Przyganiał episkopat garnkowi

Coś musiało się trochę in vitro znudzić biskupom, bo tym razem ogłosili list „O zagrożeniach naszej wiary”, poświęcony nie  in vitro, nie aborcji, nie eutanazji, lecz zwalczaniu konkurencji. Konkurencji przysługuje tu miły epitet „sekta”. Oj widzą źdźbło w oku bliźniego, widzą…

Najpierw to się strasznie biskupi zżymają na relatywizm moralny. Ciekawe, co przez to rozumieją. Znam kilka definicji i odmian relatywizmu, ale żadnej definicji nie słyszałem od biskupów. W ich ustach to po prostu inwektywa, a inwektyw wszak się nie definiuje. Mówiąc ogólnie, relatywizm to stanowisko w etyce, zgodnie z którym obowiązek moralny jest ograniczony i niesamoistny, czyli zależny od czegoś innego. W standardowym rozumieniu relatywizm jest woluntaryzmem, a relatywistą moralnym jest ktoś, kto uważa, że normy moralne są zależne od woli i z tej racji zmienne. Są jakie są, bo ktoś sobie tak postanowił. Postanowi inaczej, to się zmienią. Tak właśnie sprawę przedstawia sobie doktryna katolicka. Co Bóg zechciał, to obowiązuje, a ty człowieku masz się słuchać. Oczywiście prawo moralne nadane przez Boga obowiązuje ludzi (za pośrednictwem jedynie słusznej interpretacji Kościoła Rzymskiego i dobrze wychowanych przez ów Kościół sumień ochrzczonych wiernych), ale Boga już nie obowiązuje. W innej wersji relatywizmu woluntarystycznego źródłem norm moralnych jest społeczeństwo, w jeszcze innym – autorytet moralno-religijny (na przykład jakiś Kościół). Wszystko to są relatywizmy. Niech więc lepiej biskupi za bardzo na relatywizm nie psioczą…

 

Dalej już o sektach i szatańskim okultyzmie. Straszne te sekty! Rząd lekkomyślnie je rejestruje jako związki wyznaniowe, a potem już wyrejestrowanie jest praktycznie niemożliwe, ubolewa episkopat. Ciekawe co by było, gdyby tak wyrejestrowywali związki wyznaniowe za, dajmy na to, przekroczenie światowej normy pedofilii o sto, a niechby i pięćset procent? Na czym by się wtedy daniele pasły? Mamy też o „szarlatanach zbijających kapitał na ludzkiej naiwności i ignorancji”, o wróżbiarstwie, okultyzmie i magii. Zaraz, zaraz. Czy mi się śniło, że Kościół katolicki odprawia egzorcyzmy oraz uznaje kult świętych obrazów, potwierdzając, że za ich pomocą może dojść do uzdrowień? A w cuda „za wstawiennictwem” to kto wierzy? Ciekawe, co biskupi uważają za ciemnotę, skoro wiarę w cudowną moc obrazów i wypędzanie szatana z opętanych ciał za ciemnotę nie uważają.

 

Nie wymienione z nazwy „sekty” dostają zza węgła. Zarzuca im się dokonywanie „prania mózgu” oraz „wykorzystywanie psychiczne, moralne, finansowe, a nawet fizyczne; ubezwłasnowolnienie” swych ofiar. No proszę. A formacja religijna od przedszkola – dwa razy w tygodniu i jeszcze w niedzielę na mszy to może nie manipulacja? Zero presji psychologicznej, co? A takie na przykład obiecywanie wyznawcom nieśmiertelności w raju albo nakłanianie ich do regularnego ujawniania księżom swych spraw intymnych to nie jest „wykorzystywanie psychiczne i moralne”? A katolickie klasztory z surową regułą to może zostawiają swym mnichom i mniszkom pełnię wolności i swobodę dysponowania swym majątkiem? Jeśli ciśnie się wam na usta „ależ to nie to samo!”, to bardzo proszę – czekam na objaśnienie tego „nie to samo”. Tylko mi nie mówicie, że „nie to samo”, bo Wasza wiara jest naprawdę prawdziwa. Inni wszak powiedzą to samo.

 

„W wymiarze, który można by określić jako religijny, sekta uznaje oferowaną przez siebie drogę zbawienia jako jedyną, przypisuje sobie monopol na prawdę objawioną i na moralność” – piszą biskupi. No to ci dopiero! A Kościół katolicki to może głosi, że można się zbawić u konkurencji? A może zrzeka się monopolu na prawdę objawioną i moralność? Jakoś nie słyszałem o takim przypadku. Chętnie bym się dowiedział, gdzie poza Kościołem i Biblią jest jakieś inne uznawane przez Kościół objawienie i jakież to przekonania moralne nieuznawane przez Kościół tenże Kościół uważa za dopuszczalne.

 

W każdej branży są pewne reguły konkurencji. Pewna etykieta. Znieważanie konkurentów, mieszanie ich z błotem i obrzucanie epitetami, zwłaszcza takie tchórzliwe – bez podania nazwy, a więc i bez uszanowania prawa drugiej strony do obrony – nie mieści się w żadnej etyce, nawet relatywistycznej. Tak się po prostu nie godzi.

 

Oj, przepraszam! Jeden winowajca wymieniony jest z imienia! Piszą: „niejeden guru czy „cudotwórca”, przekonany o własnej wszechmocy, popada w pychę”. Guru to w hinduizmie z grubsza coś takiego jako biskup w Kościele katolickim. A więc tu ich boli… Cóż, napisać, że „niejeden biskup popada w pychę” byłoby bardzo nieścisłe…

 

Aluzji do hinduizmu w naszym liście nie brakuje. Najgorsza jest bodajże wiara w reinkarnację! Strzeżcie się heretycy, bo Belzebub czeka! Dostaje się również czemuś, co z wielkim szacunkiem dla innych religii księżą nazywają zwykle pogaństwem. Z listu dowiadujemy się o chrześcijaństwie w Imperium Romanum: ”Chrześcijaństwo nie tylko przetrwało w tych warunkach, zachowując swą integralność w stanie nienaruszonym, ale rozprzestrzeniło się na całe Imperium dzięki wierze swych wyznawców”. Dodajmy gwoli ścisłości: dzięki wierze i z małą pomocą miecza ścinającego głowy setek tysięcy takich, co broniąc swej wiary nie chcieli się „nawrócić”. Czy ich także Kościół katolicki nazywa „męczennikami za wiarę”? A kiedy obchodzi święto ku ich uczczeniu? Bóstwa wytępionych religii biskupi byli łaskawi nazwać w swoim liście „fikcyjnymi”. Miło by wam było, gdyby ktoś Jezusa nazwał „bóstwem fikcyjnym”? A pamiętajcie, że przygniatająca większość mieszkańców tego łez padołu tak mniej więcej tę sprawę postrzega. Nie jątrzcie, bo z jątrzenia biorą się nieszczęścia. Wasze słowa „chrześcijaństwo ma do zaoferowania daleko więcej niż jakakolwiek inna religia czy sekta”, słowa o „wyższości chrześcijaństwa nad innymi religiami” i wiele innych fragmentów Waszego listu zakrawa na wyzwanie i prowokowanie. Atakujecie, nie pomni, że kto „mieczem wojuje…”.