Dekada bez Marka Siemka

Dziesięć lat temu, 30 maja 2011 r., zmarł Marek Siemek, profesor filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Nie wszyscy wiedzą, kim był. To może od razu powiem: był największym obok Leszka Kołakowskiego polskim filozofem humanistą.

Odszedł, mając 68 lat, a więc w wieku dla filozofa w pełni jeszcze twórczym, wręcz najlepszym. Nie waham się przeto powiedzieć, że zmarł przedwcześnie. A jego śmierć była dla polskiej filozofii katastrofą.

Dlaczego Siemek nie jest tak sławny jak Tischner i Kołakowski? Obaj, jak ich znam, chętnie ustąpiliby koledze pierwszeństwa w rzeczach filozofii. A więc dlaczego? A dlatego, że Kołakowski mówił dużo o religii i Bogu, a Tischner wręcz był księdzem. Siemek zaś z wyobraźnią religijną nie romansował, nie wchodząc w żadne powiązania z „prawicową wrażliwością”. Nie stał się postacią dialogu „chrześcijańsko-marksistowskiego” i nikt nie może go podejrzewać, że jednak się nawrócił.

Tym samym jest dla mediów szukających bohaterów zbiorowej wyobraźni polskich inteligentów zupełnie bezużyteczny. Bo przecież, jak wiadomo, polski inteligent o niczym innym nie marzy, tylko o wielkiej zgodzie narodowej wokół probówki i kropidła, demokracji i tradycji. Kotarbiński, Ossowscy, Kołakowski są wystarczająco konserwatywni i bezpieczni. Ale nie Siemek.

Ten prawdziwy romantyk, wręcz młodoheglista, traktował ze śmiertelną powagą dwie rzeczy: człowieka i państwo. Kluczowy problem nowoczesności: jak uratować godność człowieka pośród żywiołów rynku i demokracji, grożących wszystkim obszarom życia urzeczowieniem, instrumentalizacją i frymarkiem, był najbardziej osobistym problemem życiowym tego wielkiego człowieka. Cała jego niebywała erudycja i bezwarunkowe poświęcenie historii filozofii, będącej jego mistrzowsko uprawianym fachem, w istocie podporządkowane były celowi ściśle filozoficznemu: przemyśleniu fenomenu nowoczesności z jego wnętrza, w wierności jego podwójnemu, oświeceniowo-romantycznemu przesłaniu.

Przez całe dekady Marek Siemek uczył nas tego, co dla zrozumienia współczesności najważniejsze – czym jest ów wielki dziejowy proces zwany nowoczesnością. Był największym w Polsce i jednym z największych na świecie teoretyków nowoczesności. Paradoksalnie przyszło mu żyć w kraju, który przeszedł modernizację w postaci tak ubogiej i poronnej, że nawet jego elity nie mają wbite do głów, iż w ostatnich kilku stuleciach toczył się ów proces, uchwytny poprzez wielorako współzależne od siebie kategorie, takie jak reformacja, emancypacja, postęp, oświecenie, kapitalizm, liberalizm, romantyzm, rewolucja, reakcja, konserwatyzm, naród, demokracja, socjalizm, modernizm, nacjonalizm, alienacja, Holokaust, feminizm i parę innych.

W Niemczech każdy inteligent wie, co znaczą te pojęcia i na czym polega ich integralny związek. Każdy wykształcony Anglik czy Amerykanin rozumie, o co chodzi. Ma świadomość, że na scenie dziejów odgrywa się od czasów rewolucji francuskiej, a tak naprawdę od czasów reformacji, niebywała, fascynująca tragedia, której jesteśmy nie tylko widzami, lecz również uczestnikami.

A w Polsce? Ilu ludzi w naszym kraju widzi od razu, że powyższy dziwny szereg słów oznaczających zjawiska historyczne i polityczne to nie jakaś tam enumeracja, lecz czytelny kod najważniejszych aspektów naszego losu i naszej sytuacji? Ilu polskich inteligentów jest w ogóle świadomych epopei nowoczesności? Ilu zna ten kod? Przerażająco niewielu. Oj, zadbano o to starannie, byśmy byli niewinni i nietknięci w tej mierze. Jeszcze by nam się jakiejś „świeckości”, a co gorsza, „polskiej wiary” zachciało!

Osobiście mam do klasycznej teorii nowoczesności wiele zastrzeżeń. Niemniej od dwustu lat nowoczesność to naczelna idea Zachodu i kto nie uczestniczy w dyskusjach o paradoksach i zagrożeniach modernizacji, ten w ogóle nie uczestniczy mentalnie w kulturze Europy. Marek Siemek z heroicznym uporem pełnił na tych naszych peryferiach niepojętą i niezapamiętaną misję. Tłumaczył nam, kim jesteśmy i skąd wzięło się nasze dziwne życie, którym i my próbujemy żyć już od ponad dwustu lat. Bronił przy tym źródłowego, racjonalistycznego i państwotwórczego pojmowania nowoczesności. Jak Hegel wierzył, że postęp dziejów jest postępem wolności, a racjonalnie zorganizowana w sprawiedliwym państwie wolność, uwzględniająca równość praw wszystkich ludzi i dająca każdemu możliwość wykształcenia i pracy, staje się moralną potęgą – imperium godności człowieka. Wierzył w publiczny rozum wbrew różnym „postmodernistycznym psujom”.

To, co tu mówię, brzmi ubogo. Dzieła Siemka, na przykład jego opublikowane niedawno „Wykłady”, mówią o genealogii naszego nowoczesnego świata z taką głębią, a zarazem jasnością wyrazu, jaką dać może jedynie połączenie wielkiego talentu z ogromną wiedzą. Proszę więc nie sugerować się moim nieudolnym słowem.

Był Marek Siemek polskim Jürgenem Habermasem. Tylko że Niemcy swojego Habermasa czczą, a my swojego Siemka nawet nie znamy. I nigdy już nie dowiemy się, co straciliśmy. Bo też nigdy już nie nadrobimy naszego narodowego deficytu świadomości historycznej i politycznej. Przespaliśmy nowoczesność, gdy tymczasem ta epoka już się kończy. A wraz z jej zmierzchem mądrość Siemka staje się dziwacznym dudnieniem, dochodzącym z odmętów mało już kogo obchodzącej przeszłości. Wszak „świadomość historyczna” to również jeden z wynalazków nowoczesności. Lecz kto raz spotkał Marka Siemka, ten nie zapomni go nigdy.