Macron pogoni Kaczyńskiego?

Za parę dni Emmanuel Macron zostanie prezydentem Francji. Młody, dynamiczny, z bezwzględną konsekwencją zmierzający do obranego celu. Gdy coś zapowie, pewnie to zrobi. A co zapowiedział w sprawie Polski, to wszyscy słyszeliśmy. W ciągu trzech miesięcy zamierza doprowadzić do nałożenia na Polskę sankcji za nieuczciwe metody przyciągania inwestycji oraz łamanie „wszystkich zasad Unii”. Groźba została sformułowana z naciskiem, w formie obietnicy („biorę za to odpowiedzialność”) i skierowana jednocześnie do Polski i Węgier. Nie ma tu już ultimatum, nie ma trybu warunkowego. Przyszedł czas kary.

Zaszczekał groźny pies. Młody, zapalczywy, chętny, żeby kogoś ugryźć. Łydka zdziwaczałego dyktatora na krańcach Europy (dla Francuzów Polska „c`est loin – to daleko”) nadaje się do tego doskonale. Powagi zapowiedzi Macrona dodaje umieszczenie jej w kontekście socjalnym. Chodziło o przeniesienie zakładów Whirpool z Francji do Polski, która zaoferowała dumpingowe warunki podatkowe i socjalne, pozwalające obniżyć koszty produkcji. Ten socjalny kontekst pozwala wzbudzić pragnienie ukarania Polski w szerokich kręgach opinii społecznej, dając silną legitymację rządowi francuskiemu do działań w tym kierunku.

Mówiąc o sankcjach, Macron ma zapewne na myśli obcinanie dotacji w tych częściach, które podlegają bieżącemu zatwierdzaniu w ramach perspektywy budżetowej. Nie byłyby to działania w pełni formalne, ale skuteczne. Mogą one pozbawić Polskę nawet kilku miliardów euro do 2020 roku, nie mówiąc już o tym, że następnych pieniędzy prawie nie będzie. Być może Macron podejmie też próbę odebrania Polsce głosu w Radzie Europejskiej. Europa musiałaby znowu wygrać z Polską 27:1, ale jak już wiemy, nie jest to niemożliwe.

Zobaczymy, jak to będzie w szczegółach, ale w każdym razie żarty się skończyły. Jeśli do tego jesienią kanclerzem Niemiec zostanie Martin Schultz, co jest dziś wysoce prawdopodobne, to będzie już po nas, to znaczy po Polsce pisowskiej w Unii Europejskiej. Schultz nie ma najmniejszej ochoty dalej tolerować hucpiarstwa, egoizmu i autorytaryzmu rządu w Warszawie. W tandemie z Marcronem mogą doprowadzić nas na skraj wykluczenia z Unii. I pewnie tak właśnie się stanie. Nie na długo – do wyborów w 2019 roku, kiedy to pewnie Kaczyński straci władzę, ale proces „reakcesji” będzie bolesny i rozciągnie się na wiele lat. Nie będzie żadnego „Polacy, nic się nie stało!”. Zawód i rozczarowanie z powodu rozszerzenia Unii na wschód są już zjawiskiem nieodwracalnym. Przeciętny mieszkaniec Europy uważa nas za pazernych niewdzięczników, pozbawionych szacunku dla wartości politycznych, które zjednoczyły Europę zachodnią. Cóż, nasze wybory polityczne zdają się to potwierdzać. A wdzięczności za te miliardy faktycznie jakoś nie sposób zauważyć. Wszak się należy, czyż nie?

Kaczyński dąży do uwolnienia się z unijnych więzów i sytuacja, w której jesteśmy w Unii tylko jedną nogą, z pewnością mu się podoba. Byleby tylko płynęły pieniądze, a ludzie mogli nadal pracować za granicą. Tak dobrze jednak nie będzie. W ślad za izolacją pójdą nadzwyczajne regulacje, które tę izolację przypieczętują. Nie będą one dotyczyć samej tylko Polski i Węgier, lecz zapewne krajów spoza strefy euro. Nie będzie już tak łatwo z tą pracą i działalnością gospodarczą na Zachodzie. Kto wie, czy pod byle pretekstem nie powróci granica na Odrze. W każdym razie sielanka skończyła się nieodwołalnie.

Oczywiście Kaczyński i jego propagandyści będą się starali wykorzystać reakcje Zachodu na demontaż demokracji w Polsce do pobudzenia nastrojów antyeuropejskich. W gomułkowskiej retoryce tego reżimu i jego wyborców jest jeszcze sporo miejsca na „zgniły Zachód”. Jednakże ogromna większość Polaków zareaguje autentycznym niepokojem na utratę więzi z zachodnią Europą. Korzyści z „bycia na Zachodzie” odnoszą wszyscy, także ci biedni i niewykształceni, do których adresowana jest nacjonalistyczna i ksenofobiczna narracja PiS. Gdy przyjedzie co do czego, odwrócą się od Kaczyńskiego i jego ludzi. Za 500 zł można zrezygnować z demokracji, ale nie z możliwości swobodnego jeżdżenia na Zachód i zarabiania tam.

Co więcej, gdy zacznie się czas kary, zapowiadany przez Macrona, jedynym człowiekiem, który może wpłynąć na złagodzenie wyroku na Polskę, będzie Donald Tusk. Ludzie Kaczyńskiego nic już w Europie nie znaczą i nikt nie będzie ich słuchał. Tylko Tusk może coś zrobić. I oczywiście zrobi, wzmacniając tym swoją pozycję męża stanu, powracającego do Polski, by stoczyć ostatni bój z Kaczyńskim i zrobić w kraju porządek. Sądzę, że Macron właśnie uruchomił scenariusz, który wprawdzie jest bardzo dotkliwy dla nas wszystkich, to jednakże nieodparcie destrukcyjny dla reżimu Jarosława Kaczyńskiego.