Ile powinien zarabiać nauczyciel?

Trwają kontrowersje wokół zaproponowanego przez rząd systemu podwyżek płac nauczycieli. Okazuje się, że nie każdy z nich otrzyma zapowiedziane 1500 zł podwyżki, bo niektórzy trochę mniej, a inni trochę więcej. I tym sposobem tak czy inaczej znaczna, ok. 30-procentowa podwyżka płac doprowadzi do dalszego spłaszczenia nauczycielskich pensji.

Tak się dzieje, gdy podnosi się pensje w danej grupie zawodowej, w której pensje na najniższym szczeblu są całkowicie nie do zaakceptowania. A że wraz z rozwojem cywilizacyjnym zmienia się pojęcie o tym, co jest, a co nie jest akceptowalne, w wyniku kolejnych podwyżek wewnętrzna hierarchia płac w wielu zawodach z czasem zanika. I tak na przykład średnie zarobki profesorów wyższych uczelni są z grubsza dwa razy większe niż młodych doktorów w pierwszym roku zatrudnienia na etacie. Kiedyś profesor zarabiał co najmniej pięć razy tyle co asystent. Czy można coś zrobić, aby płace i stosunki płac w szeroko pojętym szkolnictwie były należyte i racjonalne?

Panuje zgoda, że jakość nauczania wprost zależy od pensji nauczycieli. Aby uczyć w szkołach, szli zdolni i zmotywowani absolwenci wyższych uczelni pedagogicznych i nie tylko pedagogicznych, zawód nauczyciela musi mieć pewien prestiż. Prestiż wiąże się jednakże z dobrym wynagrodzeniem. To ono sprawia, że dany pracownik tzw. sfery budżetowej jest instynktownie uważany przez otoczenie społeczne za osobę docenianą przez państwo, a tym samym zasługującą na szacunek.

Jeszcze bardziej liczy się jednakże coś innego, a mianowicie szansa na prowadzenie kulturalnego życia. Osoba biedna nie ma możliwości ani czasu na czytanie książek i chodzenie do przysłowiowego teatru. A bez tego szkoda nawet marzyć o byciu dobrym nauczycielem. Bo przecież nauczyciel to ma być wykształcona i kulturalna osoba, z którą młody człowiek spędza wiele czasu i od której ma się nauczyć nie tylko wiadomości z danego przedmiotu, lecz głównie właśnie tego, jak być w przyszłości wykształconą i kulturalną osobą. Tej transmisji obyczaju i kultury nie ma, gdy nauczyciel jest proletariuszem.

I powiedzmy sobie jasno: przy tych nędznych zarobkach nawet podwyżka o 1500 zł na rękę to daleko za mało. Można mieć tylko nadzieję, że kraj się będzie rozwijał i podwyżek w podobnej skali będzie jeszcze kilka w ciągu, powiedzmy, kolejnych dziesięciu lat.

Jeśli jednak faktycznie obecne podwyżki są początkiem drogi do odbudowy prestiżu zawodu nauczyciela, to trzeba już teraz pomyśleć o zróżnicowaniu tych zarobków, o drodze awansu zawodowego i o tym, co mieści się po prawej stronie formułki „płacę – wymagam”.

Dziś od nauczycieli wiele wymagać nie podobna. Zostali tak sponiewierani przez tyle czynników – od przemian obyczajowych i technicznych osłabiających tradycyjny autorytet nauczyciela, poprzez pandemię i falę emigracji młodzieży z Ukrainy, aż po dewastujące rządy Przemysława Czarnka – że na dziś należy im się od nas „dziękuję” i „przepraszam”. Lecz jeśli Polska ma powrócić do względnej normalności, a szkoła ma się odrodzić, to trzeba poważanie porozmawiać o przyszłości zawodu nauczycielskiego.

Sam jestem nauczycielem, bo nie oszukujmy się – wykładanie na uniwersytecie aż tak bardzo nie różni się od pracy w liceum. Różni się bardziej na starszych latach, a na początku studiów różni się bardzo mało. Nie więcej niż uczenie piętnastolatków od uczenia siedemnastolatków. Czuję się przeto członkiem braci belferskiej i – świadom swego wielorakiego uprzywilejowania – wypowiadam się „z wewnątrz”. I powiem tak: nauczyciel powinien dobrze zarabiać, lecz nie od pierwszego roku pracy i pod warunkiem, że robi postępy. I tak to właśnie wygląda w Niemczech, we Francji czy Skandynawii, gdzie pomimo wielkich różnic organizacyjnych i pedagogicznych szkolnictwo jest na bardzo wysokim poziomie.

Osoba kończąca wyższą uczelnię, nawet pedagogiczną, nie umie jeszcze uczyć. Potrzebuje kilku lat stażu, w czasie których wejdzie w zawód. To są lata pośrednie, łączące pracę z nauką. Nie ma nic niewłaściwego w tym, aby początkujący nauczyciel zarabiał mało. W zamian powinien dostać wsparcie w postaci stałej opieki (realnej, a nie fikcyjnej) ze strony najbardziej doświadczonych kolegów. Niezależnie od tego, w jaki sposób miałoby wyglądać przejście na stały i samodzielny etat, powinno się ono wiązać z radykalnym wzrostem wynagrodzenia. Nie można jednakże stabilizować pracownika na tym pierwszym kontrakcie, czyniąc go od razu niemal nieusuwalnym.

Pierwszy „postażowy” etat nauczycielski w publicznej szkole musi związać się z umową czasową. Nauczyciel musi się bowiem dalej kształcić i swoje postępy wykazać przed komisją egzaminacyjną. W krajach poważnie traktujących szkolnictwo, a więc i nauczycieli, są właśnie takie egzaminy nauczycielskie. I są to egzaminy naprawdę poważne, a nie jakaś tam prezentacja. Takiego egzaminu naprawdę można nie zdać.

Dopiero uzyskanie tytułu zawodowego uwarunkowanego takim poważnym egzaminem powinno nieść z sobą „nieusuwalność”, czyli mianowanie i gwarantowany bezpieczny status materialny. Bynajmniej nie może to jednakże oznaczać, że nauczyciel o pełnym i samodzielnym statusie nauczycielskim, mającym stabilny etat, może spocząć na laurach. Uczęszczanie na wyższe kursy doskonalące powinno być obowiązkiem wszystkich nauczycieli szkolnych, tak jak jest obowiązkiem lekarzy i analogicznie do tego, jak obowiązkiem nauczycieli akademickich jest publikowanie. Jedynie starsi wiekiem bądź chorujący nauczyciele mogą być z tego zwolnieni, podobnie jak na uniwersytetach istnieje możliwość przeniesienia nieuprawiającego nauki pracownika na etat wykładowcy.

Władza lubi dawać podwyżki, jeśli tylko panuje co do nich społeczna zgoda, a poparcie ze strony danej grupy zawodowej jest politykom potrzebne. Jeszcze bardziej podwyżki lubią ich beneficjenci. Jednakże z podwyżkami muszą się wiązać reformy. Inaczej ich efektem będzie stagnacja i urawniłowka. W szkolnictwie byłaby to katastrofa.

Dlatego postuluję, aby przy kolejnych podwyżkach zadbać o sensowną i sprawiedliwą reformę ścieżki kariery, uwzględniając przy tym niezbędne zróżnicowanie stopni zawodowych i związanych z tym wynagrodzeń. Byłoby to korzystne dla wszystkich – łącznie z początkującymi. Młodzi wiedzieliby przecież, że po kilku latach pracy i nauki zostaną nagrodzeni dobrą pensją. I to samo mam do powiedzenia odnośnie do uniwersytetu. Tutaj problemem są nawet nie tak bardzo niskie zarobki, lecz raczej spłaszczenie dochodów oraz niestabilność zatrudnienia. Nie spodziewałbym się jednakże powrotu do „starych dobrych czasów”. Po prostu już dawno temu podjęto w skali globalnej strukturalną decyzję, że naukowcy zarabiać mają, nie tylko pracując na etatach, lecz także, a może nawet przede wszystkim w ramach grantów. Bo to właśnie otrzymanie grantu bądź przyjęcie do pracy w cudzym grancie świadczy o kompetencjach naukowca. I tak już chyba zostanie.

W zawodzie nauczyciela szkolnego tej presji na ma i nie ma prostych sposobów weryfikacji jakości jego pracy. Dlatego tak ważne są właśnie egzaminy. Umowa społeczna wokół tego zawodu powinna być taka: trudno zostać pełnoprawnym nauczycielem, lecz jak się nim już jest, to ma się szacunek, dobrą pensję i znaczną autonomię pod względem tego, w jaki sposób prowadzi się nauczanie i jakie treści uczniom się przekazuje. Sądzę, że to uczciwy układ.