Kto morduje palestyńskie dzieci?

Palestyńskie dzieci w Gazie zabijają izraelskie bomby, więc winni są Żydzi. Palestyńskie dzieci używane są jako żywe tarcze przez Hamas, który oczekuje, że będą ginąć, co wywoła oburzenie światowej opinii publicznej. I tak się właśnie dzieje.

Mimo wezwań armii izraelskiej do ewakuacji i zapowiedzi ataków cywile nadal są w pobliżu obiektów militarnych Hamasu, który nie pozwala ludziom z tych miejsc się oddalić. Dlatego palestyńskie dzieci zabijają również Palestyńczycy. Ci z Hamasu. Kto jest winny bardziej? Nie wiem. Nikt nie wie. Nie ma „winometru”. Pozostaje nam ogólny kompas, pozwalający odróżnić tego, kto wywołał wojnę, od tego, kto ją musiał przyjąć, oraz tego, kto dąży do maksymalnego zniszczenia i zabicia jak największej liczby przedstawicieli wrogiego narodu czy społeczeństwa, od tego, kto chce zniszczyć wyłącznie skrajnie wrogi mu i agresywny reżim.

Ideologia i długoletnia praktyka Hamasu jest jasna: zamordować jak największą liczbę Żydów. Niekoniecznie żołnierzy – po prostu Żydów. Taką samą mieli naziści. Natomiast Izrael miał jedną strategię, a teraz ma nową. Ta dawna, działająca przez ostatnie kilkanaście lat, polegała na izolowaniu się od morderców i przeprowadzaniu punktowych akcji odwetowych po niektórych zamachach terrorystycznych. Ta nowa polega na podjęciu działań zmierzających do zniszczenia terrorystycznego reżimu panującego niepodzielnie w opuszczonej przed osiemnastu laty Gazie i siejącego tam krwawy terror, którego ofiarą padają zarówno Palestyńczycy, jak i Żydzi.

Światowa opinia publiczna nie odczuła szczególnej empatii ani gniewu z powodu straszliwej masakry izraelskich cywilów dokonanej przez mordercze komando Hamasu 7 października. Światowa opinia publiczna oczekuje, że masakra 1400 niewinnych ludzi spotka się z punktowym odwetem, podobnie jak setki wcześniejszych, nieporównanie bardziej ograniczonych ataków Hamasu. Inaczej mówiąc, światowa opinia publiczna daje Hamasowi prawo do istnienia, a nawet odmawia uznawania go za organizację terrorystyczną, terroryzującą również samych Palestyńczyków.

Ba, światowa opinia publiczna uważa, że rządy Hamasu w Gazie mają coś wspólnego z wolnością narodu palestyńskiego – ulegając jakiejś niewyartykułowanej do końca sugestii, że tam, gdzie rządzi Hamas, Palestyńczycy są bardziej wolnym narodem niż tam, gdzie Palestyńczycy żyją pod władzą jordańską, libańską, syryjską czy żydowską, a nawet w Autonomii Palestyńskiej, w przeciwieństwie do Gazy, częściowo kontrolowanej przez Izrael. Przyczyna tego stanu rzeczy jest zapewne taka, że Gaza jest jedynym miejscem na świecie, gdzie władzę sprawują wyłącznie Palestyńczycy. Tyle że jest to władza totalitarna. To jednak w świecie przeoranym przez nacjonalizm wydaje się większości ludzi sprawą dla „wolności narodowej” drugorzędną.

Światowa opinia publiczna w zasadzie nie daje Izraelczykom prawa do podjęcia wojny, w której będzie zabijać niewinnych cywilów. Wojna taka mogłaby bowiem zagrozić bezpieczeństwu w regionie i na świecie. W konsekwencji światowa opinia publiczna oczekuje od Izraela, że będzie nadal i bezterminowo znosił zabójstwa popełniane przez terrorystów z Hamasu, a nawet narażał się na więcej takich zabójstw, odblokowując rejon Gazy, izolowany od lat przez Izrael i Egipt.

Opinia publiczna krajów muzułmańskich i krajów Zachodu przeważnie ma przed oczami malutki fragment sytuacji na Bliskim Wschodzie, więc z łatwością i bez refleksji odwołuje się do faktu, że Palestyńczycy są słabsi, a Żydzi silniejsi. A czyż nie jest odruchem moralnym zdrowo myślącego człowieka, aby być po stronie słabszego? W tym wypadku jednak słabszy ma potężnych popleczników i sponsorów, którzy na szczęście są ze sobą pokłóceni, bo gdyby połączyli siły, Izrael nie mógłby zapewne przetrwać nawet tygodnia. Światowej opinii publicznej w sukurs przychodzi dodatkowo święta ignorancja. Nie wiedząc prawie nic o Izraelu i Palestynie, miliony kibiców Hamasu wyobrażają sobie, że organizacja ta działa na jakimś „terytorium okupowanym”, który „wyzwala”. Natomiast większość, która wie, że Izrael dawno już wycofał się z Gazy, uważa za mające pewną wagę etyczną palestyńskie hasło narodowowyzwoleńcze mówiące o wolnej Palestynie od morza do rzeki (Jordan), a więc hasło wzywające do likwidacji państwa Izrael. Prawdopodobnie nie ma na świecie drugiego państwa, któremu setki milionów ludzi na całym świecie życzyłoby całkowitej likwidacji.

Taki jest smutny dla Żydów na całym świecie stan umysłów i sumień większości mieszkańców Zachodu oraz świata muzułmańskiego. Widać, jak silne i masowe są uprzedzenia do Żydów i jak słabe są ludzkie zdolności do wzniesienia się ponad te uprzedzenia poprzez racjonalną refleksję etyczną. Nie ma drugiego państwa i narodu, które musiałyby się borykać z masową wrogością wzbudzoną na całym świecie właśnie w momencie, gdy zostało militarnie zaatakowane i prowadzi wojnę obronną. Mimo że powszechna na kilku kontynentach wrogość do Izraela, bardzo częsta maskująca wstydliwy dla współczesnego człowieka antysemityzm, jest czymś doskonale znanym i wiadomym, wydarzenia ostatnich tygodni zaskoczyły i poraziły świat żydowski i jego przyjaciół. Nikt nie spodziewał się, że straszliwy pogrom mógłby stać się wyzwalaczem dla eksplozji nienawiści, zamiast uciszyć nienawistników choć na chwilę.

Dziś już wiadomo, że ta nienawiść nie szuka dla siebie nawet pozorów i że hasło „Nigdy więcej!” nie osadziło się w sercach ludzkości. Zagłada jest nadal możliwa, a takich, którzy jej Żydom gorąco życzą, jest nieporównanie więcej niż wszystkich Żydów chodzących po ziemi. Bo jednym z paradoksów sytuacji Żydów jest to, że stanowią naród niezbyt liczny. Jest ich 16, najwyżej 18 mln. W każdym razie dobrze ponaddwukrotnie mniej niż np. Polaków albo Ukraińców. Świat nienawidzi małego narodu. Gdyby Żydów było ćwierć miliarda, zapewne miałby więcej respektu. A respekt wyklucza się z nienawiścią. Najłatwiej nienawidzić czegoś, co jest niewielkie, a przy tym wydaje się nieproporcjonalnie silne i ogólnie budzące zazdrość. A Izrael jest krajem sukcesu i jest mu czego zazdrościć.

Etyka wojny stawia przed opinią publiczną bardzo poważne wyzwanie. Jest to bowiem dziedzina refleksji, która operuje w warunkach dysonansu poznawczego i zdana jest na język zupełnie niedostosowany do spraw, którymi się zajmuje. Najważniejszy dysonans wiąże się z radykalnym złem wojny i winą za zabijanie, która zawsze obciąża wszystkie strony konfliktu, również tych, którzy zostali napadnięci i się bronią. Jedną z potworności wojny jest to, że oprócz zabijania i destrukcji czyni z ludzi zabójców, obciążając ich najstraszliwszymi winami. Tak już po prostu jest. Jeśli więc zmuszeni jesteśmy do formułowania ocen moralnych czynów dokonywanych w czasie wojny, musimy pamiętać o szokującej, skrajnie trudnej do przyjęcia prawdzie, na której cała etyczna refleksja o wojnie musi być ufundowana: zbrodnie popełniają wszystkie strony konfliktu, więc ocena moralna każdej z nich, oprócz potępienia zbrodni, musi zakładać, że gorzej oceniona będzie ta strona, która popełnia zbrodni więcej, dąży do ich popełniania, nie wstydzi się ich, a wręcz nimi się szczyci.

Zbrodnie wojenne i ich parytet z pewnością są ważnym czynnikiem oceny moralnej strony wojennego konfliktu. W grę wchodzi jednakże jeszcze kilka innych elementów, na czele z parytetem racji w konflikcie. Praktycznie nie zdarza się agresja czysta, to znaczy taka, w której strona wszczynająca wojnę nie ma do niej żadnych powodów, a strona napadnięta nie ponosi żadnych win. I może być tak, że ofiara napaści obciążona jest poważnymi winami, w dodatku popełnia w trakcie konfliktu więcej zbrodni. Bywa wszelako i tak, że strona napadnięta winna jest nieznacznie, a jednocześnie popełnia więcej zbrodni. No i wreszcie jest ten czynnik, który dzisiejsza wrażliwość szacuje bardzo wysoko: gotowość do zawarcia pokoju na warunkach, które nie zadowalają żadnej ze stron.

Trzeba coś wiedzieć o historii konfliktu arabsko-żydowskiego i palestyńsko-żydowskiego, aby umieć te niełatwe w zastosowaniu miary do niego przyłożyć. A dowiedzieć się nie jest łatwo, bo prawie wszystko, co znajdujemy w mediach, jest nawet nie tyle stronnicze, ile po prostu przeklejone z materiałów propagandowych. „Niełatwo” nie znaczy jednak „trudno”. Minimum samodzielności myślenia, doświadczenia intelektualnego i krytycyzmu pozwala dość szybko wyselekcjonować rzetelne źródła informacji. Niestety ci, którzy wołają „From the rover to the sea, Palestine will be free”, to nie są te same osoby, które gotowe byłyby czegoś bliższego się dowiedzieć, nie mówiąc już o zapoznawaniu się z osobliwą specyfiką etyki wojny. Wobec tego rodzaju ludzi pozostaje nam jedynie apelowanie do prostych analogii. Niechaj zrobią przynajmniej taki wysiłek, aby wyobrazić sobie, że ich kraj został najechany przez grupę kilku tysięcy „bojowników”, którzy wymordowali 1400 ich rodaków. I co wtedy uczyniłoby państwo, którego są obywatelami? Otwarło granice? Poprosiło o rozejm? Wszczęło śledztwo? Przeprosiło, że żyje?

Na ilustracji fragment fresku C.G. Peschela na temat „Króla Olch” Goethego, najsławniejszego zapewne utworu poświęconego śmierci dziecka.