Co dalej z Rosją?

To nie był operetkowy pucz, jak ten Janajewa z 1991 r. To był pokaz realnej siły ze strony jednego z watażków, na których Putin oparł swój reżim. Akacja Prigożyna to klasyczny zajazd – pomniejszy rokosz, obliczony na pokazanie seniorowi czy patronowi, że nie jest taki mocny, jak mu się wydaje. Prigożyn od wielu tygodni lżył i poniżał ludzi Putina, pokazując w ten sposób, na jak wiele może sobie pozwolić. Wczoraj pokazał jeszcze więcej – że może zająć całe miasto i przedzierać się przez Rosję ze swoimi bandami rzezimieszków praktycznie niezatrzymywany.

Nie, Prigożyn nie przegrał. Upokorzył Putina i zachował życie. Zdecydowanie to nie jest jego ostatnie słowo, podczas gdy samemu Putinowi niewiele już pozostało. Tyran może przegrać wojnę na rubieżach, może trwać pomimo głodu i chłodu dręczących jego poddanych. Nie może jednak okazać słabości. Cała jego władza opiera się bowiem na strachu podwładnych o własne życie. Nie tylko o majątki i źródła dochodu, lecz życie. Gdy ten strach mija, upada władza tyrana.

Dziś Putin stoi obnażony. Jego własny kucharz, a więc ktoś w randze staropolskiego podczaszego, jego do niedawna jeszcze podhujaszczij, stał się samcem alfa, mówiącym mu prosto w oczy, że jest bez niego nikim. To Prigożyn zrobił Putinowi łaskę, że cofnął się spod jego okien, gdy ten obiecał mu spełnić jego życzenie – odstawić znienawidzonych przez Prigożyna głównodowodzących Szojgu i Gierasimowa. W upodleniu Putina wziął też – jakże niespodziewanie – udział Łukaszenka, który „wynegocjował porozumienie”, biorąc przy tym Prigożyna na swój wikt. Przez prasę niemalże już złożony w grobie Łukaszenka nagle urósł, jak wtedy, gdy mocarze Zachodu gnali do Mińska na rozmowy o konflikcie rosyjsko-ukraińskim. Ten to ma w życiu szczęście, nie ma co.

Od soboty nikt już w Rosji nie wierzy w potęgę rosyjskiej armii. Jak wyraził się amerykański sekretarz stanu Antony Blinken, Rosja chciała uchodzić za drugą najsilniejszą armię w świcie, a okazało się, że jest drugą najsilniejszą armią w Ukrainie. Ameryka się śmieje, Prigożyn się śmieje i Rosjanie też zaczynają się śmiać. A śmiech to w Rosji broń, której w pałacach władzy boją się najbardziej. Archipelag Gułag pełen był „śmieszków”. Dziś nikt ich nie znajdzie, nie wsadzi. Putin nie Stalin. To jednak nie ten poziom trzymania za pyski. Tej zarazy wylękły i wściekły tyran nie powstrzyma.

Wiadomo, że ranny lew też jest groźny. Putin ma jeszcze zasoby, a zwłaszcza FSB i różne formacje „przyboczne”. Ma też Kadyrowa i zapewne kilka prywatnych oddziałów utrzymywanych przez różnych podlegających mu watażków i oligarchów. Sytuacja jest iście afrykańska. Wiadomo, że stary tyran jest już do odstrzału, ale nie wiadomo, kto się tego podejmie. Sęk w tym, że niekoniecznie ten, kto zajmie Kreml, przejmie władzę. No i nigdy nie można być pewnym, że pomimo ustaleń spiskowców brama zostanie im otworzona. Zdradzony puczysta to martwy puczysta.

Spiskowanie jest w oczywisty sposób niebezpieczne. Wszędzie czają się zdrajcy i każdy w każdej chwili gotów jest się wycofać albo przyłączyć do tego, którego uzna za najsilniejszego. To przecież gra, w której stawką jest życie. Cała nadzieja Putina w tym, że oligarchowie, mafiosi i generałowie zbyt długo będą patrzeć po sobie pytająco: który zacznie? Inaczej mówiąc, Putin musi kupić czas. Niestety, ma na to pieniądze. Może też zwolnić swoich mafijnych baronów od haraczów, które, jak wieść niesie, sięgają 50 proc. urobku. To są potężne atuty.

Kupowanie czasu odsunie upadek tyrana w czasie, lecz nie może mu zapobiec. Dynamika sytuacji zależy od tego, na ile Ukraińcom uda się wykorzystać anarchiczny moment w szeregach rosyjskich oraz uszczerbki w zaopatrzeniu i logistyce wywołane puczem. Jeśli wojska ukraińskie zdołają przyspieszyć ofensywę, nikt już w Rosji nie będzie chciał brnąć w tę wojnę, wojnę upadającego Putina. Klęska Rosjan na rubieżach może zachęcić generałów, żeby „wreszcie z tym skończyć”. A ci, co mają na pieńku z Prigożynem, chcieliby jak najszybciej móc się na nim zemścić. Emocji jest w Moskwie dużo, więc wydarzenia mogą przyspieszyć nawet wtedy, gdy Putin będzie zasypywał swoich ludzi złotymi rublami. Tym ludziom chodzi bowiem nie tylko o pieniądze, lecz o przetrwanie i zemstę.

Na domiar złego (dla Putina) są jeszcze dwa nieprzewidywalne czynniki. Pierwszy z nich to gubernatorzy i ich skrywane marzenia separatystyczne. Niektóre kraje rosyjskiego Dalekiego Wschodu i Syberii od dawna rządzą się dość niezależnie, a wojenna branka Putina uczyniła w nich Moskwę dużo bardziej niepopularną niż wprzódy. Wśród przywódców republik i krajów Rosji również zapanowała atmosfera wyczekiwania. Gdy pierwszy kraj ogłosi niepodległość i Moskwa niewiele będzie mogła z tym zrobić, uczynią to kolejne. Może ruszyć domino podobne do tego, które doprowadziło do upadku ZSRR przed z górą trzydziestu laty. Rozpad Rosji jest dziś możliwy i prawdopodobny bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

No i wreszcie – last but not least – czynnik drugi: lud moskiewski i petersburski. Widzieliśmy, że w Rostowie nad Donem rokosz Prigożyna spotkał się z ciepłym przyjęciem części mieszkańców. Dziś opozycja i zwykli ludzie zadają sobie w Moskwie pytanie: jak zachowałaby się FSB i milicja, gdyby wyjść na ulicę. I jest tylko kwestią czasu, gdy znajdą się pierwsi, którzy odważą się to sprawdzić. A jeśli raz już ruszy ulica, to przy biernej postawie służb mundurowych sprawa będzie nie do wygrania dla Putina. Bo każdy generał wie, że ulica czeka na swego generała. I zawsze się znajdzie dowódca, dla którego taka pokusa będzie nieodparta. Nic bardziej rozkosznego jak zająć Kreml, utworzyć jakąś „Wojskową Radę Ocalenia Narodowego” i rządzić sobie rok albo dwa, zanim oligarchowie się nie dogadają.

Tak, wydaje się, że Putin jest już skończony. To kwestia miesięcy, jeśli nie tygodni. Na przemiany demokratyczne w Rosji pewnie liczyć nie można, lecz na wycofanie wojsk na pozycje sprzed 24 lutego zeszłego roku – jak najbardziej. Następca Putina powie przecież, że to nie on wywołał tę wojnę i nie ma obowiązku jej prowadzić. Nowy car, nowa partia szachów.