Kto wygra te wybory?

Sondaże nie są bardzo optymistyczne. Przed wielkim marszem 1 października PiS wciąż ma wyraźną, kilkupunktową przewagę i duże szanse na większość parlamentarną, utworzoną z własnych posłów i kilkunastu wyłuskanych z Konfederacji i (horribile dictu) innych formacji. Jednakże nic nie jest jeszcze przesądzone.

Nie można bowiem zbytnio ufać sondażom w kraju autorytarnie rządzonym, a zwłaszcza w czasach, gdy ogarnia nas obsesja (uzasadniona) powszechnej inwigilacji elektronicznej. Socjologowie wyspecjalizowani w przeprowadzaniu badań opinii publicznej mają swoje (częściowo tajne) sposoby korygowania danych, testowania wiarygodności ankietowanych i w ogóle „brania poprawki” na nieszczerość respondentów. Jednak te sposoby są zawodne, szczególnie w okresie spadającego zaufania do komunikacji elektronicznej. Inaczej mówiąc, sondaże są w tych wyborach mniej wiarygodne niż w innych.

Mniej wiarygodne to znaczy przeszacowujące PiS? Ankietowani często boją się wskazywać na opozycję, jakkolwiek są też i tacy, którzy wstydzą się, że będą głosować na PiS. Generalnie bowiem sondażownie kojarzone są ze światem ludzi wykształconych, a więc środowiskami liberalnymi. Poniekąd słusznie. Rzadko pewnie zdarza się ankieter będący wyborcą PiS. Jednakże ten brak sympatii i zaufania do firm badawczych sprawia, że wielu wyborców PiS po prostu odmawia udziału w badaniu. Wszystko to badacze starają się jakoś brać pod uwagę, ale jest to tak trudne, że prawie niemożliwe.

Poza tym wiarygodność sondaży bardzo cierpi na tym, że czymś innym jest udział w sondzie, a czymś innym wybory. Wielu ludzi się waha, na kogo będą głosować i komunikując się z ankieterem, chętnie podają partię „drugiego wyboru”, aby utwierdzić się w „pierwszym wyborze” i zostawić go sobie na prawdziwe wybory. Działa tu psychologiczny efekt „podwójnego głosowania” – część ankietowanych zachowuje się tak, jak gdyby udział w sondażu dawał im przywilej dwukrotnego udziału w wyborach.

Krótko mówiąc, sondaże nie znaczą tak wiele. Trzeba je uzupełnić intuicją. Przed nami ostatnie dziesięć dni, kiedy wyborcy będą jeszcze podejmowali i zmieniali decyzje. Przed samymi wyborami to się już raczej nie dzieje. Ale dziesięć dni to w kampanii epoka. Obecnie inicjatywa jest po stronie Donalda Tuska. Marsz 1 października jest w zasadzie skazany na sukces – jego siła mobilizująca może być większa lub mniejsza, lecz na pewno jakaś będzie. Rozwiewają się też obawy o niewejście do Sejmu koalicji Trzecia Droga. Wyborcy rozumieją, że trzeba im pomóc, bo w razie nieprzekroczenia przez nich progu Kaczyński na pewno utrzyma władzę. Niespodzianką jest spadek notowań Konfederacji. Jej młodzieżowy elektorat nie jest specjalnie zdyscyplinowany i chętny do stania w kolejce do głosowania, więc bardzo możliwe, że ta odstręczająca moralnie formacja z języczka u wagi spadnie do pozycji rezerwuaru kilku posłów dla PiS. Dziś walczą o przekroczenie progu 10 proc. Za to bardzo dobrze radzi sobie Lewica, która wreszcie zrobiła coś niekonwencjonalnego (a mianowicie wyjazd do Wiednia) i zapewne zostanie przez swoich wyborców doceniona i nagrodzona. 10 proc. dla Lewicy jest w zasięgu możliwości.

Trzeba pamiętać, że procenty głosów w skali kraju to nie jest najważniejszy wskaźnik, bo wybory odbywają się niezależnie w okręgach. Wygrana ogólnopolska (najwyższa liczba oddanych głosów) powinna jednakże przesądzić o tym, kto będzie tworzył rząd jako pierwszy. Wciąż wydaje się, że pierwsza próba będzie należała do PiS, lecz są spore szanse na to, że będzie to próba nieudana i nawet jeśli taki rząd powstanie, to będzie bardzo słaby i niestabilny. To samo można powiedzieć o ewentualnym rządzie Trzaskowskiego (bo to on pewnie zostanie desygnowany w razie wygranej opozycji).

W każdym razie najbardziej prawdopodobny scenariusz wydaje się dziś taki, że wybory 15 października nie przyniosą trwałego rozstrzygnięcia i po kilku miesiącach poważnych turbulencji doczekamy się kolejnych wyborów. I bardzo dobrze! Takiego reżimu jak PiS nie obala się w jeden dzień. Ale gdy już nareszcie się to stanie, na długo uodpornimy się na katolicko-narodowy populizm. Raz odepchnięty od władzy PiS nieprędko powróci. Więc pchajmy, ile sił! Głowa do góry!