Sprawa Ziobry okiem etyka

Świat żyje dziś niepewnością co do losu i samopoczucia księżnej Walii Catherine Middleton. Brytyjska rodzina królewska nie jest w stanie w sposób przekonujący powiedzieć, co dzieje się z żoną następcy tronu. Nic więc dziwnego, że wysnuwa się na ten temat różne domysły. Sytuacja jest nietypowa i niepokojąca, a wobec braku wiarygodnych informacji uprawnione są przypuszczenia, że dzieje się coś na tyle złego, że pałac nie jest w tej chwili w stanie mówić o tym szczerze i otwarcie. Nie świadczy to dobrze o kondycji angielskiego dworu.

Na naszą lokalną skalę podobnie ma się sprawa z chorobą Zbigniewa Ziobry. Nie wiem, czy faktycznie jest chory, i nie zamierzam tego rozważać. Z pewnością jednak coś sprawia, że nie został przedstawiony jedyny przekonujący dowód w tej sprawie, jakim byłoby pokazanie się Ziobry przed kamerą dziennikarza. Jeśli choruje śmiertelnie i od wielu miesięcy poddawany jest intensywnemu leczeniu onkologicznemu, to jego zły stan zdrowia widoczny jest na pierwszy rzut oka.

Oczywiście może być tak, że duma nie pozwala mu pokazać się osobiście. Może też najzwyczajniej w świecie krępować się swojego stanu i wyglądu. Trzeba jednakże bardzo stanowczo powiedzieć, że ani on sam, ani jego koleżanki i koledzy partyjni nie są nawet w nikłym stopniu wiarygodni, gdy zapewniają, że jest naprawdę chory. Trudno sobie wyobrazić ludzi, którym mniej można byłoby wierzyć – w jakiejkolwiek sprawie, a tym bardziej w sprawie, w której mają interes polityczny.

W ustaleniu, jak jest naprawdę, nie pomogą też żadne wpisy Ziobry na X ani – tym bardziej – zdjęcie, na którym wypada znakomicie, bez żadnych śladów choroby. Jeśli to akurat zdjęcie miało służyć uwiarygodnieniu tezy o chorobie Ziobry, to można jedynie zapytać, czy to kpina, czy prowokacja. A może skrajna nieudolność w zakresie tzw. piaru?

Przy okazji dodajmy, że w przypadku tej kategorii osób, do jakiej należy Zbigniew Ziobro, a więc osób posiadających ogromne zasoby, koneksje i „kwity”, a jednocześnie całkowicie wyzbytych jakichkolwiek skrupułów i zasad moralnych, nawet akt zgonu i pogrzeb nie miałyby szczególnej wartości dowodowej. Tym bardziej gdy chodzi o taką akurat osobę, która utraciwszy władzę, może spodziewać się wielu procesów karnych i cywilnych i której szanse (w razie stanięcia przed sądem) na uniknięcie więzienia i ogromnych odszkodowań są znikome. To właśnie takie osoby uciekają przed wymiarem sprawiedliwości, a w ramach tych zabiegów fingują choroby i śmierć.

Proszę mi wierzyć, że naprawdę nie mam zdania w tej konkretnej sprawie. Nie wiem, czy Ziobro jest chory, czy jest ewentualnie chory śmiertelnie, czy znacznie lżej, choć naprawdę bardzo liczę na to, że nie jest ciężko chory albo wyzdrowieje. To, co twierdzę, jest wszelako całkowicie niezależne od argumentów dotyczących tego, jak jest naprawdę z jego zdrowiem.

Twierdzę mianowicie, że w razie gdyby był zdrów bądź tylko niegroźnie chory, udawanie śmiertelnej choroby, a następnie funkcjonowanie w roli bardzo wycieńczonego rekonwalescenta lub (w skrajnym przypadku) pozorowanie własnego zgonu byłoby dla niego bardzo korzystne. Rzecz miałaby się inaczej, gdyby jego przestępstwa były czymś dyskusyjnym albo wręcz niepewnym. To jednakże nie zachodzi. Swoją działalność polegającą na brutalnym nadużywaniu władzy i stosowaniu bezprawnych prześladowań wobec nieposłusznych jego woli i interesom władzy prokuratorów, sędziów i przeciwników politycznych, na praktykowaniu skrajnego nepotyzmu politycznego oraz sprzeniewierzaniu na wielką skalę środków publicznych, prowadził jawnie, otwarcie i bezwstydnie, a przy tym wulgarnie szydząc z tych, którzy ostrzegali, że poniesie konsekwencje.

Kwestia faktów dotyczy zakresu i szczegółów jego działalności, a nie tego, czy jest, czy nie jest zatwardziałym złoczyńcą o psychopatycznych rysach osobowości. Jako że jednak występna działalność Ziobry trwała wiele lat, odnosi on korzyść ze słabej i krótkiej pamięci opinii publicznej. W kontekście medycznym, jakim jest chorowanie (lub udawanie choroby) przez Zbigniewa Ziobrę, szczególnie trzeba więc podkreślić dzisiaj ten wątek, który dotyczy prześladowań lekarzy.

Otóż przypomnijmy, że Ziobro, przekonany, że lekarze doprowadzili do śmierci jego ojca w następstwie rzekomo nieudolnie przeprowadzonego zabiegu, brutalnie prześladował zarówno chirurga i jego rodzinę, jak i biegłych wydających korzystne dla niego opinie, prokuratorów, a nawet sędziów. To jednakże jeszcze nic w porównaniu z nagonką na dr. Mirosława Garlickiego (z czasów pierwszych rządów PiS), któremu kazał założyć podsłuch, a następnie oskarżał go o branie łapówek i doprowadzenie do śmierci pacjenta.

Dr Garlicki był wielkim chirurgiem, przeprowadzającym zabiegi przeszczepienia serca. Z powodu napaści Ziobry, mającej zjednać mu poparcie wyborców przekonanych, że lekarze są łapownikami, na około rok niemal ustały w Polsce przeszczepienia serca. Kilkadziesiąt osób, które czekały na przeszczep, nie doczekało się. I to jest chyba najstraszliwsza rzecz, którą uczynił w swej przerażającej karierze (budowanej na różnych etapach dzięki wsparciu T. Rydzyka, J. Kaczyńskiego i A Dudy) Zbigniew Ziobro.

A wracając co kwestii świadectw. Otóż oprócz partyjnych kolegów Ziobry mamy jeszcze dwa świadectwa. Jedno pochodzi od lekarza rezydenta z lubelskiego szpitala, gdzie Ziobro przybywa (lub przebywał bądź przebywa okresowo). Otóż dr Jakub Kosikowski napisał, że „sugestie symulacji są tu naprawdę nie na miejscu”. I to są ważne słowa, jakkolwiek ich wiarygodność jest o tyle ograniczona, że szpital jako taki jest instytucją powiązaną zależnościami z Rydzykiem i Ziobrą. Wierzę, że dr Kosikowski jest przekonany o chorobie Ziobry, ale to naprawdę za mało.

Drugie świadectwo jest bardzo szczególne. Chodzi o dziennikarza Jacka Gądka (gazeta.pl), który był pierwszą osobą informującą o chorobie Zbigniewa Ziobry, a obecnie potwierdza te informacje, jednocześnie urągając tym, którzy w chorobę byłego ministra nie wierzą albo po prostu drwią z kompletnej niewiarygodności opublikowanego przez Ziobrę zdjęcia na szpitalnym łóżku.

Nie wiem, dlaczego dziennikarz porządnego portalu stawia się w roli kogoś w rodzaju rzecznika zdemoralizowanego i występnego funkcjonariusza reżimu Jarosława Kaczyńskiego. Dziwne to, choć może po prostu tak jakoś wyszło. Natomiast nie do zaakceptowania są jego połajanki w stosunku do tych, którzy kpią sobie z komunikatów Ziobry. Gądek pisze bowiem tak: „Ordynarne drwiny wynikające ze złej woli i chęci zaistnienia też widzieliśmy – wyjątkowo źle one świadczyły o autorach i autorkach. Spuśćmy jednak nad nimi zasłonę milczenia – szkoda słów”.

Cóż, rozumiem, że na łajdactwa Ziobry tym bardziej szkoda słów? Otóż pomiędzy drwinami z głupiego zdjęcia a tymiż łajdactwami jest zasadniczy związek. I związek ten chciałbym możliwie jasno tu wytłumaczyć – panu Gądkowi oraz wszystkim, którzy opluwają zza węgła tych, którzy śmią nie zachowywać obłudnej powagi „w obliczu ludzkiego nieszczęścia i spraw ostatecznych”.

Z pewnością jedną z osób zaczepionych przez red. Gądka jest prokurator Ewa Wrzosek, która opublikowała komentarz: „Szanujmy swoją inteligencję. Albo chociaż cudzą. Przyda się. #Ziobro”. Bardzo słuszny komentarz, bo doprawdy inkryminowane zdjęcie nie nadaje się do tego, żeby przekonać kogoś inteligentnego. Po prostu Ziobro ani odrobinę nie wygląda na nim na chorego. Wręcz przeciwnie – wygląda wprost znakomicie. I Pani Prokurator oraz tysiące innych osób miały prawo to wyśmiać. I tylko głupiec, w dodatku pozbawiony wszelkiej dobrej woli, może twierdzić, że są to kpiny z czyjejś choroby. Jedną z takich osób jest pisowski zastępca prokuratora generalnego Michał Ostrowski, który złożył skargę na prok. Wrzosek do ministra sprawiedliwości Adama Bodnara.

I w tym miejscu dotykamy kwestii zasadniczej: na ile choroba (prawdziwa lub tylko domniemana) nakazuje zachowanie daleko posuniętej powściągliwości w odniesieniu do osoby chorego (ewentualnie chorego). Otóż bezsprzecznie atakowanie osoby ciężko chorej narusza społeczne tabu. Mniejsza już o jego przyczyny. Tak czy inaczej, ciężko chorym winniśmy troskę o ich zdrowie i nawet jeśli wcale im go nie życzymy, to nie wolno tego ujawniać. Więcej, konwencja społeczna nakazuje życzyć powrotu do zdrowia każdemu. Nawet własnemu wrogowi. Kto się od tego uchyla, wykazuje się okrucieństwem.

Nie będę tego negował ani podważał – takie są fakty w sferze obyczajowej. I zapewne to ma na myśli red. Gądek, mówiąc o dobrej woli. „Dobra wola” oznacza w tym kontekście, jak się domyślam, przyjmowanie postawy elementarnego współczucia, powagi i ufności w prawdomówność osoby utrzymującej, że jest ciężko chora. Otóż w danym wypadku nie ma żadnych powodów do tak rozumianej „dobrej woli”.

Po pierwsze nie wiadomo, czy Ziobro faktycznie jest śmiertelnie chory, i nikt nie może twierdzić, że jest to rzecz publicznie ustalona. Co najwyżej można uznać, że ta choroba jest dość prawdopodobna. Po drugie, współczucie i powściągliwość należy się od nas zarówno ludziom niewinnym, jak i takim, którzy mają wiele na sumieniu (w obliczu choroby i cierpienia bliźniego wymagamy od siebie więcej wspaniałomyślności) – nie należy się jednakże wąskiej kategorii najpodlejszych i najbardziej zatwardziałych złoczyńców. A Zbigniew Ziobro całkiem jawnie w tę kategorię się wpisuje i nic sobie z tego nie robi. Okazywanie mu dzisiaj względów, emanowanie w jego stronę ciepła w lepszym razie jest obłudą. W gorszym – jest szczere i ciężko obraża niezliczone osoby, które ten ewidentnie zły człowiek skrzywdził.

Nie każdemu należy się współczucie i serce. Złodziejowi – owszem. Pijakowi – owszem. Zabijace – jeśli okazał skruchę i wolę poprawy, to owszem. Ziobrze? Na pewno nie wcześniej, aż okaże skruchę, zacznie współpracować z organami ścigania, przeprosi swoje ofiary i rozpocznie proces zadośćuczynienia. Czy red. Gądek i inni, którzy uważają za stosowne obsobaczać raczej tych, którzy kpią z Ziobry, niż samego Ziobrę, spodziewają się, że nasz bohater spełni te warunki? Bardzo wątpliwe.

I co z tego wynika? Ano tyle, że albo nie chcą wiedzieć, kim jest Ziobro, albo wiedzą, lecz za bardzo im to nie przeszkadza. Jedno i drugie jest trochę straszne.