Rzeczpospolita kremówkowa, czyli Jan Paweł II jako polityczna pałka

Od tygodni świat żyje nagłym wybuchem szeroko udostępnianych aplikacji sztucznej inteligencji. Dosłownie każdego dnia docierają do nas szokujące wieści o gwałtownym przyspieszeniu rewolucji technologicznej, konkurując skutecznie z wiadomościami z frontu. Dzieją się naprawdę poważne i rozstrzygające sprawy. Ale w naszym grajdole jakby ktoś rozpylił gaz ogłupiający.

Pod dyktando cynicznych technologów politycznej manipulacji, wynajmowanych za publiczne pieniądze przez PiS, epatuje się naród najbardziej egzaltowaną i prostacką propagandą religijną, mającą wywołać paroksyzm niemalże wygasłego już kultu jednostki. Czyni się to w nadziei, że pobudzenie masowych emocji urażonej dumy, poczucia zagrożenia i osobliwej rozkoszy, jaką daje wielbienie na wpół deifikowanych przywódców duchowych, da się w odpowiednim momencie przekształcić w mobilizację wyborczą. Czy tak się stanie, wypada wątpić, bo stany egzaltacji z natury rzeczy utrzymują się niedługo, a do wyborów zostało jeszcze ponad pół roku.

Odwoływanie się do tego, co w ludziach niskie, naiwne, niemądre i dziecinne, jest odwieczną strategią polityki. Ba, jest niemalże wilczym prawem polityków! Bezkrytyczny kult, powiązany z najdalej posuniętą regresją uczuć, aż do najtrywialniejszej czułostkowości, to w społecznościach, w których warstwa ludzi wykształconych i krytycznych jest cienka i pozbawiona wpływów (a należy do nich i nasze społeczeństwo), broń niewątpliwie skuteczna. Mundury, ordery, proporce, marszowa muzyka, złote szaty, kadzidła i całe to znane od starożytności teatrum władzy doskonale funkcjonuje również dzisiaj. Spektakl chwały, dumy i potęgi jak świat światem wytwarza emocjonalną i symboliczną więź społeczną, którą władza potrafi doskonale zdyskontować dla utrwalenia i umocnienia rządzącej oligarchii – politycznej, majątkowej i religijnej. Tyle że w naszych czasach za ogłupianie społeczeństwa trzeba zapłacić cenę. PiS zapewne tej ceny nie zna. Tym gorzej dla niego, a tym lepiej dla demokracji. Niestety, szkody, przynajmniej przez pewien czas, dotykają całego społeczeństwa. Głęboki prowincjonalizm mentalny i kulturowy niepostrzeżenie spycha cały kraj do roli pomocniczej, a wręcz służebnej w rodzinie narodów, a przede wszystkim odbiera mu szacunek w świecie.

Następstwa infantylizującego, bigoteryjnego populizmu dzielę na pięć kategorii – z moralnego punktu widzenia najważniejsza jest właśnie utrata szacunku; dlatego stawiam ją na pierwszym miejscu. To, czego dziś jesteśmy świadkami, na czele z kampanią wywołanej przez PiS histerii wokół Jana Pawła II, pociąga za sobą takie oto następstwa.

Po pierwsze, zdziecinnienie oznacza upokorzenie. Ludzie, których uczucia moralne są redukowane do wzruszenia, jakie towarzyszy odkrywaniu prostoty i naturalności w tym, co zrazu zdaje się wzniosłe i nadludzkie, podlegają umniejszającej, protekcjonalnej manipulacji. Jeśli „lud” ma się wzruszać dziecięcą postacią bóstwa albo czułością okazywaną dzieciom przez potężnego przywódcę (świeckiego bądź religijnego), to znaczy, że jego autonomię zatrzymuje się na poziomie uwarunkowań życia rodzinnego. Miejsce powagi i krytycyzmu mają tu zająć uczucia znad kołyski. Jeszcze gorzej, gdy ta regresja posiłkuje się nomem omen elementem pokarmowym, należącym do sfery zmysłowości jak najdalszej od wszelkiej refleksyjności i autonomii. Skojarzenie potęgi władzy ze spożywaniem słodyczy, podniesienie ciastka do rangi kulturowego symbolu „ludzkości władzy” stanowi tego rodzaju infantylizację życia duchowego, które osobę dorosłą poniża i degraduje. Kreowanie łzawego, naiwnego i bezkrytycznego kultu papieża to rodzaj przemocy emocjonalnej wywieranej przez cyniczną władzę, wykorzystującą protekcjonalne figury „ludu” i „prostego człowieka”, aby skutecznie obsadzić obywateli w tych infantylnych i bezpiecznych dla władzy rolach.

Po drugie, kult jednostki oznacza zakłamanie. Najbardziej uderzającą cechą kultu jednostki jest całkowita odporność na krytykę, a więc i na fakty. To odrzucenie porządku rzeczywistości na rzecz legendy i skrajnej idealizacji to nie tylko marzycielstwo, lecz coś znacznie więcej – wyrabianie nawyku pogardy dla prawdy, w tym również prawdy o przewinach osoby otoczonej czcią. Kto zaś staje się obojętny na realność skrytą za postacią idola, łącznie z jego realnymi występkami, daje dowód nie tylko idolatrii jako takiej, lecz przede wszystkim anomii moralnej i pogardy dla ofiar występku. Doskonałym przykładem tego zinstytucjonalizowanego zakłamania i demoralizacji jest spektakularna, agresywna kampania „obrony” Karola Wojtyły przez rzekomymi atakami, jakiej jesteśmy świadkami w tych dniach. Jest to zjawisko zdumiewające. Zaprzęgnięto całe zastępy usłużnych urzędników, polityków i dziennikarzy, których jedyną rolą jest mówić całkowicie nie na temat, aby tylko odwrócić uwagę od kilku faktów, których nikt nie kwestionuje, a więc np., że Karol Wojtyła jednego pedofila wysłał do Austrii, a drugiego przywrócił do pracy po roku odsiadki. Żadne błędy popełnione w książkach i reportażach telewizyjnych nie falsyfikują akurat tych prostych i wymownych faktów. Osiąga się w ten sposób spektakularny rezultat: wszyscy wprawdzie wiedzą, że Karol Wojtyła, zgodnie z panującymi w Kościele zwyczajami, odsyłał księży pedofilów do innych parafii, lecz jednocześnie pozbawia się ten fakt jakiejkolwiek obciążającej Wojtyłę wymowy, stawiając w miejsce jego całkiem oczywistej i bezspornej przecież winy moralnej winę tych, którzy dopuścili się szargania świętości bądź przynajmniej błędów metodologicznych w analizie źródeł i świadectw. Udało się osiągnąć to, że znika z horyzontu wrażliwości moralnej to, co najważniejsze: przecież pedofil nie może nadal być księdzem! To jednak przerażające, że człowiek przez 27 lat stojący na czele organizacji, której funkcjonariusze na niebywałą wprost skalę krzywdzili dzieci, korzystając z niemal niezawodnej ochrony instytucjonalnej, traktowany jest jak autorytet moralny i czczony jako święty. Trzeba to powiedzieć jasno: większość społeczeństwa polskiego jest na te fakty obojętna lub w ogóle nie przyjmuje ich do wiadomości pomimo niezliczonych śledztw, procesów, komisji i raportów z całego świata. Ba, pomimo jednoznacznych potwierdzeń tego stanu rzeczy przez papieża. To bardzo daleko posunięta choroba moralności publicznej.

Po trzecie, ogłupianie świata obezwładnia również samą władzę. Upokorzenie i załganie dotyczy nie tylko adresatów kampanii infantylizacji i ogłupiania, lecz również jej sprawców i wykonawców. Gdy kierownictwo PKP i jego pracownicy muszą rozdawać pasażerom pociągów „papieskie kremówki”, to nie tylko oddają się żenującej, infantylnej i infantylizującej praktyce, molestując moralnie pasażerów, lecz sami doznają upokorzenia płynącego z przymusu. Znajdują się w sytuacji przymusu i z bolesną jasnością zdają sobie sprawę, że ich sumienia są gwałcone. Bo nawet jeśli – co mało prawdopodobne – wplątywanie ich w infantylne formy urzędowego kultu im osobiście odpowiadało, to doskonale zdają sobie sprawę, że nie mają wyboru, a ewentualna niesubordynacja zostałaby ukarana. Można powiedzieć, że rozdają kremówki z fałszywym uśmiechem i złamanym kręgosłupem. Takich osób, które na żądanie władzy muszą brać udział w czynnościach propagandowych, są tysiące. Wszyscy oni skazani są na konieczność usprawiedliwienia swojego oportunizmu i wynikającego z niego udziału w tej żenującej akcji. A takie usprawiedliwienia z natury rzeczy są kłamliwe i dodatkowo jeszcze poniżające. W rezultacie, uprawiając bezprzykładny i zakłamany kult jednostki, i to dla oczywistych celów politycznych, aparat władzy poniża i upokarza sam siebie. Sam siebie demoralizuje i ośmiesza we własnych oczach. A władza poniżona to władza słaba.

Po czwarte, fanatyzm wywołuje reakcję. Kult jednostki jest formą przemocy symbolicznej, za którą idzie groźba przemocy instytucjonalnej i prawnej, a nawet fizycznej, gdyby ktoś odmawiał podporządkowania się mu bądź zechciał protestować. Tkwienie w takim stanie ciągłego upokorzenia i poniżenia prędzej czy później prowadzi do buntu. Epatowana nachalnym kultem młodzież w pewnym momencie zareaguje. Gdy Jan Paweł II zostanie rozpoznany przez młodzież jako zagrożenie dla jej wolności i godności, reakcja będzie tak samo stanowcza, jak w każdej innej sprawie, gdy próbuje się ingerować w jej prywatność.

Po piąte, pamięć społeczna nie zna litości. To, co było społeczeństwu narzucone jako obiekt publicznego kultu kosztem godności i powagi tak jednostki, jak i całej zbiorowości po pewnym czasie przestaje być mniej czy bardziej szczerze czczone i wielbione, a staje się źródłem wstydu i poczucia poniżenia, wykorzystania. Moralna dewastacja, jaką pozostawia po sobie wygasły i nieużywany już przez władzę kult, sięga bardzo głęboko w pamięć społeczną, na podobieństwo traumy. Każdy dzień upływający od obecnie trwającej kampanii nienawiści udającej obronę czci człowieka sprawiedliwego będzie dniem narastającego obrzydzenia i wstydu. Mówiąc kolokwialnie, kac moralny, jaki pozostanie po tych ponurych dniach, znakomicie przyspieszy proces wygasania kultu Jana Pawła II, o którym wszyscy tym prędzej będą chcieli raz na zawsze zapomnieć. To kwestia dosłownie kilku lat. Zakarbowany w pamięci społecznej gwałt na emocjach i uczuciach moralnych, wymuszany przez dekady kult dla osoby i instytucji od dawna już skompromitowanych musi zostać wyparty i wymazany, czego skutkiem będzie zobojętnienie i wreszcie zapomnienie postaci Karola Wojtyły.

Kult jednostki jest traumą społeczną podobną do wstydu i hańby. Nikt nie chce o czymś tak zawstydzającym i żenującym jak zhańbienie zdziecinniałej i zmanipulowanej wspólnoty pamiętać. Dlatego dzisiejszy groteskowy paroksyzm urzędowej bigoterii, usiłującej reanimować coś, co nie tylko jest już martwe, lecz w dodatku budzące grozę w całym cywilizowanym świecie, może tylko przyspieszyć proces wypierania i zapominania. Gorsząca groteska, którą odgrywa się dziś na naszych oczach, da się społeczeństwu we znaki i nie zostanie tym gorliwiej zapomniana. Proces deklerykalizacji życia publicznego i zmierzch Kościoła katolickiego będą postępować z tym większą energią.

Amoralność hecy, jaką urządza dziś PiS wraz z Kościołem nad dawno już zatrzaśniętą kryptą Jana Pawła II, po wielokroć osądzonego przez historię, pokutującego w niej i pochylonego brzemieniem swych tylekroć już dowodzonych i ukazywanych światu najrozmaitszego rodzaju win, robi wstrząsające wrażenie. Jak daleko posunąć się może załgana władza w swym cynicznym wywijaniu emocjami i godnością narodu? Zapewne nie ma żadnych granic. Przecież to jest to samo bezczelne załganie i wulgarna przewrotność, co „murem za polskim mundurem”, chełpienie się własnym złodziejstwem oraz ostentacyjne manifestowanie bezwstydu i bezkarności, jakich jesteśmy świadkami każdego dnia. Nie wiem, czy wskrzesimy demokratyczną i praworządną Polskę. Może trzeba będzie jeszcze poczekać na jej odrodzenie. W każdym razie nic już nie uratuje polskiej teokracji. Popełnia ona samobójstwo na naszych oczach.