Jak wyjść z aborcyjnego pata?

Ku uciesze PiS rządząca koalicja potyka się o problem liberalizacji prawa aborcyjnego. Było to do przewidzenia, bo lewica, domagająca się bezwarunkowego prawa do aborcji przez końcem 12. tygodnia ciąży, jest w kolacji 15 października w mniejszości, podczas gdy wszystkie pozostałe partie wchodzące w jej skład to po prostu formacje prawicowe, a ściśle chadeckie, z minimalnym udziałem „wewnętrznej lewicy” w ramach PO.

Nie można w takich warunkach oczekiwać, że sprawa zostanie rozwiązana dokładnie po myśli lewicy. Bardziej realistyczne jest wprowadzenie modelu, na który godzi się chrześcijańska demokracja rządzonych przez siebie krajach Europy Zachodniej, na czele z Niemcami. Lewica musi to zrozumieć. Jeśli chce coś osiągnąć, nie może trwać sztywno i dogmatycznie przy swoim stanowisku. Niezbędny jest kompromis. Lewica musi mieć w sobie gotowość zagłosowania za rozwiązaniami, które jej nie odpowiadają, lecz przynajmniej poprawiają obecną dramatyczną sytuację w dziedzinie prawa aborcyjnego. W przeciwnym razie koalicja przegrywać będzie głosowania albo w ogóle do nich nie dojdzie. Zresztą nawet gdyby parlament przyjął bardzo liberalną ustawę, to Andrzej Duda jej nie podpisze.

Z uwagi na tę ostatnią przeszkodę najlepiej byłoby na razie wrócić do wcześniejszego stanu prawnego, czyli znieść tragiczne w skutkach zmiany, które pod naciskiem Kościoła katolickiego wprowadził PiS. Pilnie trzeba też uściślić sposób korzystania przez lekarzy z tzw. klauzuli sumienia, aby powoływanie się na nią nigdy już nie doprowadziło do sytuacji, w której kobieta nie może skorzystać ze swego prawa do przerwania ciąży. Dla posłanki i posła lewicy podniesienie ręki za czymś, co cynicznie nazywa się „kompromisem aborcyjnym”, a co w swej istocie było dyktatem Kościoła z lat 90., to rzecz bardzo trudna, niemalże gwałt na sumieniu.

Ale taka jest polityka. Te przepisy będą wszak jedynie tymczasowe, a tu i teraz stanowią po prostu wybór mniejszego zła, jednocześnie będąc ratunkiem dla kobiet i zabezpieczeniem społeczeństwa przed tragediami wynikającymi z połączenia fanatyzmu religijnego z tchórzostwem i kunktatorstwem niektórych lekarzy.

Jednakże nawet gdy w Pałacu Prezydenckim Kościół i PiS nie będą już miały swojego człowieka, szanse na całkiem liberalne prawo aborcyjne są bliskie zera. Dlatego lepiej już teraz nastawić się na kompromis i nad nim – w ramach koalicji i w przestrzeni publicznej – pracować. Jaki to może być kompromis i jak go osiągnąć?

Na pewno nie poprzez referendum. Przepisy muszą być szczegółowe, a pytania referendalne muszą być proste. Jednakże nie to jest najważniejszym powodem, dla którego referendum nie wchodzi w grę. Istotne powody są dwa. Jeden wiąże się z niezbędnym warunkiem, jakie spełniać musi każde referendum. Stanowi on, że poprzedza je społeczny konsensus odnośnie do tego, iż sporna kwestia w ogóle ma taką naturę, że może być rozstrzygana w referendum. W przypadku aborcji ten warunek w oczywisty sposób nie jest spełniony. Bardzo wielu ludzi (w tym ja) uważa, że prawo do aborcji to w ogóle nie jest kwestia woli czy poglądów, lecz praw podstawowych – kobiety (jak twierdzi lewica) albo zarodka (jak twierdzą konserwatyści). Referendum, które znaczna część zainteresowanych uważa za pozbawione sensu bądź moralnych podstaw ipso facto, jest pozbawione sensu.

Natomiast drugi powód, dla którego referendum w tej materii jest niemożliwe i nieuczciwe, wiąże się ze skrajną nierównowagą pomiędzy liczebnością osób, do których dyskutowane przepisy są adresowane i na których życie wywrą wpływ, a liczbą uprawnionych do głosowania. W danym przypadku uprawnionych do głosowania jest w przybliżeniu trzykrotnie więcej niż osób bezpośrednio zainteresowanych, czyli kobiet w wieku rozrodczym. Sytuacja, w której starszy mężczyzna ma w tej sprawie taki sam głos jak młoda kobieta, jest w oczywisty sposób niesprawiedliwa i nie do zaakceptowania.

Sądzę, że pierwszą rzeczą, na którą wszyscy powinni się zgodzić jako dobry punkt wyjścia dla szukania rozwiązań, jest wspólna deklaracja, że aborcja jest czymś, czego powinniśmy unikać i że dobra regulacja prawna tego zagadnienia powinna być nastawiona na cel, jakim jest zapewnienie kobietom maksymalnej kontroli nad własną płodnością, aby ryzyko niechcianej ciąży było jak najmniejsze, natomiast pomoc publiczna dla kobiet w trudnej sytuacji rodzących dzieci – jak najbardziej wszechstronna. Dostępność antykoncepcji, opieka nad matką i dzieckiem to najskuteczniejsze „środki antyaborcyjne”.

W tej samej deklaracji warto by zawrzeć jeszcze dwa stwierdzenia. Pierwsze mówiące o tym, że restrykcyjne prawo antyaborcyjne nie osiąga zamierzonych celów, za to sprzyja podziemiu aborcyjnemu i skutkuje wieloma tragediami i śmiercią wielu kobiet. Drugie zaś mówiące o tym, że zarodek i płód w miarę rozwoju wymaga wzrastającej ochrony, stając się w pewnym momencie dzieckiem, lecz na początkowych etapach nie jest jeszcze odrębną od matki osobą (podlegającą pełnej ochronie pod względem prawa do życia) i wobec tego to ona, matka, ma wówczas prawo decydować, czy jego życie będzie chronić, czy też nie. Warto też dodać, że proces stawania się przez zarodek człowiekiem i odrębną od matki osobą ma charakter ciągły, natomiast prawo z natury rzeczy zawiera element umownej i arbitralnej cezury. W większości krajów Zachodu przyjęło się, że taką cezurą, wyznaczającą granicę, poza którą matka nie może samodzielnie postanowić o zakończeniu ciąży, jest koniec jej 12. tygodnia.

Podpisanie takiej deklaracji jest trudne zarówno dla lewicy, jak i prawicy. Z lewicowego punktu widzenia pobrzmiewa w niej potępienie aborcji jako zła, podczas gdy znaczna część kobiet, a zwłaszcza polityczek o lewicowych poglądach, uważa aborcję we wczesnej fazie ciąży za moralnie neutralną, a w każdym razie całkowicie osobistą sprawę kobiety, w którą nie wolno ingerować państwu. Z prawicowego punktu widzenia mamy opór o wiele trudniejszy do uczciwego wyartykułowania. Chodzi tu bowiem o religijne przekonanie, że zarodek i płód nie są wcale osobami jedynie potencjalnie, lecz całkowicie, gdyż od samego zapłodnienia wyposażone są przez Boga w duszę.

Prawa w demokratycznym państwie nie można stanowić w oparciu o przekonania religijne, więc istota rzeczy w ogóle nie wybrzmiewa w dyskusji o prawie aborcyjnym. Dlatego wspomniana deklaracja, oparta na fundamencie konstytucyjnych zasad świeckiego państwa, jest dla prawicy frustrująca. Prawica bowiem nigdy nie pogodziła się do końca z tym, że przekonania religijne, na przykład takie, że istnieje Bóg, który stwarza ludzkie dusze, nie są i nie mogą być uznawane przez państwo i znajdować odzwierciedlenia w stanowionych prawach.

Jeśli trudna dla obu stron deklaracja jednak, mimo wszystkich przeszkód, została przez współrządzące partie podpisana, to na jej podstawie można by wypracować przepisy w założeniu kompromisowe, to znaczy nieodpowiadające przekonaniom ani prawicy, ani lewicy. Z istoty rzeczy kompromis taki będzie oznaczał, że aborcja z woli kobiety będzie dopuszczalna, lecz pod pewnymi warunkami.

Jakie to mogą być warunki? Jeden z nich jest już powszechnie uznany. Jest nim cezura czasowa, która zwykle wynosi 12 tygodni. Pozostałe muszą nakładać na obie strony – kobietę i władze publiczne – pewne obowiązki. Istnieją w tym zakresie rozmaite rozwiązania szczegółowe. Odnośnie do obowiązków nakładanych przez prawodawców na kobiety w grę wchodzi poddanie się konsultacji z odpowiednimi specjalistami oraz ponowienie swojego życzenia terminacji ciąży po pewnym, wskazanym w ustawie czasie „na powtórne przemyślenie decyzji”. W różnych krajach i w różnych stanach USA ten okres waha się od jednego do siedmiu dni.

Obowiązki nakładane przez prawo aborcyjne na instytucje państwowe mogą być natomiast dość ograniczone albo bardzo daleko idące. Minimalne zobowiązanie to konsultacja medyczna i psychologiczna oraz zapewnienie bezpiecznego zabiegu terminacji ciąży. Natomiast w krajach zamożnych i prowadzących zaawansowane polityki społeczne państwo daje kobiecie rozważającej aborcję poważne i realne wsparcie – od medycznego poprzez psychologiczne (łącznie z możliwością – gdy jest to potrzebne – mediacji albo opieki psychoterapeutycznej) po socjalno-bytowe (w trakcie ciąży i po urodzeniu dziecka).

Polska, podobnie jak większość krajów, będzie musiała wybrać swój model. Jest tu wiele możliwości i wariantów, które mają swoje wady i zalety. Na szczęście Zachód ma już bardzo długie doświadczenie w tej dziedzinie i wiadomo, co się sprawdza, a co nie.  Byłoby mądrze i roztropnie, gdybyśmy zamiast bujać w obłokach albo przerzucać się nic niewnoszącymi filozoficznymi zaklęciami o prawach człowieka i świętości życia, po prostu zaczęli się dowiadywać, jak w bardziej doświadczonych i bardziej rozwiniętych społeczeństwach uregulowano kwestię aborcji.

Dyskusja, która nas czeka, w pewnym momencie musi się stać racjonalna i przynajmniej do pewnego stopnia merytoryczna. A to oznacza, że trzeba będzie dopuścić do niej fachowców, którzy po prostu wiedzą, jakie wchodzą w grę możliwości prawne i organizacyjne, spośród których upoważnieni przez społeczeństwo politycy będą mogli (i musieli) dokonać wyboru. Bo choćbyśmy nie wiedzieć jak się naprężali i wysilali, nie wymyślimy niczego, co nie było już (lub nie jest obecnie) praktykowane w innych krajach.

Wszystkie drzwi są otwarte i nie musimy żadnych wyważać. Trzeba nam za to trochę pokory i skupienia, aby dowiedzieć się, co za tymi otwartymi drzwiami (w Europie, w Ameryce Północnej i nie tylko) się znajduje.