Dlaczego lewica na całym świecie nienawidzi Izraela?

Nie mogę wyjść ze zdumienia, czytając i oglądając udostępniane każdego dnia przez media partii Razem skrajnie kłamliwe i manipulacyjne treści wspierające Hamas. To poparcie dla ludzi, którzy od lat otwarcie głoszą, że ich celem jest wymordowanie Żydów i cel ten bardzo skutecznie realizujących, nie jest wyrażane wprost, lecz ubrane w empatię dla Palestyńczyków cierpiących z powodu wojny w Gazie, niemniej jest to poparcie oczywiste. Każdy, kto czyta media Razem, wie doskonale, komu w tej wojnie młoda polska lewica życzy zwycięstwa i z czyjego zwycięstwa się ucieszy oraz kogo uważa za wyłącznego winowajcę śmierci cywilów w Gazie. Nawiasem mówiąc, propagandę antyizraelską upowszechniają również „dorośli”, łącznie z Amnesty International czy agendami ONZ. W zasadzie nie ma w przestrzeni publicznej żadnej instytucji czy organizacji, która wzywałaby terrorystów do poddania się i tym samym zakończenia wojny. Ulec mają Żydzi, a terroryści mają być zostawieni w spokoju. Nie przypominam sobie tego rodzaju masowej anomii moralnej w związku z jakąkolwiek inną wojną.

Odpowiedniki Razem w USA i w Europie Zachodniej często darują sobie skrupuły tudzież niedomówienia. Podczas burzliwych i agresywnych demonstracji na kampusach i ulicach często wiwatują na cześć Hamasu i wznoszą bojowe okrzyki przeciwko Izraelowi i Żydom. Pewni, że nikt nie odważy się pociągnąć ich do odpowiedzialności za wspieranie terroryzmu i szerzenie nienawiści rasowej, dokazują na całego pod przewodem palestyńskich animatorów, za którymi stoją odpowiednie „czynniki”, czyli agenci różnych delegatur – palestyńskich, irańskich i nie tylko. Na sianiu zamętu na Zachodzie i podburzaniu przeciwko Izraelowi zależy wielu ponurym siłom w wielu krajach. A tzw. pożytecznych idiotów w świecie, który od stuleci uskutecznia większe i mniejsze akcje eksterminacyjne wobec Żydów, nie brakuje.

Dlaczego tak jest, że gdy dżihadyści, tacy jak ci z ISIS czy Al-Kaidy, mordują ludzi, to cały świat z wdzięcznością patrzy na armie walczące z nimi i uwalniające nas wszystkich od zagrożenia terroryzmem, lecz gdy tymi dżihadystami są mordercy Żydów, a zwalczającą ich armią jest armia Izraela, to sympatie się odwracają? Czy naprawdę postępowa młodzież całego świata tak bardzo zarażona jest antysemityzmem, że bezrefleksyjnie chłonie najbardziej nawet wulgarną propagandę terrorystów, aby tylko nasycić nią swoją głęboko skrywaną i wstydliwą nienawiść do Żydów?

Wszystko wskazuje, że tak właśnie jest. Ilekroć tylko można uniknąć oskarżenia o antysemityzm, przebierając swoją wrogość do Żydów w krytykę Izraela (choćby najbardziej agresywnie niesprawiedliwą i stronniczą), masy mieszkańców Zachodu korzystają z tej możliwości. Tak było w roku 1948, 1967 czy 1976. Ale tym razem wrogość wobec Izraela i energia nienawiści mają inną skalę. Skalę pogromową. Empatia (nie mówiąc już o sympatii) wobec Izraela zmuszonego do prowadzenia wojny z Hamasem jest niemalże marginalna w porównaniu z zaangażowaniem milionów młodych mieszkańców Zachodu w antyizraelskie, wspierające Hamas rozróby. A tuczący się na nich politycy nigdy też nie byli tak liczni.

Niestety, dotyczy to również Polski. Antyżydowskie demonstracje, jak w 1968 roku ufryzowane na „antysyjonizm”, regularnie przetaczają się przez Warszawę, a niedawno podobny spęd odbył się nawet pod budynkiem rektoratu UJ. Z udziałem studentów. Nawiedzeni i wzmożeni moralnie „wcale nie antysemiccy” naukowcy, małpując swoich kolegów z Zachodu, piszą memoranda wzywające do bojkotowania izraelskich instytucji naukowych. Smród faszystowskiej histerii lat 30., z czasów getta ławkowego, znów przedostaje się na polskie ulice. Tyle że tamci chociaż wiedzieli, kim są, i umieli się nazwać. Ci dzisiejsi są tak skołowani i zakłamani, że na jednym oddechu wykrzykują nienawistne hasła i odżegnują się od antysemityzmu. I jest coraz gorzej. Tak jak gdyby cała wielka praca antyrasistowskiej edukacji, trwająca już wiele dekad, była na nic.

Co się stało? Co się zmieniło? Przypuszczam, że na ten groźny dla Żydów i dla światowego pokoju stan rzeczy złożyło się kilka czynników. Czynników, których nie da się wyeliminować i które niedługo doprowadzą do kolejnego wybuchu przemocy wobec Żydów w tym jakimś obłędnym dziejowym cyklu, który raz zaistniawszy u zarania tego narodu, nigdy już się na zatrzymał.

Przede wszystkim sądzę, że dla setek tysięcy młodych ludzi uczestniczących w demonstracjach sterowanych przez Hamas i jego popleczników jest to przede wszystkim jakaś kolejna okazja do względnie bezpiecznego przeżycia wspólnotowego, a więc przeżycia silnych emocji, podbudowanych przyjemnym narcystycznym poczuciem bezwarunkowej moralne słuszności „sprawy”, w której się jednoczą. Młodzież wie, że poprzednie pokolenia miały swoje „sprawy” (np. Wietnam), i chciałaby mieć również swoje „przeżycia pokoleniowe”. A dziś łatwiej o nie niż kiedykolwiek. Jest popyt – jest i podaż.

Demonstracje polityczne są profesjonalnie reżyserowane, są względnie bezpieczne i swą atmosferą przypominają zabawę czy koncert. Fajnie się na nie chodzi i fajne są z nich „filmiki”. Nie ma też żadnych niejasności. Przecież „zabijane są dzieci”, a ten fakt (fakt) wystarcza, aby nad niczym się nie zastanawiać i o nic więcej nie pytać. Jest czarno-biało, bo czarne jest to, co strzela, a białe to, co od kul pada. To za całą wiedzę i refleksję wystarczy. Ten manicheizm moralny gwarantuje bezpieczeństwo sumienia, dzięki czemu znikają wszelkie przeszkody, by jak świat długi i szeroki rozkręcać polityczny show-biznes na campusach i na ulicach. Każdy się chętnie przyłączy, nikt nie oponuje, a co więcej, za „niestawiennictwo” można oberwać.

Doprawdy niewiele trzeba, aby uwierzyć w hamasowską „narrację” o złym Izraelu i bohaterskich Palestyńczykach. Wystarczy nic nie wiedzieć, mieć pustą i chłonną głowę, za to ukryty gdzieś głęboko na dnie serca dziedziczny antysemityzm. Młodzi ludzie nie mają pojęcia o Żydach i Izraelu, za to wiedzą, że Żydzi to generalnie ludzie Zachodu, czyli biali i uprzywilejowani. Łatwo więc uwierzyć w legendę o wstrętnych kolonizatorach, którzy z workami pieniędzy przybyli do Palestyny, czyli na ziemię Palestyńczyków, skąd siłą ich wyparli i nadal wypierają, dając sobie do tego prawo z powodu Holokaustu i niejako za ten Holokaust się na niewinnych i słabszych Palestyńczykach odgrywając, „robiąc teraz Palestyńczykom to, co Niemcy robili im”.

Te opowieści i dziesiątki innych – równie absurdalnych i równie haniebnych – od dekad upowszechniane są na Zachodzie na niezliczone sposoby. A jednym z najskuteczniejszych są emocjonalne perory kolegów i koleżanek – palestyńskich studentów studiujących na uczelniach USA i Europy Zachodniej. Znam tę narodową mitomanię z autopsji (nasłuchałem się jej w Izraelu i w Europie Zachodniej) i doprawdy trudno sobie wyobrazić racjonalnego i kompetentnego człowieka, na przykład będącego studentem żydowskim, który podejmuje z tym polemikę. Jest granica kłamstwa i absurdu, poza którą po prostu się milknie, bo nie ma z kim i o czym gadać. Dlatego kłamstwa upowszechniają się bez przeszkód. A dziś dodatkowo wspierają je masowo rozpowszechniane filmiki i grafiki w mediach społecznościowych.

Jako że młodzież jest od małego wyczulona na ludzką krzywdę i nauczona empatii dla uciskanych i dyskryminowanych (i bardzo dobrze!), to tym łatwiej przychodzi propagandystom palestyńskim zjednywać sympatię zachodniej młodzieży dla „sprawy palestyńskiej”. Akurat w to, że Palestyńczycy –  będący wszak ludnością niebiałą, autochtoniczną i niezamożną – są generalnie pokrzywdzonymi w konflikcie z Żydami – ludnością raczej zamożną, raczej białą i raczej napływową – uwierzyć jest łatwo. A jako że krzywdzicielami są właśnie „nasi”, czyli biali, to można ich potępiać i piętnować bez obawy o jakieś gwałtowne konsekwencje. Wszak Żydzi, przy całej obcości i całym złu, które sobą ucieleśniają, są cywilizowani, a więc bać się ich nie trzeba. A co do krzywd, jakich Palestyńczycy być może doznają ze strony państw arabskich czy też ze strony własnych reżimów, z reżimem Hamasu w Gazie na czele, to przecież są to jakieś mgliste i nieważne sprawy owego „innego świata”, których nie można traktować w kategoriach moralnych. Głęboko zakorzeniony na Zachodzie protekcjonalizm sprawia, że wzajemne krzywdy „ludów Południa” nie są traktowane poważnie. Co innego zbrodnia kolonializmu, pod którą można sobie bez trudu podciągnąć „syjonizm”.

Rzecz jasna nie o Palestyńczyków tu chodzi. Los Palestyńczyków jako ofiar Hamasu, jako ofiar dyskryminacji w krajach arabskich czy nieprawości władz Autonomii Palestyńskiej „przyjaciół Palestyny” ani trochę nie interesuje. Palestyńczycy ważni są wyłącznie z jednego powodu i w jednym aspekcie: jako ofiary Żydów (Izraela), stwarzające okazję do podsycenia w sobie przygasającej nienawiści do Żydów i wyrażenia, rzekomo bez narażania się na zarzut antysemityzmu (wszak „nie każda krytyka Izraela jest antysemityzmem”).

Ale jest jeszcze jeden czynnik napędzający bezprecedensową falę nienawiści do Żydów, która przelewa się dziś przez cały glob. Jest nim zmęczenie Holokaustem i jego banalizacja. Współczesne młode pokolenia nie mają już żadnego emocjonalnego stosunku do Holokaustu i nie życzą sobie być nim emocjonalnie szantażowane. Nie chcą wiedzieć o Holokauście więcej niż o jakichkolwiek innych faktach z dawnej przeszłości, a zwłaszcza o innych ludobójstwach. Zagłada Żydów jest dla nich jednym z wielu podobnych wydarzeń w dawniejszych i współczesnych dziejach ludzkości. Przedstawianie Holokaustu jako czegoś jedynego w swoim rodzaju, a losu Żydów jako losu wyjątkowego pośród innych narodów, jest dla współczesnego studenta nadużyciem propagandowym, a nawet swego rodzaju przemocą symboliczną. Uparte uczenie o Holokauście zaczyna przynosić skutki odwrotne do zamierzonych. Ludzie mają „dość Holokaustu”. Można to wyrazić między innymi przewrotną „zmianą trendu”: skoro tyle się dotąd mówiło o Zagładzie Żydów, to dla odmiany (i dla sprawiedliwości) trzeba by teraz pomówić o Zagładzie Palestyńczyków. Tym bardziej że przecież w Izraelu rządzi skrajna prawica (co jest świętą prawdą) i warto jej przywalić.

Ludziom wykształconym może się to wszystko wydawać przerażająco głupie i bałamutne. Ale to nic nie zmieni. Ludzie nigdy nie byli w swej masie ani wykształceni, ani mądrzy, ani sprawiedliwi. A Żydzi byli, są i będą kozłami ofiarnymi, składanymi na ołtarzach bóstw, których należy się bać. Z Allahem na czele.

PS Na specjalną prośbę kilku osób kilka uwag dla „skołowanych”. Tak, Izrael popełnia zbrodnie w Gazie! Za śmierć cywilów ponosi wspólną odpowiedzialność z Hamasem, który wywołał wojnę i ukrywa się pośród ludności cywilnej, wiedząc, że będzie ginąć. Wojowanie polega na popełnianiu zbrodni i jeszcze nie było takiego, co by wojował i nie mordował. Tak, to straszne, że ginie wielu cywilów w Gazie! Bo wojna jest straszna! A wojna miejska w szczególności! W takiej wojnie ginie szczególnie wielu cywilów, zwłaszcza gdy ludzie uzbrojeni mieszają się z ludnością nieuzbrojoną, chcąc się w ten sposób częściowo zabezpieczyć czy po prostu schować za nimi jak za żywymi tarczami. Czy Izrael zabija zbyt wielu ludzi? Jeśli prawdą jest, że na jednego uzbrojonego ginie dwóch do trzech cywilów, to zważywszy warunki, jakie tej wojnie narzucił Hamas, jest to i tak niezła proporcja. Izrael chwali się, że prowadzi wojnę (i dodajmy: popełnia zbrodnie wojenne) w sposób znacznie bardziej oszczędzający ludność cywilną, niż ma to miejsce w innych wojnach. Może były armie przestrzegające wyższych standardów w tej morderczej działalności, jaką jest wojowanie, ale z pewnością Izrael należy do liderów „dobrych praktyk prowadzenia wojny”. Robi wiele, aby unikać strat w ludności cywilnej. Co innego Hamas – ten otwarcie głosi, że jego celem jest wymordowanie jak największej liczby Żydów, bez względu na to, czy są żołnierzami, czy cywilami. Bo Hamas to ludobójcza terrorystyczna organizacja islamskiego dżihadu. Czy Izrael mógł powstrzymać się od odwetu za bezprzykładny pogrom z 7 października? Teoretycznie mógł, ale w praktyce historia świata nie zna państwa, które mogłoby się przed podjęciem narzuconej mu w taki sposób wojny powstrzymać. Nie należy oczekiwać od Izraela, że będzie wyjątkiem. Wyjątkowe jest raczej to, że w 2005 r. całkowicie wycofał się z Gazy, a potem przez kilkanaście lat praktycznie powstrzymywał się przed interwencją w Gazie mimo niemal codziennego ostrzału przez Hamas. Oskarżanie Izraela o brak cierpliwości jest nonsensem.

To wszystko nazywa się tragizmem wojny. Powtarzam: nie ma nikogo, kto wojując, nie popełnia zbrodni. Dlatego wojujące strony ocenia się według dwóch kryteriów: kto wojnę rozpoczął i kto prowadzi ją w bardziej morderczy sposób, nie licząc się z życiem cywilów.