Ogłupiali niewdzięcznicy

Poruszył mnie podwójny wywiad kol. Aksamit z Mirosławem Chojeckim i Władysławem Frasyniukiem w DF. Dwie legendy opozycji i dwie odpowiedzi na pytanie, jak zaradzić hańbie zapomnienia, którego dopuściliśmy się wobec cichych bohaterów walki z komuną.Wielu ludzi opozycji lat siedemdziesiątych, działaczy pierwszej Solidarności i Solidarności podziemnej w stanie wojennym dziś żyje w nędzy i pies z kulawą nogą nie patrzy w ich stronę. Dawni podziemni drukarze i założyciele S w zakładach i regionach, nierzadko więźniowie sumienia – jeśli nie należeli do kręgów inteligencji, bardzo często cenę za swoją odwagę płacą do dziś. Życiorysy złamane przez represje PRL w wielu wypadkach już nigdy nie zostały naprostowane. Zapomniani bohaterowie cierpią swój los nierzadko w zupełnym odosobnieniu, bo nikt nawet nie wie, gdzie ich szukać. Dziś Chojecki zbiera pieniądze, a Frasyniuk żąda renty państwowej dla swoich kolegów. Wygląda na to, że wkrótce będzie odpowiednia ustawa, jakkolwiek dla wielu jest już za późno. Pomarli. Tak czy inaczej, czas zrobić listę zasłużonych – niech każdy, kto coś wie o nazwiskach i adresach, zgłasza to w ustalonym miejscu, tak aby jak najmniej osób, którym należeć się będzie renta, musiało o nią występować.

W tych samych dniach przez prasę przemknęła wiadomość, że 800 tys. Polaków przyznaje się do działalności opozycyjnej w PRL. Czy to kandydaci do renty kombatanckiej? A może raczej profani, którzy nie znają znaczenia słowa „opozycja”? Tak czy inaczej, wygląda na to, że nie istnieje żadna pamięć społeczna i żaden utrwalony społecznie szacunek dla kilku tysięcy ludzi, którzy w PRL narażali się, prowadząc działalność związkową, wydawniczą lub wspierając represjonowanych. Dla ludzi, którzy siedzieli w więzieniu, byli bici, tracili zatrudnienie. Dlaczego tak się stało? Dlaczego przeciętny Polak nie ma skojarzeń z rokiem 1976, skrótem KOR ani nie wie, co to jest „bibuła”?

Ano nie wie, nie pamięta i nie myśli, bo żeby coś mogło znaleźć swe miejsce w pamięci społecznej musi być uświęcone – albo krwią, albo religijną symboliką, a najlepiej jednym i drugim. Tak kształtuje się wyobraźnia społeczna i podążająca za nią propaganda państwowa oraz edukacja. Nic dziwnego więc, że młody Polak wyobraża sobie dzieje najnowsze Polski mniej więcej tak: były zabory, które naród przetrwał dzięki wierze i Kościołowi oraz patriotycznym zrywom powstańczym. Potem Dmowski z małą pomocą Piłsudskiego wrócili nam wolność, cudem obronioną przed nawałą bolszewicką roku 1920. W 1939 napadł na nas Hitler ze Stalinem. Walczyliśmy dzielnie, przede wszystkim w powstaniu warszawskim. Po wojnie zaś okupowali nas Ruscy, mimo zawziętego oporu żołnierzy wyklętych, i tak było do czasu wyboru Polaka na papieża. Dzięki wierze ludu i niezłomności Jana Pawła II oraz ks. Popiełuszki udało się Polakom w 1989 r. przezwyciężyć totalitarny ustrój i przywrócić wolność Polsce, a przy okazji innym narodom Europy Środowo-Wschodniej. I gdzie tu miejsce dla drukarza podziemnej prasy albo dla studenta zbierającego podpisy pod protestem przeciwko wpisaniu „przewodniej roli PZPR” do konstytucji? Co najwyżej słówko uznania należy się Solidarności, ale tylko w tej mierze, w jakiej była to Solidarność z Matką Boską w klapie. Co znaczy te kilka tysięcy ludzi, którzy coś pisali, drukowali, kolportowali, zbierali pieniądze dla represjonowanych, coś podpisywali albo coś wykładali na nielegalnych zebraniach, a potem siadywali sobie w więzieniach – zwłaszcza w czasach, w których działanie przeciwko władzy większość ludzi uważała za wichrzycielstwo lub fanaberię? Nic nie znaczy. Liczy się powstaniec, liczy się zabity na wybrzeżu robotnik, a zwłaszcza zabity ksiądz. Najbardziej zaś liczy się papież. Taki Kuroń od zupek to przy nim po prostu jakiś śmieszny mały robaczek, godny co najwyżej ronda na przedmieściu. A Geremek? Niech się cieszy, że nie figuruje w podręczniku jako zdrajca. Wałęsa? U stóp papieża może być do zaakceptowania, ale nic ponadto.

Prosty opozycyjny intelektualista, drukarz ani student nie liczy się wcale. Bo przeżył, bo nie otacza go nimb świętości ni kapłaństwa. Bo po prostu brał udział w polityce, co jest chyba rzeczą dość normalną, prawda?

Stopień załgania naszych pojęć o przeszłości Polski i czarna niewdzięczność wobec świeckich bohaterów naszej wolności przyprawia mnie o mdłości. Nasza wina, nasza bardzo wielka wina.