Jezusowe latka III RP!
To nie do wiary, ale wolna Polska obchodzi już magiczne trzydzieste trzecie urodziny! Połączenie dwóch trójek stanowi w wyobraźni magicznej o wiele silniejszą kumulację symbolicznych mocy niż zwykłe zwielokrotnienie dziesięciu. Właśnie dlatego ważnym postaciom, przeznaczonym do deifikacji w społecznej wyobraźni, ludy posługujące się system dziesiętnym przypisują taki właśnie czas życia. Najsławniejsze tego przykłady to Aleksander Macedoński i Jezus z Nazaretu.
No a dziś również nowa Polska ma 33 lata. Miejmy nadzieję, że nie będzie to jednocześnie jej koniec, chociaż od kilku lat jesteśmy wolnym krajem coraz bardziej umownie. Również umownie nazywamy wolnymi wybory z 4 czerwca 1989 r. A jednak ta data jest cezurą prawdziwą. Wtedy to bowiem – po raz pierwszy w dziejach sowieckiego komunizmu – reżim oddał znaczną część władzy, i to w wyniku procedury wyborczej. Swoją drogą nie do końca jest tak, że poniósł w niej klęskę, bo jednak aż 40 proc. społeczeństwa poparło zdegenerowany i na wpół upadły reżim.
Taka jest siła inercji dobrze osadzonej władzy! A jednak – pomimo połowiczności demokracji „okrągłostołowej” – właśnie wtedy zaczął się w Polsce okres historyczny, który szczęśliwie trwa do dzisiaj, a zdefiniowany przez dwa fundamentalne wyznaczniki wolności: możliwość zakładania partii politycznych, konkurujących w regularnie odbywających się wyborach (z zachowaniem wolności słowa i swobodnej krytyki), oraz możliwość zakładania przedsiębiorstw, uczciwie konkurujących ze sobą na rynku. Tak jest już od lat 33.
Siłom postkomunistycznym, zadekowanym w tzw. prawicowych partiach, kipiących od z trudem ukrywanych frustracji, szowinizmu i antysemityzmu, udało się obrzydzić datę 4 czerwca bardzo skutecznie. Ba, reakcjoniści próbowali nawet ją przejąć, czyli dokonać tzw. subwersji – a to mianowicie 4 czerwca 1992 r., gdy osoby niewarte wymieniania ich nazwisk podjęły groteskowe usiłowania, aby obalić demokrację za pomocą kampanii najobrzydliwszych oszczerstw, sprzedawanych propagandowo jako „lustracja” i „dekomunizacja”. Nie warto wspominać tych odrażających wydarzeń „nocy długich teczek”, lecz w kontekście daty 4 czerwca – trzeba to przyznać – mają one swoją długookresową skuteczność. Skończyło się na tym, że Solidarność, 4 czerwca i Lech Wałęsa nie stały się symbolami polskiej wolności i nikt już nie ustanowi dnia pierwszych wyborów świętem ani nie postawi Lechowi Wałęsie i tamtej Solidarności pomnika.
Kto jednak pamięta rok ów, ten wie, jak podniosły, a zarazem radosny panował wówczas duch, choć wielu nie miało co do garnka włożyć. Połowa, a może i większość Polaków stała się na przeciąg kilku miesięcy prawdziwym społeczeństwem politycznym, zjednoczonym przez szlachetny cel zbudowania wolnej republiki. Nigdy później nic podobnego się już nie powtórzyło. Bez wątpienia był to moment historyczny. Jeśli ktoś z Was nie pamięta, a chciałby sobie to wyobrazić, to niechaj pomyśli sobie o tej wspaniałej mobilizacji na rzecz Ukrainy, jaką teraz w Polsce przeżywamy, i pomnoży to sobie przez dziesięć.
Niestety reakcji udało się to wszystko zohydzić, a jako że opanowała szkolnictwo, które stało się tubą najbardziej załganej klerykalnej propagandy, doszliśmy do tego, że po 33 latach wolną Polskę zamieszkuje kilkanaście milionów młodych ludzi, którym tamten czas wydaje się czymś w rodzaju mszy na błoniach – rewolucją społeczno-religijną, w wyniku której „mamy to, co mamy”, czyli kościelno-prawicową Polskę, w której polityka jest wprawdzie gnojem, lecz działają firmy i mimo wszystko da się żyć.
W gruncie rzeczy druga część tego cynicznego obrazka jest prawdziwa. Polska nie stała się w pełni wolna, bo nikt nawet nie próbował uniezależnić jej od wpływów Kościoła, będącego wszak siłą polityczną, i to ześrodkowaną w obcym państwie. Udało się przekonać Polaków, że „wolna Polska” to znaczy wolna od wpływów Rosji (co zresztą jest nader problematyczne w świetle współczesnej wiedzy), lecz nie Watykanu. O tym zaś, że „wolna” to również demokratyczna, praworządna, respektująca prawa mniejszości, wiedzą tylko nieliczni – ci najlepiej wykształceni. Daleko nam jeszcze do tej świadomości społecznej i politycznej, którą odznaczają się wolne republiki Zachodu. Wielka lekcja wolności wciąż przed nami.
Jak ocenić te 33 lata? Niestety, nie może to być ocena dobra, jeśli przykładać miarę naszych nadziei. Wprawdzie cieszymy się niebywałym dobrobytem, jakiego nie widziano w całej historii tego obszaru geograficznego, a swobody osobiste i możliwości życiowe jednostek są zawrotne w porównaniu z dawniejszymi epokami, to jednak sukcesy te są jak fala przypływu, która podnosi łodzie w zatoce. Podobną prosperity przeżywały w ciągu tych szczęśliwych trzech dekad liczne narody, a już zwłaszcza w naszym regionie. Tak czy inaczej, faktem jest, że udało się nam urodzić we właściwym czasie. Lepszych czasów Polska nie miała i pewnie nieprędko mieć będzie.
A jednak zawiodło tak wiele! Pierwsza dekada wolnej Polski to był czas na wpół anarchiczny, gdy rozwój dokonywał się nie dzięki rządowi i dobrym ustawom, lecz mimo i obok państwa. Kto wtedy nie żył albo był dzieckiem i nie pamięta, niechaj żałuje! Któż by tam wtedy płacił podatki! Bałagan i samowolka były niemal całkowite, a wzrost poziomu życia (pomimo inflacji) spektakularny. Ci, których on nie objął, mieli pełne prawo czuć się pokrzywdzeni.
Podczas gdy społeczeństwo wykazywało się niebywałą energią, życie polityczne od samego początku było puszczone samopas, z czasem stając się pastwą cynicznych karierowiczów i manipulatorów. Wielkie i chwalebne reformy pionierskich czasów wolnej Polski, dzięki którym powstał system wyborczy, samorząd i trójpodział władzy, a także rynkowy ustrój gospodarczy, to właściwie wszystko, co się udało w sferze prawno-instytucjonalnej.
A w sferze politycznej – wiadomo. Mieliśmy jakby więcej szczęścia niż rozumu, bo cudem niejako udało się pozbyć rosyjskich wojsk, a następnie wstąpić do NATO i UE. Wszystko to jeszcze na fali emocji roku 1989, po których w pamięci społecznej nie został nawet ślad. Ani na Zachodzie, ani u nas. Dlatego Polacy tak naprawdę nie rozumieją dziś, co się wydarzyło. A młodzież nie wie tego zupełnie. I nie wie, że to się wcale wydarzyć nie musiało. Czy wobec tego jest w stanie zrozumieć, że wszystko to jeszcze możemy stracić? Nie widzę w Polakach wielkich chęci, aby bronić ustrojowych imponderabiliów. Obchodzą one może 10 proc. społeczeństwa, a może i to nie. Z pewnością praworządność i demokracja znaczą dla Polaków mniej niż cena benzyny. Może zwykle społeczeństwa tak mają. Ale, zapewniam Was, w roku 1980 i 1989 było inaczej.
Jesteśmy dumni, że mamy – mimo wszystko – wolny kraj. Rządzi nami cyniczny i skorumpowany reżim, lecz nadal jeszcze możemy nazywać go w prasie po imieniu, a nawet liczyć na to, że utraci władzę w wyniku wyborów, a nie rewolucji społecznej.
Jednakże ta nasza duma jest trochę „z urzędu”. Wszak chcemy być patriotami i jesteśmy nimi. Tyle że jest to patriotyzm abstrakcyjny. Prawie nikt z nas nie uważa żadnego byłego rządu III RP za rząd rzeczywiście dobry. Nawet zwolennicy PiS zwykle sądzą, że jest to rząd raczej „swój” i „dzielący się”, a nie faktycznie dobry. I mają rację. Polska nie miała ani jednego dobrego rządu po roku 1989 i ani jeden resort, czyli obszar działalności państwa, nie funkcjonuje wystarczająco dobrze. Nie udało się stworzyć dobrze działającej administracji (chociaż jesteśmy już coraz bliżej tego celu), sądownictwa, policji, wojska, edukacji, ochrony zdrowia. Wszystko – jak zwykle – wymaga pilnych i głębokich reform. Żaden sektor państwa nawet nie zbliża się pod względem poziomu racjonalnej organizacji i zarządzania do standardów dużych korporacji.
Anachronizm, marnotrawstwo, korupcja przytłaczają pojedyncze udane „projekty”, a fachowcy na państwowych i samorządowych posadach uwięzieni są w matni układów politycznych i prywatnych interesów. Bezsilność, partyjne pasożytnictwo, nepotyzm i zwykłe złodziejstwo nadal stanowią o funkcjonowaniu instytucji. Wciąż jesteśmy zacofanym i mało praworządnym społeczeństwem i państwem – tak jak większość państw i społeczeństw.
Bo prawda o Polsce jest taka, że jest krajem przeciętnym. Cóż, prawie wszystkie kraje są przeciętne i prawie wszyscy ludzie są przeciętni. To jednak nie znaczy, że nie zasługują na miłość. A więc kochajmy ten nasz przeciętny kraj – w jego wyjątkowe urodziny i zawsze!