż fikcyjne albo tylko możliwe. Dlatego jeśli wykoncypujemy sobie jakiś byt doskonały, to oprócz rozmaitych innych doskonałości – takich jak „niezniszczalny”, „niezłożony”, „niczym nieograniczony” – musimy mu przypisać istnienie. W taki sposób rodzi się idea, aby zadekretować takie specjalne pojęcie – określamy je zwykle mianem absolutu – które jest pojęciem czegoś najdoskonalszego i niemogącego nie istnieć. Jeśli już przyjmiemy do wiadomości takie pojęcie – pojęcie bytu koniecznego – to wykluczymy tym samym, aby sensowne były zdania odmawiające istnienia desygnatowi tego pojęcia. Kto mówi „absolut nie istnieje”, ten łamie warunek semantyczny nałożony na słowo „absolut”. Nazywa ono bowiem coś, co nie może nie istnieć.

Pragnę wszystkich uspokoić, że są to tylko gry słowno-pojęciowe i nikt nie ma obowiązku tańczyć, jak mu kreator pojęcia absolutu zagra. Bynajmniej jednakże nie znaczy to, że nie ma pojęcia absolutu i że nie istnieje zagadnienie, jak o absolucie można się wypowiadać w sposób logiczny. Jak najbardziej takie zagadnienie istnieje! I tu mała a cenna niespodzianka.

Otóż do pojęcia absolutu należy nieskończoność i prostota. A to oznacza, że nie można w nim wyróżniać żadnych własności ani przypisywać mu własności. Każda własność jest bowiem ograniczeniem (bo wyklucza inne, np. przeciwstawne własności), a tymczasem absolut jest nieograniczony. Każda własność przynależy do podmiotu własności, a przecież absolut jest doskonale prosty i nie zawiera struktury podmiot własności – własności.

I co z tego? Ano wynika z tego, że nawet takie kluczowe predykaty, jak prosty, nieskończony, doskonały, nie mogą być orzekane o absolucie w sposób trafny. I to samo dotyczy istnienia. O absolucie można powiedzieć, że jest „inaczej niż doskonały”, a podobnie też „inaczej niż istniejący”. Czasami mówi się, że jest ponad bytem albo że jest nie-istniejący (z kreską). Ja bym powiedział jeszcze inaczej: absolutowi jest obojętne, czy istnieje. Jest poza porządkiem realnego i nierealnego, faktycznego i możliwego, obecnego i nieobecnego. To są ważne nauki z rozważań o absolucie.

Czasami zdarza się, że w rozważaniach tych zamiast o absolucie mówi się o Bogu, czyli używa – metonimicznie – imienia jednego z bóstw jedynych, znanych z pewnego typu religii, nazywanych monoteistycznymi. Gdy rozumie się, że jest to tylko taki facon de parler, wygodny dla dawnych filozofów żyjących w okowach teokracji i cenzury, to może to mieć swoje uzasadnienie. Dziś jednak nie ma powodu, aby uprawiać teorię absolutu, udając, że mówi się tu o jakiejś mitologicznej postaci. To niemądre i mylące.

A gdyby ktoś miał wątpliwości, czy aby absolut nie ma czegoś wspólnego z Kriszną albo Bogiem, niechaj zważy, iż z całą pewnością nie jest kamieniem, osobą ani żabą. Jest całkowicie inny, tak inny, że porównanie go z osobą jest tak samo idiotyczne jak każde inne – choćby właśnie z żabą. Nie, absolut nie posiada życia psychicznego, woli, intelektu, uczuć i niczego w tym rodzaju. Nikim nie rządzi, nie sądzi i nie zbawia. Na szczęście również nie strąca do piekieł. I z tego wypada się cieszyć. Dziękuję.