Filozofowie i seks

Podobno Pitagoras, legendarny wynalazca słowa „filozofia”, miał ironizować, że jeden lubi wino i jest philoinos, a drugi mądrość i jest philosophos. I odtąd już autoironia filozofów nie opuszczała, dzięki czemu – dla równowagi – mogło się znaleźć miejsce również na patos. Chyba żadna retoryczna umiejętność nie jest tak charakterystyczna dla filozofów jak właśnie owo rozgrywanie topiki ironii.

Za jej zasłoną wszystko staje się możliwe i dozwolone – nawet narcyzm. Gdy sam z siebie zakpisz i innym zagrozisz tym samym, mało kto się odważy sprzeciwić. Sokrates sam powiedział, że nic nie wie – zanim ktokolwiek zdążył mu to wypomnieć. Znalazł więc sobie znakomitą wymówkę od pisania czegokolwiek. To bardzo wygodne, jakkolwiek trzeba zapłacić cenę oddania innym pola do różnych domysłów, a nawet uzurpacji. Od czasów Platona, Ksenofonta i Arystypa aż do dziś Sokratesa przywłaszcza sobie każdy, kto ma na to ochotę. Falsyfikacja dowolnych hipotez jest wszak w tym przypadku ze względów zasadniczych wykluczona.

Fakt, że właśnie Sokrates – typ raczej satyryka niż intelektualisty – stał się patronem filozofów, znaczy dla samoobrazu filozofii bardzo wiele. Uwielbienie dla Sokratesa ma korzenie antyczne, podążając za sugestią Platona, który „promując” swojego nauczyciela, doskonale wypromował samego siebie. Wysoce niejednoznaczna i wyraźnie kontrkulturowa postać Sokratesa dziwnie kontrastuje z typową dla filozofów ostrożnością, żeby nie powiedzieć oportunizmem.

Wystarczyło jednakże nadać temu sofiście-antysofiście rysy konserwatywne i republikańskie, aby całe jego rebelianctwo nabrało cech świętości. Niczym starożytny Franciszek niedbający o sprawy doczesne Sokrates uczył swoich współczesnych patrzenia w niebo. Być może największe ryzyko rewolucjonisty polega nie na tym, że może zginąć (zresztą kimże byłby Sokrates bez swej śmierci?), lecz na tym, że system, z którym walczy, znajdzie sposób, aby go zawłaszczyć i spożytkować dla siebie.

I tak właśnie było z filozofami, którzy chcieli iść pod prąd. Nawet oni weszli do kanonu. Przydarzyło się to Piotrowi Abelardowi, Rogerowi Baconowi, Wilhelmowi Ockhamowi, Sørenowi Kierkegaardowi, Augustowi Comte’owi, Maxowi Stirnerowi, nie mówiąc już o Fryderyku Nietzschem. Każdy, kto chce się wyłamać z logiki oportunizmu i konserwatyzmu, prędzej czy później zostanie przez system wchłonięty. Filozofia nigdy nie umiała być rebelią, choć rewolucyjne myśli zawsze pojawiały się najpierw w głowach filozofów.

Niewielu było takich skandalistów, którzy oparliby się potędze kulturowego zawłaszczenia. Może tylko słynny Markiz de Sade do pary z George’em Bataille’m. Wystarczy jednakże powiedzieć, że akurat ci nie byli filozofami i wszystko zaraz wróci do normy. Filozofia może być ironiczna, lecz w ostatecznym rozrachunku musi być poważna i obliczalna. Będąc filozofem, musisz wykazać się cnotami mieszczańskimi, a zwłaszcza roztropnością i umiarem. Każdy filozoficzny tekst, jeśli ma być ceniony i pamiętany, musi wygrać swoją sprawę przed trybunałem mieszczańskiej poprawności. Nawet sam Marks musiał podporządkować się tej zasadzie. Wolno być sceptykiem, a od jakiegoś czasu nawet ateistą, lecz tylko pod warunkiem, że przyjmie się na siebie rolę exemplum błędu i wypaczenia.

Tytułem kalki i zapożyczenia ze sfery religijno-teologicznej w mitologicznej opowieści filozofii o niej samej droga do prawdy jest kręta, stroma i zanikająca. Łatwo się na niej zgubić, a przeto ci wszyscy, którzy zboczyli na manowce, również wnoszą swój wkład do poszukiwań, ostrzegając przed błędami, które sami popełnili. Niczym napiętnowany na placu przed Kościołem heretyk, błędny filozof, a właściwie jego kukła, staje na rozstajach „tradycji” z tablicą „nie tędy droga”.

Nie można nie poddać się tej manipulacji, bo wydarza się już po śmierci filozoficznego heretyka, a ci, którzy chcieliby w nim widzieć przykład dewiacji ze ścieżek prawdy, zwykle nie mają wielu skrupułów w układaniu sobie obrazu postępu rozumu ludzkiego ku prawdzie, mądrości, dobru, pięknu i Bogu samemu. Proces zwany normalizacją od starożytności niezawodnie porządkuje całą kulturę literacką, łącznie z filozofią. A gdy już filozofia stanęła w potrójnym rozkroku pomiędzy literaturą, teologią i nauką, normalizacja jeszcze uległa intensyfikacji. Musi być albo pięknie, albo naukowo, albo duchowo. W żadnym z tych obszarów nie oczekuje się wszak od nas doskonałości. Tak jak od królów nie oczekuje się dziś władania, również po filozofii nikt nie spodziewa się czegoś więcej niż pełnienia funkcji ceremonialnych i retorycznych. Tyle jej zostało z dawnego tytułu „królowej nauk” (dzielonego zresztą z matematyką).

A jednak traf chciał, że filozofia jest rodzaju żeńskiego, w czym kryje się nieodparta pokusa. Jej personifikacja musi być kobietą! Podobnie jak personifikacja prawdy („Prawda jest kobietą”, głosi jeden z tych zgranych cytatów z Nietzschego). A skoro jest kobietą, to zgodnie z patriarchalną normą trzeba ją czcić i jej pożądać. Nie można jej mieć na wyłączność, bo musi należeć do wszystkich i do nikogo – jak wszystko, co publiczne.

Jest więc boginką z zasłoniętą twarzą – zakazaną, jak Lilith, albo zmyśloną, jak Gradiva. W każdym razie piękną. Boginką wystarczająco świecką, aby nie wzbudzać niepokoju czynnika religijnego, tak jak Sokrates musiał być dostatecznie biedny i obdarty, aby nikt nie mógł go pomylić z kapłanem. Nie ma bowiem większego niebezpieczeństwa dla filozofii, niż chcieć dla siebie za wiele. Filozofia musi być zawsze zaledwie wstępem i przygotowaniem do życia wiecznego, służką nauki świętej, drabiną, po której można wspiąć się ku milczącej ekstazie, lecz w żadnym wypadku nie może być celem sama dla siebie.

Zresztą w samej jej nazwie zapisano już drogę: jest wszak umiłowaniem, a więc drogą do mądrości, nie zaś mądrością samą. Biada temu, kto dotarłby do celu filozofii i stał się mądry! Żaden filozof nie nazwie się mądrym – sam wówczas podpisałby na siebie wyrok, wyrok śmieszności. Czym bardziej się stara, tym bardziej ma mu nie wychodzić. Obowiązuje w tym względzie rytualne krygowanie się, żeby nie powiedzieć: minoderia. Godność mędrca, podobnie jak kapłana i króla, zastrzeżona jest dla wyższych stanów, a zwłaszcza dla obdarzonych łaską.

Filozof to co najwyżej nauczyciel, doradca, mówca. Gdyby chciał dla siebie za wiele, jak u Platona, spotka go ostra reprymenda. Co najwyżej ktoś dawno już nieżyjący i przez to mało szkodliwy, jak wspomniany Sokrates albo Kant, może otrzymać honorową godność mędrca, a to mianowicie w tym celu, aby każdy współczesny filozof miał okazję podkreślać, że nie jest mędrcem (ani „prawdziwym filozofem”); nie będzie się przecież porównywał z Sokratesem, a nawet z Kantem.

Mimo wszystko marzenie o Gradivie jest nam dozwolone. Biedny Boecjusz, siedząc w więzieniu roił sobie, że rozmawia z Panią Filozofią. Przemawiała ona do niego czule, pouczając go w sprawach wolności i wszechmocy Boga, a nawet śpiewając mu nabożne piosenki. Piękna zjawa niosła mu pocieszenie i ukojenie, choć zapewne jedna okoliczność przeszkadzała autorowi wzniosłego dzieła „O pocieszeniu, jakie daje filozofia” w pełni radować się damskim towarzystwem – było ono mianowicie jego własnym wymysłem. Pani Filozofia, chcąc nie chcąc, mówiła Boecjuszowi tylko to, co zechciał włożyć w jej usta. Ot, męskie fantazje.

Na tamtym szlachetnym a świętym konsulu Boecjuszu i jego rojeniach skończyła się filozofia starożytna. Z górą sześć wieków po nim pojawił się inny Boecjusz, błędnie kojarzony z Dacją (gdyż pochodził ze Szwecji), piewca męskiej personifikacji filozofii, czyli Filozofa. Owa męska hipostaza miała więcej w sobie realizmu, gdyż chodziło ni mniej, ni więcej, tylko o Arystotelesa. Późne średniowiecze europejskie zwało go po prostu Filozofem, obdarzając kultem, na wzór Arabów i Persów. Każdy Boecjusz (i nie tylko) podkreśla, że Bóg jest nieskończenie szczęśliwy. Kto więc szuka Boga i się do niego zbliża, ten szczęśliwieje. Ta myśl Stagiryty miała w sobie jeszcze dużo umiaru. Znaczyła tyle, że uprawianie nauki o bycie i o Pierwszej Przyczynie jest najszlachetniejszym zajęciem.

U Boecjusza erotyzm idei filozofii zaznacza się znacznie silniej, jakkolwiek pierwiastek żeński jawi się tu już wyłącznie w roli zakazanej pokusy. Źródłem rozkoszy nie jest kobieta, lecz własny filozofujący umysł. Jak pisze Boecjusz, „stąd, że poznanie sprawia rozkosz poznającemu, Filozof wnioskuje w jedenastej księdza Fizyki, że Umysł Pierwszy żyje życiem pełnym najwyższej rozkoszy”[1]. Nic dziwnego, że i poznanie dzieł bożych, a więc prawda, podobnie jak dobre działanie czyni szczęśliwym filozofa. Byleby tylko nie zmąciła mu umysłu nieumiarkowana żądza, z której wywodzi się wszelkie nieszczęście.

Prawdziwemu filozofowi to jednak nie grozi, gdyż chroni go niezawodna cnota. Bowiem „kto zaznał rozkoszy wyższej, ten gardzi wszelką rozkoszą pośledniejszą. Filozof zaś zaznał rozkoszy umysłowej przez wpatrywanie się w doskonałość bytów, która to rozkosz jest wyższa niż rozkosz zmysłowa. Dlatego gardzi rozkoszami zmysłowymi, a mnogie potrzeby i błędy polegają na nieumiarze w rozkoszy zmysłowej”. Podobnych tekstów zalecających zamianę seksu na uprawianie filozofii (a może raczej teologii) tradycja zna wiele, a ślady tej fobii seksualnej znaleźć można jeszcze w pismach Kanta. Niedorzeczność tego rodzaju sformułowań nigdy też nie doczekała się jednoznacznej oceny. Tak jak gdyby ktoś wierzył, że Boecjusz czy jacyś inni filozofowie faktycznie nie chcieli seksu, aby tylko nie tracić czasu, który mogliby poświęcić na przemyślenie po raz tysięczny niezrównanych przymiotów Boga.

Wstyd to przyznać, ale zahamowania i obsesje seksualne bardzo często sublimują w metafizykę i sąsiadują z religijną egzaltacją. Zwłaszcza tradycja neoplatońska, do której należy Boecjusz z Dacji, zdaje się celować w dostarczaniu pożywki freudystom. Cóż, filozofowie zawsze wiele obiecywali, a mało dawali. Zupełnie jak zalotnicy. Nic dziwnego, że na koniec tracili zainteresowanie publiczności i popadali we frustrację. A kto się frustruje, ten jest już o krok od zawiści, czyli resentymentu. Nieporadny, nieatrakcyjny i sfrustrowany filozof nie chciał, by inni mieli to, co jemu było niedostępne. Trzeba było aż markiza de Sade, aby przenieść filozofię do buduaru. Wprawdzie projekt się powiódł, lecz nie obeszło się tu przecież bez opłat.