Jak wygrać eurowybory?
Wybory do Parlamentu Europejskiego mogą być pierwszymi od 2015 r., w których PiS przegra w sensie dosłownym, czyli będzie partią, która uzyska mniej mandatów niż konkurencja. Konkurencja, czyli PO. Nie będzie łatwo, lecz trzeba zrobić wszystko, żeby tak się stało.
Po pierwsze dlatego, że zwycięstwo podtrzyma morale PiS i dostarczy mu paliwa, również w wymiarze finansowym, bo każdy mandat to dla partii traktującej fundusze będące w dyspozycji europosła jako swój łup to po prostu żywa gotówka dla działaczy na fikcyjnych etatach. Po drugie dlatego, że PO i Donald Tusk potrzebują potwierdzenia swojego sukcesu, jeśli myślą o umocnieniu władzy i rozciągnięciu jej na drugą kadencję, a w krótkiej perspektywie – o przygotowaniu gruntu pod wybory prezydenckie za rok.
Po trzecie silna polska ekipa proeuropejska w PE bardzo wzmocniłaby Polskę w pozostałych instytucjach europejskich, a w konsekwencji w całej Unii. A mamy co odbudowywać, nie mówiąc już o wyjątkowych powodach, aby integrować się z Europą. Przecież czym więcej nas w Europie, tym bardziej atak na Polskę będzie atakiem na cały Zachód. Integracja nigdy nie była w takim stopniu polską racją stanu jak dzisiaj.
Niestety, po dwóch kampaniach wyborczych działacze są zmęczeni i zmęczeni są obywatele. Nikomu się za bardzo nie chce i nie ma co liczyć na wysoką frekwencję. Ten marazm sprzyja Kaczyńskiemu, który swoim twardym elektoratem może przeważyć szalę zwycięstwa. A elektorat ten na pewno przy urnach się stawi, ogłupiony i nastraszony tępą i pozbawioną krzty uczciwości propagandą „antyzielonoładową”.
Czy kandydaci PO mają jeździć po wsiach i tłumaczyć, czym jest Zielony Ład? Niewiele to da, bo faktem jest, że zobowiązania dotyczące walki o klimat oznaczają obciążenia i utrudnienia również dla rolników. A kto się nie przejmuje dobrem planety i nie poczuwa do solidarnego udziału w trudzie jej ratowania, ten apeli idealistów nawet nie będzie słuchał. Zwłaszcza że PiS zadba o to, aby rolnicy nadal wierzyli, że globalne ociepleni to wymysł „lewaków”.
W takiej sytuacji demokratom pozostaje apelowanie do elektoratu miejskiego, a zwłaszcza do młodszej jego części, o wsparcie w postaci jeszcze jednej wizyty w punkcie wyborczym. Co może demokratów raz jeszcze „zagonić do urn”? Trudna sprawa, bo wybory do europarlamentu z zasady są trefne – naznaczone twardym i powszechnym przekonaniem, że chodzi w nich o gigantyczne zarobki, czyli „skok na kasę”. Jest to zresztą przekonanie na ogół słuszne, bo tylko bardzo zamożni politycy mogą stawiać pensje europosła na drugim bądź dalszym miejscu na liście swoich motywacji.
Skoro więc chodzi o posady, to po co iść na te wybory i pomagać kilku szczęściarzom w ich otrzymaniu? Odpowiedź na to pytanie jest kluczem do zwycięstwa. Szukając tej odpowiedzi, nie mogę zaleźć innej niż wstręt. Wstręt przed warcholstwem, chamstwem, prostactwem i złodziejstwem. Jeśli PO ma wygrać te wybory (oczywiście innym demokratycznym komitetom również należy życzyć dobrze), symbolicznie zrzucając PiS z pozycji partii o największym poparciu społecznym, ludzie muszą do bólu odczuć zażenowanie i wstyd, a w konsekwencji wstręt do tego, co w europarlamencie wyrabiał i co sobą reprezentował tam PiS i ludzie Ziobry.
Dlatego ta kampania powinna być przede wszystkim negatywna, pokazując na filmach i plakatach te nieszczęsne szwindle z rozliczaniem delegacji, to wpadanie do Brukseli tylko po to, by złożyć podpis i wracać do domu, żenujące i kompromitujące zachowania pisowskich europosłów, godną pożałowania nieznajomość języków (no, może z wyjątkiem wyrzuconego za burtę Legutki), bratanie się z ewidentnymi poplecznikami Putina. Trzeba powiedzieć ludziom: hej, ludzie, to dla nas wszystkich obciach i hańba, że te cwaniaczki, naciągacze i ignoranci każdego dnia za unijne pieniądze starają się jak to tylko możliwe Unii zaszkodzić, a przy tym możliwie się dorobić.
Nie należy się bać kompromitowania skompromitowanych. PiS nie zasługuje na żadną oględność, na żadne „to nie nasze standardy”. Tym bardziej że do obrzydzania kandydatów PiS do europarlamentu nie jest potrzebne żadne odstępstwo od prawdomówności i obiektywizmu. Wystarczy pokazać, co ci ludzie w naszym wspólnym europejskim parlamencie wyrabiają i jaki przynoszą nam wstyd.
To dobrze, że PO ma silne listy i chce zagrać mocnymi, rządowymi nazwiskami. Ale machanie niebieskimi chorągiewkami, jak w 2019 r., nie wystarczy. Nawet jeśli machać będzie sam Tusk z Sienkiewiczem. Tu trzeba gniewu. A na koniec, kilka dni przed wyborami, Donald Tusk powinien wprost przemówić do wyborców chwalebnego 15 października i jak mąż stanu, twardo wezwać ich do stawienia się do wyborczego obowiązku. Premierowi nie wypada? Otóż wypada – jeśli jest szefem partii. A zwłaszcza jeśli jest byłym przewodniczącym Rady Europejskiej, czyli „Panem Europą” w Polsce. Żeby to wygrać, trzeba być brutalnym i nieustraszonym. Czy PO ma już swojego Kurskiego? Czas najwyższy go znaleźć.