Czarnek uratuje polską szkołę

Truizmem stało się twierdzenie, że postępowanie polskich biskupów przyspiesza proces laicyzacji Polski. Zgadza się. Gdy bp Jędraszewski tumani i przestrasza, młodym ludziom, którzy tego słuchają, ani w głowie nie postoi myśl, żeby potraktować Kościół katolicki jako autorytet moralny, a choćby i religijny.

Między podporządkowaną Kościołowi starszą, biedniejszą i bardziej prowincjonalną połową społeczeństwa a tą, drugą – młodszą, lepiej wykształconą i mieszkającą w większych ośrodkach – zieje przepaść. Ciągłość kulturowa została definitywnie przerwana. Nie ma mowy, aby społeczność obecnych dwudziestolatków, gdy stanie się za kilkanaście lat dominującą i najaktywniejszą częścią społeczeństwa, zachowała nabożny lęk przed Kościołem i zamierzała przypisywać mu jakikolwiek autorytet bądź zachowywać jego przywileje. Ta sprawa jest już przegrania. Czas na bicie się w piersi, przepraszanie i „odnowę” już minął. Teraz nie pomogłoby nawet wydanie prokuratorom żądanych dowodów, oddanie wyłudzonych dóbr czy wypłacenie odszkodowań ofiarom księży pedofilów.

Gdy na nawrócenie moralne za późno (zresztą nie sądzę, aby Kościół był zdolny do rachunku sumienia, wyrównania rachunków i zadośćuczynienia ofiarom), pozostaje tylko jedna strategia: łapać, co tylko się da, póki jeszcze czas. Tak jak słońce przed śmiercią kiedyś musi „spuchnąć” i spalić ziemię, również Kościół w Polsce przez ostatecznym upadkiem musi przejść przez okres histerycznej i łapczywej ekspansji. Bez wstydu i skrupułów. Na oślep. To właśnie dzieje się obecnie w Polsce.

Jednym z liderów tego procesu „krucjaty dni ostatnich” jest Przemysław Czarnek, minister oświaty i nauki. Jego polityka brutalnej klerykalizacji i nacjonalistycznej ideologizacji szkoły może przynieść tylko jeden efekt: ostateczne obrzydzenie młodemu pokoleniu zarówno religii katolickiej, wraz z całym związanym z nią „kompleksem ideologiczno-retorycznym”, jak i wszelkiego szowinizmu i militaryzmu, bezwstydnie podawanego przez politruków za patriotyzm.

Szkoła od samego początku III RP znajduje się w rękach Kościoła i posłusznych mu funkcjonariuszy systemu edukacji, dbających o to, aby całe nauczanie podporządkowane było propagowaniu zapisanych w ustawie edukacyjnej (w jaskrawej sprzeczności z konstytucją) „wartości chrześcijańskich”, czyli de facto władzy Kościoła i dominacji jego ideologii. Tak jest już od trzydziestu lat i zapłaciliśmy za ten błąd (a w moim przekonaniu: zdradę) tragiczną cenę. Gdyby szkoła zamiast religii, rekolekcji, kultu Jana Pawła II itp. zajmowała się propagowaniem wartości wskazanych w polskiej konstytucji i leżących u podstaw ładu społeczno-politycznego demokratycznego świata, z Unią Europejską na czele, dziś nie rządziłby PiS, a Polska pozostawałaby szanowanym w Europie i świecie państwem.

Może jednak musimy dłużej potrzymać rękę w ogniu, zanim raz na zawsze nauczymy się, że igranie z magią ludową, przeżytkami kultury średniowiecza oraz klerykalnym nacjonalizmem rodem z XIX wieku prowadzi do egzystencjalnego zagrożenia dla całego narodu i państwa. Żeby osiągnąć prawdziwy efekt luki pokoleniowej, trzeba przynajmniej kilkunastu rocznikom obrzydzić katolicyzm i nacjonalizm w sposób nieodwracalny, tak by tysiącletnia zabobonna wiernopoddańczość wobec Kościoła faktycznie uległa zerwaniu, tak jak zrywa się nić, i nie mogła się już odtworzyć w kolejnych pokoleniach.

Minister Czarnek, a zwłaszcza organizacje fundamentalistyczne, z którymi jest związany, dają nam prawdziwą nadzieję, że ten proces wreszcie się dopełni. Zdaję sobie sprawę z tego, że w mniejszych miejscowościach znaczna część młodzieży wciąż ulega propagandzie katolicko-nacjonalistycznej, bo nie zetknęła się jeszcze z niczym innym, lecz ta znaczna część nie stanowi już mniejszości. Dla większości młodych ludzi Kościół to egzotyczna organizacja, katolicyzm to jedna z wielu subkultur, a strój księdza to jedna z wielu możliwych „stylówek” o z grubsza genderowym charakterze.

Nie ma w tym nawet wrogości. Raczej zniesmaczenie i poczucie dziwności. Księża to po prostu „freaki”, a ich pomysł na życie i zarabianie „słaby”. Młodzi katolicy kulturowi, przekonani, że księża sprawują duchową władzę w narodzie, a ich autorytet jest niepodważalny i niejako sam przez się oczywisty, przy pierwszym kontakcie ze środowiskami swoich rówieśników w dużych miastach przekonują się niemal natychmiast, że to nieprawda.

Proces laicyzacji i wyzwalania się spod lękliwej uległości względem Kościoła u młodego człowieka, który znajdzie się nagle w kręgu świeckiego i wolnego życia, trwa zaledwie tygodnie. Po kilku latach zaś nie ma już mowy o tym, żeby chodził do kościoła „dla babci”, chrzcił swoje dzieci, „bo wszyscy to robią”, albo posyłał je na religię „dla świętego spokoju”. Przejście od tzw. katolicyzmu kulturowego do zupełnej świeckości odbywa się niepostrzeżenie i raczej bezboleśnie. Jest jak rozstanie z dzieciństwem i światem szkoły, czyli częścią normalnego procesu dojrzewania.

Czarnek jest katalizatorem tego procesu. I będzie tym bardziej skuteczny, im silniejsze będzie jego wewnętrzne przekonanie, że brutalna, tępa propaganda katolicka i szowinistyczna może przynieść oczekiwany skutek. Wbrew pozorom cynizm opresyjnej władzy jest dla społeczeństwa mniej destrukcyjny niż jej fanatyzm. Prawie wszyscy funkcjonariusze władzy są dziś zepsuci i cyniczni, a w żadne ideały nie wierzą tak fundamentalnie, że nawet nie stawiają sobie pytań, w co właściwie wierzą.

Ale Czarnek jest inny. On wierzy w swoje racje. Odwrócenie się ze wstrętem od sprzedawczyków i nihilistów nie wymaga żadnej mobilizacji moralnej ani wysiłku. Jednak konfrontacja z prawdziwie wierzącym w swoje idee „talibem” takie wyzwanie stwarza. I dopiero gdy młody człowiek otrząśnie się z odrętwienia i obojętności, z jaką zwykle reaguje się na „mowę-trawę”, i zacznie się zastanawiać, czy na pewno chciałby żyć w świecie urządzonym przez fundamentalistów katolickich, ma szansę wyjść z zaczarowanego kręgu i świadomie wyemancypować się spod oddziaływania opresyjnej ideologii.

Polska szkoła uczy dziś tylko jednego – daje uczniom odczuć, jak bardzo zły i zakłamany jest świat klerykalno-nacjonalistyczny, którego częścią jest system edukacji. To dokładnie tak jak w PRL. Wtedy też szkoła uczyła nas głównie tego, jak okropnie zakłamana jest komuna. I właśnie dzięki temu mogliśmy się od komuny w naszych głowach wyzwolić. Nasze dzieci i wnuki muszą widocznie przejść przez podobny czyściec. A Czarnek jest tylko bezwolnym narzędziem historii. Tej historii.