Absurd zwany „dialogiem z Kościołem”. 1-3.10.21 Dni Ateizmu!
Zapraszam serdecznie na kolejne Dni Ateizmu organizowane przez Koalicję Ateistyczną. Obrady w warszawskim Domu Literatury na Krakowskim Przedmieściu 87/89. A w sobotę od 15 tradycyjny Marsz Ateistów oraz inscenizacja mordu dokonanego przez siepaczy kościelnych na polskim pisarzu i sędzim Kazimierzu Łyszczyńskim. Wyruszamy spod pomnika Mickiewicza.
Z okazji tegorocznej imprezy skreśliłem kilka słów do osób angażujących się w tzw. dialog z Kościołem na przykład na gruncie relacji żydowsko-chrześcijańskich. Pragnę ich przekonać, że to bardzo zły pomysł i bardzo szkodliwa, bo legitymizująca Kościół działalność:
Są takie słowa, przed którymi niemalże wszyscy stają na baczność. Jednym z nich jest słowo „dialog”. Bo przecież dialog to wzajemny szacunek, racjonalna rozmowa i poszukiwanie kompromisu, a jego brak prowadzi do utrwalenia nieufności i uprzedzeń, a w konsekwencji do przemocy. Owszem, to prawda. Tylko że taki dialog, który ma przełamywać lody i prowadzić skonfliktowane strony do jakiegoś porozumienia, to negocjacje, natomiast racjonalna rozmowa to dyskusja.
Dyskusja z Kościołem katolickim nie jest możliwa, a co do negocjacji, to owszem, takowe są możliwe, niemniej jednak dziwnym trafem ci wszyscy, którzy nawołują do dialogu, a nawet go prowadzą, niczego nie negocjują i negocjować ani myślą. Ba, okazują „stronie kościelnej” wielką rewerencję, należną ludziom honoru, ludziom zasłużonym i z całą pewnością wolnym od wszelkich dobrze ugruntowanych zarzutów kryminalnych. Co więcej, przypisują Kościołowi i biskupom moralne prawo do wygłaszania pouczeń moralnych, prawo w naszych czasach niezwykle rzadkie i z pewnością moralnie nienależne osobom zwlekającym z przesłaniem organom śledczym dokumentów na temat zbrodni popełnianych przez swoich kolegów i podwładnych. Nawet zwykłe włamanie do piwnicy odbiera człowiekowi autorytet pozwalający mu przemawiać do innych tonem pouczenia, a co dopiero tak poważne i ciągłe przestępstwo jak ukrywanie pedofilów i drapieżców seksualnych.
Jakoś jednak świeccy „dialogiści” tego nie widzą. Albo i widzą, lecz brakuje im wrażliwości moralnej, żeby uznać fakty i ich konsekwencje. Dialogują sobie, bo „dialog” to rzecz prestiżowa i postrzegana przez filisterską publiczność jako szlachetna. Tymczasem prawda jest inna. Ten, kto rozmawia sobie o tym i owym z kimś, kto uparcie kryje przestępców, po prostu legitymizuje tę osobę i staje się pomocnikiem w przestępczym procederze. Przykro mi, ale prawa moralne w takich prostych i jednoznacznych sprawach są nieubłagane.
Rozmowa z klerem katolickim jest niemoralna z zasady. Zresztą również żaden ksiądz ani biskup nie może w sposób etyczny prowadzić z nikim żadnej dyskusji (nawet jeśli weźmiemy w nawias kompromitację, jaką jest praca dla tak zlanej krwią milionów ofiar organizacji). Musiałby bowiem udawać, że spełnia moralne warunki udziału w dyskusji, a wśród nich ten najważniejszy, umożliwiający dyskutowanie w dobrej wierze: posiadanie wolności intelektualnej.
Tymczasem ksiądz i biskup związani są doktryną i wytycznymi płynącymi z Watykanu lub gremiów kościelnych. Nie ma możliwości, aby któryś z nich zmienił zdanie (deklarowaną opinię) pod wpływem jakichkolwiek argumentów. Jaki przeto sens ma dyskutowanie z kimś takim? Ponadto duchowni uczestnicy wszelkich rozmów odznaczają się monstrualną i skrajnie amoralną pychą, uzurpując sobie całkowity i wyłączny autorytet, a nawet i to, że przemawia przez nich wola najwyższej istoty, która stworzyła świat i nim kieruje. Po co dyskutować z kimś, kto wie najlepiej i nic nie jest w stanie go z tego obłędu wyrwać?
Pozostaje jeszcze kwestia możliwych tematów „dyskusji”. Sądzę, że każdy z nich brzmi groteskowo. Czy mamy może rozważać, czy faktycznie świat został stworzony przez zjednoczenie trzech osób, z udziałem żydowskiego robotnika budowlanego? A może to, czy przed wynalezieniem technik zapłodnienia in vitro jakaś kobieta urodziła dziecko bez udziału mężczyzny? Takie absurdalne pytania można mnożyć. Nie wszystkie zresztą dotyczą mitologii. Bo są i takie, które dotyczą prawa. Wiadomo, że księża i biskupi chcą, aby karano za przerwanie ciąży w przypadku śmiertelnych wad płodu. Żądanie jedyne w swoim rodzaju, poza Kościołem chyba w ogóle w cywilizowanym świecie nieznane. Ale dlaczego mielibyśmy poddawać je w ogóle dyskusji? Zwłaszcza że wysuwają je osoby przysięgające obcemu monarsze absolutnemu całkowite posłuszeństwo. Niechaj sobie biskupi kształtują prawo kanoniczne, lecz dlaczego polskie? Jaki mają do tego moralny tytuł?
A co z ewentualnymi negocjacjami? Cóż, Kościół jest państwem w państwie i wymiar sprawiedliwości RP ma do niego bardzo niewielki dostęp. Niebotyczne wyłudzenia, niezliczone sprawy przestępstw seksualnych doskonale znanych władzom i opinii publicznej – to wszystko kiedyś, gdy Polska uzyska suwerenność i niepodległość względem Watykanu i jego lokalnej agentury, będzie musiało zostać rozliczone. No, może nie „wszystko”, bo to jest niemożliwe, lecz choćby niektóre sprawy. Wymagać to będzie jakiejś współpracy ze skruszonymi biskupami i księżmi, którym będzie można przyznać w zamian status świadków koronnych. Jeśli „dialog” z Kościołem rozumieć jako negocjowanie w spawie złożenia zeznań i wydania dowodów w sprawach kryminalnych związanych z działalnością tej organizacji na terenie RP, to owszem, czemu nie?
Proponuję, aby wszyscy „dialogiści” zadali sobie pytanie, dlaczego takiego właśnie – moralnie legitymizowanego – dialogu wcale nie chcą? Niech dopowiedzą sobie sami na to pytanie, w zaciszu własnych sumień. I niech ich nie zagłuszają kłamstwami o „dobrych stronach” działalności Kościoła. Każdy ksiądz, nawet najmilszy i mający najwięcej dobrej woli, stoi moralnie na pozycji poplecznika i członka zbrodniczej organizacji, która mordowała na masową skalę jeszcze pół wieku temu i której moralna odpowiedzialność za potworności, jakie wydarzyły się w świecie w ciągu minionych 1700 lat, jest kluczowa i nieporównywalna z żadnym innym tworem instytucjonalnym, jaki udało się dotychczas ludzkości stworzyć.
Czy „dialogując”, nie przyczyniamy się do tego, że ta elementarna prawda ulega wyparciu i relatywizacji? Czy „dialogista” nie ma przypadkiem poczucia, że używam tu zbyt mocnych słów? Czy powiedziałby to pomordowanym dzieciom i ich matkom? Czy zna ważniejszy temat do rozmów o Kościele niż te wszystkie zbrodnie, których katolicy w przygniatającej większości w ogóle nie są świadomi, a co gorsza, nawet nie chcą o nich słuchać, dowodząc tylko swej zatwardziałości i pogardy dla ofiar katolickich prześladowań? Pytam Was o to ja, który przez wiele lat grzeszyłem „dialogiem”, a nawet studiowałem na katolickiej uczelni. Ja się nawróciłem. Czy i Was będzie na to stać?