Poznaniu, tak trzymaj!

Krogulczy palec, upierścieniony biskupimi ringami, wciąż wisi nad polskimi miastami i wioskami. Wciąż unosi się nad Polską chciwców skrzeczenie: to nam dawać! I to jeszcze! I to! Końca nie widać. To już jedenaste stulecie tak. To już 26. rok czasów demokracji… „Kościół ubogi” nigdy nie ma dość.

Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak podniósł czoło, a my czekamy, czy powstanie z klęczek, jedynej pozycji, jaką znają polscy politycy wszystkich stronnictw. Przekazał opinii publicznej szokujący raport o kościelnych włościach i roszczeniach w Poznaniu, jednocześnie proponując w liście do biskupa Stanisława Gądeckiego ugodę, w której pozostałe roszczenia zostaną załatwione w drodze rekompensat w ziemi, dzięki czemu będzie można uratować publiczne budynki.

Brawo, Panie Prezydencie! Cała wolna Polska patrzy, jak w pierwszej polskiej stolicy Polacy walczą o swą godność i uwolnienie od rzymskiego hegemona, z którego łaski Polska powstała i na którego łasce od tysiąca lat z przerwami trwa (nie byłoby Polski bez kościoła – to prawda!). Zapłaci Pani wysoką cenę, ale właśnie ci, którzy płacą za swoją odwagę, zmieniają świat na lepsze i piszą historię.

Na grzeczny list prezydenta Poznania tamtejszy biskup nie odpowiedział. Tak nisko jeszcze nie upadł. Na list odpowiedzieć raczył zaś w zastępstwie biskupa jego sekretarz. Cóż pisze sekretarz? Ano pisze, że ekscelencja uważa w swej łaskawości, iż „wszelkie rozwiązania prawne muszą być oparte na prawdzie historycznej oraz zasadach słuszności i sprawiedliwości dziejowej”.

Niniejszy mój tekst inspirowany jest właśnie tym zwrotem: „sprawiedliwość dziejowa”. Nie wiem, czy więcej tu bezczelności, czy ignorancji, jednakże twierdzenie, że mocą owej dziejowej sprawiedliwości coś się kościołowi należy, nie może zostać bez odpowiedzi.

Prezydent Jaśkowiak ma poprzednika w prezydencie Majchrowskim, który miał odwagę podważyć zabory dokonane w naszym mieście przez „komisję majątkową”. Swoją drogą warto wiedzieć, że w centrum Krakowa kościół dzierży na murami i spiżowymi bramami teren wielkości 25 boisk piłkarskich! Lud boży nie ma tam wstępu. Ogrody, sady, korty tenisowe, parkingi pełne pięknych aut – to się widzi ukradkiem, z drabiny.

Prezydent Krakowa prof. Jacek Majchrowski był pierwszym, który postawił się pazerności kościoła i patologii owej zrodzonej z wyziewów gnijącej komuny dla ratowania jej własnej d… „komisji majątkowej”. Sławna ta instytucja, przypomnę, działała na zasadzie łupieżczej. Kościół mówił: „to mi dawać!”, a władze dawały bez szemrania. Ziemię, szkoły, szpitale. Bez prawa głosu zainteresowanych, bez prawa do odwołania.

Nie trzeba żadnej kultury prawnej, by natychmiast zauważyć złodziejską konstrukcję tej bolszewickiej „instytucji”, urągającej wszystkim zasadom państwa prawnego. Ten potworny płód zdychającej komuny i wygłodniałego kościoła, powołany w konsekwencji ustawy o stosunkach państwo – kościół z ostatnich chwil PRL, zapraszał do malwersacji i zaiste ów wierzchołek lodowej góry tych przekrętów, który ujawnia prasa, może zdumieć niejednego cynika.

Mechanizm procederu jest prosty. Kościół wynajmuje „niezależnego” eksperta od wyceny gruntów, następnie bierze kilka razy więcej ziemi, niż by mu się należało, i przez zaufanych pośredników sprzedaje za gotówkę za cenę zbliżoną do rynkowej. Po odliczeniu sowitej prowizji dla pośrednika lewa kasa idzie do szuflady dębowych i mahoniowych biurek. I niechaj nikt nie mówi, że te i inne przekręty to margines. Nie jest to może taka skala złodziejstwa, prania brudnej kasy i gangsterki jak w Watykanie (Franciszek próbuje czyścić tę stajnię Augiasza, zwaną Kurią Rzymską, ale chyba mu życia nie starczy), niemniej jednak robi, uff, wrażenie…

Ale nie to jest najgorsze. Otóż z mocy prawa za malwersacje odpowiada Skarb Państwa i tylko on wypłaca odszkodowania w razie wykrycia (wypadki przy pracy się zdarzają) zaniżonej wyceny i związanego z tym wyłudzenia. I tu dzieje się rzecz najbardziej zdumiewająca, która nawet w najbardziej zaczadzonych głowach nie pozostawi już żadnych wątpliwości, jaki poziom moralny reprezentuje kościół i jak wrogi jest jego stosunek do Polski.

Najgorszy bowiem oprych, gdy złapać go za rękę na kradzieży, odda, co ukradł. Nawet ateistyczne dziecko z próbówki, pobrużdżone od stóp do głów, wie, że kto wejdzie bezprawnie w posiadanie jakichś dóbr, ma moralny obowiązek je zwrócić prawowitemu właścicielowi? Ono to wie, ale nie kościół. Rzecznik episkopatu, nie przecząc bynajmniej, że malwersacje mają miejsce, orzekł, iż „o zwracaniu czegokolwiek przez kościół nie ma mowy”. No tak, od zwracania kradzionego jest państwo, a w kościele obowiązuje zasada „na co raz położyliśmy łapę, to na zawsze jest nasze”. Przecież za nami stoi bóg wszechmogący!

A więc biskup Gądecki ma czelność mówić o „sprawiedliwości dziejowej”? To jakaś zgrywa? Prowokacja? Wszystko jedno. Skoro już o niej wspomniał, to trzeba mu parę rzeczy przypomnieć. Zwłaszcza że właśnie obchodzimy 605. rocznicę zwycięstwa Polski nad krwiożerczym Zakonem Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego, który w imieniu papieża i kościoła mordował i grabił bez opamiętania poddanych królestwa polskiego. To rzecz piękna i budująca, że Polacy, poddawani od tysiąca lat praniu mózgów, jakoś podświadomie uprzytamniają sobie wagę wielkiego zwycięstwa państwa nad kościołem w tej krwawej średniowiecznej wojnie, jakkolwiek nie mają może odwagi powiedzieć sobie tego, co oczywiste: że była to wojna właśnie z kościołem katolickim, z uzbrojonymi mnichami katolickimi, będącymi na usługach papieża.

Grunwald to jedyny przypadek skutecznego oporu wobec ciemiężcy. Poza tym był żelazny tysiącletni ucisk i niemalże pełna subordynacja wobec totalitarnego systemu, który zamroził na millenium całą Europę. Wszelkie nieposłuszeństwo karane było śmiercią. Każdy, kto stawał na drodze kościoła, od wybrzeży Atlantyku po Wołyń, był poddawany torturom i zabijany. Każdy poddany musiał składać codzienne hołdy kościołowi i jego bogu, a brak gorliwości karano grzywną i chłostą. Kościół kontrolował wszystkie obszary życia publicznego oraz życie prywatne swoich „wiernych”.

Kontrolował nawet ich najskrytsze myśli oraz ich sumienia. Był totalny i wszechobecny. Utrzymywał wszystkich w lęku i poczuciu własnej grzeszności, jednocześnie ogłaszając się miłosiernym. Nie było gdzie się schronić przed rajem na ziemi i w niebie, który obiecywał. A przy tym zawsze stawał po stronie najsilniejszych.

Przez całe polskie dzieje Watykan wspierał Niemcy w konfliktach z Polską, niemal zawsze był wrogiem Polski, a dziś kościół ma czelność prawić o jakichś swoich „zasługach” dla polskiej państwowości. I wszystko to z powodu garstki księży-patriotów i męczenników sprawy polskiej, z powodu nielicznych przypadków, gdy akurat interes kościoła zbiegał się z polską racją stanu (i nie jest to aluzja do zaboru rosyjskiego, który też na ogół kościół popierał, tak jak pozostałe) bądź jakichś przedsięwzięć charytatywnych, których wartość mogła przekraczać i jeden, i dwa procent tego, co kościół od Polski i Polaków otrzymywał. Gdy wreszcie reformacja uczyniła w kościele wielką wyrwę, w wyniku czego podupadł, znalazł na Zachodzie i na Wschodzie potwornych naśladowców… Jeszcze i ich trzeba było przecierpieć, zanim zaświtała jutrzenka wolności.

Lecz wróćmy do spraw, które kościół interesują najbardziej – do majątku. Skąd się on wziął? Czyżby polski chłop i robotnik z miłości do kościoła oddawali mu przez stulecia całe swe siły i grosz kosztem nowych łapci i smalcu na chlebie? Czy też może brutalna pańszczyzna i podatki stały się źródłem jego potęgi? Otóż właśnie tak: niewolnicza praca pod knutem, a poza tym nierzadko wymuszane, wyłudzane i fałszowane testamenty i nade wszystko skołowanie umysłu polskiego szlachciury, który wierzył, iż można kupić sobie raj za hojne fundacje na rzecz kościoła.

A wszystko tak czy inaczej z przymusowej pracy prostych ludzi. Tych ludzi, którym pewnego dnia odebrano ich wiarę, a w zamian przyniesiono „dobrą nowinę”, razem z obowiązkiem pracy i kontyngentów na rzecz nowych kapłanów. Przez tysiąc lat z wymiętą czapką w ręku kłaniali się tym czarno odzianym panom, którzy pokonali ich bogów, drążąc z lęku przed batogiem i w lęku przed piekłem, o którym przypominano im każdej niedzieli na mszy (za której opuszczenie groziła aż do XVIII wieku chłosta). Tak to było. Czy ktoś ośmieli się zaprzeczyć lub zarzucić mi „jednostronność”?

Nie widzę. Śmierć jest śmiercią, tortura torturą, niewolnictwo niewolnictwem. Ani tysiąc przytułków, ani sto uniwersytetów, ani zastęp świętych i czystych księży (a było ich wielu) nie osuszy tego morza krwi, potu i łez, w którym skąpano ludy tej ziemi pod znakiem krzyża. I sami sobie dopowiedzcie, jaka byłaby tu, wobec takiego właśnie pochodzenia owego niewyobrażalnego majątku kościoła, „sprawiedliwość dziejowa”. Panie Gądecki et consortes! Niech was Bóg, jeśli istnieje, broni przed sprawiedliwością dziejową! Ale nieokiełznana pazerność, sięgnie bez przerwy i bez umiaru po kolejne gmachy i działki za „symboliczną złotówkę”, dotacje i zwolnienia podatkowe, dociekanie praw do ziemi, sięgających minionych dawno stuleci – mogą sprawić, że kiedyś ktoś się o tę sprawiedliwość upomni. Lepiej, panowie biskupi, nie wywoływać tego wilka z lasu.

Nie chcemy piekła, takiego jak wasi przodkowie urządzili tu w czasach „chrystianizacji”. Wolimy ugodę i pokój. Odstąpcie. Weźcie, co wasze, i odstąpcie. Nie w tym rzecz, że ktoś spodziewa się po was udawania, że zamierzacie żyć wedle własnych nauk, a więc w skromności i pokorze. Chyba nawet najzagorzalsi wyznawcy Rydzyka w coś podobnego by nie uwierzyli. Ale można się chyba spodziewać po was zachowania zdrowego rozsądku. Dziś jeszcze rządzicie Polską, a wasze ręce są długie, lecz przecież nie zatrzymacie koła historii. Lepiej wam dzisiaj przełknąć ślinę, niż brać, co się da, by tym niżej upaść za pół wieku. Patrzcie, co się z wami stało w Hiszpanii, Portugalii, w Irlandii. Myślicie, że w Polsce będzie inaczej? Tamci też tak myśleli…

Poznań pokazał, że Polska nie może już dalej żyć na kolanach i w nieskończoność płacić dziesięciny. Po tysiącu lat polski naród ma prawo do autonomii i zachowania owoców swej pracy. Rzymscy purpuraci! Już dostaliście swoje, i to z wielką nawiązką. Jezus powiedział: „królestwo moje jest nie z tego świata”. Wszędzie tam, gdzie kościół pyszni się królewską dystynkcją, gdzie stoją pałace i lśni złoto i purpura, wszędzie tam, gdzie rządzi mamona i pycha, rządzi sam diabeł.

Choć w dogmatach katolickich mówi się o chrześcijanach jako królach ziemi i „drugim Chrystusie”, a wiara katolicka polega na wyczekiwaniu powtórnego nadejścia tegoż, aby objął rządy na całej ziemi i nad wszystkimi ludami, które porzucając islam, buddyzm i inne fałszywe religie ukorzą się przed nim, prawdziwy Jezus wszak brzydził się pragnieniem władzy i panowania. Nigdy nie zgodziłby się na królewski status papieża, książęcą pychę i pazerność purpuratów, przymus i przemoc w krzewieniu wiary. Z pewnością nie takich chciałby mieć wyznawców, jeśli w ogóle chciał jakichś „wyznawców”. I wy to, z bożej łaski księża biskupi od „zwracania majątków”, wiecie tak samo dobrze jak ja, bo czytaliście te same, co ja, ewangelie. Zmieńcie się, jeśli chcecie być chrześcijanami.

Dziś ja sam nim jestem bardziej od was, choć jestem ateistą. I wstydzę się za chciwość kościoła przed wszystkimi dobrymi i pobożnymi katolikami, a nawet przed samym Jezusem, którego bardzo poważam, choć bynajmniej nie należę do żadnej konfesji. Tak już mam, że biorę na siebie cudzą sromotę. Czy to jakaś neuroza? Ale to już temat na inną opowieść. Tymczasem: Poznaniu i Panie Prezydencie – tak trzymać!