Siedem kłamstw fundamentalistów na temat aborcji
1. Kłamstwem jest, że liczbę aborcji da się zredukować za pomocą surowych zakazów prawnych. Służą one jedynie panowaniu ideologicznemu kościoła i prawa wyznaniowego, a skutki takich zakazów to przede wszystkim rozwój podziemia aborcyjnego i turystyki aborcyjnej oraz śmierć i okaleczenia kobiet poddających się aborcji pokątnej.
Nie da się istotnie zmniejszyć liczby aborcji zakazami. Eliminują one jedynie dostęp do aborcji kobiet najuboższych, z powodu wzrostu cen zabiegów. Zakazy prowadzą natomiast do dramatycznego wzrostu liczby zgonów z powodu źle przeprowadzonych zabiegów oraz zbyt późno (bądź) wcale niepodjętych decyzji o interwencji chirurgicznej w przypadku ciąży pozamacicznej i innych zagrażających życiu kobiety powikłań. Do tego należy doliczyć samobójstwa. W sprawie realiów odsyłam do licznych reportaży i danych z krajów Ameryki Środkowej, gdzie już od dawna rządzą różne PiS-y, do spółki z kościołem katolickim (lektura od lat 18!).
2. Kłamstwem jest, że kościół i organizacje „pro life” bronią życia. Sama ta nazwa jest oszczercza, sugerując, że cały cywilizowany świat, regulujący aborcję prawem dopuszczającym ją pod pewnymi warunkami, to „wrogowie życia”. Gdyby kościół i „obrońcy życia” naprawdę mieli na względzie zmniejszenie liczby dokonywanych aborcji, zadaliby sobie pytanie, „co należy uczynić, aby aborcji było jak najmniej?”. Jeśli takiego pytania nie zadają, to znaczy, że mają to gdzieś. Gdyby jednak rzeczywiście zaczęli się troszczyć o los zarodków, a nie tylko o panowanie prawa religijnego, szybko dowiedzieliby się, że o liczbie aborcji decyduje dostępność antykoncepcji, edukacja seksualna, pomoc państwa i organizacji społecznych dla ubogich kobiet w ciąży oraz dobry klimat wokół ciężarnych niezamężnych dziewcząt. Dowiedzieliby się również, że całkowity zakaz aborcji odcina władze od możliwości wywierania realnego wpływu na to zjawisko.
3. Kłamstwem jest, że edukacja seksualna i tania, łatwo dostępna antykoncepcja prowadzą do rozwiązłości i traktowania aborcji jako formy antykoncepcji. Jest zupełnie odwrotnie. Edukacja seksualna uczy kultury i odpowiedzialności seksualnej oraz kontrolowania własnej płodności, a dostępność antykoncepcji umożliwia tę kontrolę.
Aborcji najwięcej jest w krajach, gdzie edukacji seksualnej nie ma, antykoncepcja jest trudno dostępna, a w społeczeństwie panuje „maczyzm” i fasadowy konserwatyzm, zaś prawa kobiet są deptane. Oto dane statystyczne, pochodzące z dużego studium, publikowanego w „Lancecie”: tu. Aborcji jest najmniej na „zgniłym, liberalnym Zachodzie”, gdzie kościół katolicki i jego dogmaty nie mają żadnego znaczenia w życiu publicznym. Z litości nie wspomnę, jakie wyznania dominują w krajach, gdzie aborcji jest najwięcej.
4. Kłamstwem jest, że kościół katolicki zawsze „bronił życia”, czyli sprzeciwiał się aborcji. Do końca XIX wieku aborcja była dla kościoła pomniejszym przewinieniem, tym bardziej, że doktryna kościelna mówiła, iż Bóg tworzy duszę w 40. (chłopca) lub 90. (dziewczynki) dniu od zapłodnienia. Radykalna zmiana nastąpiła zaś dopiero pod wpływem wrażenia, jakie na kościele wywarło odkrycie DNA i mechanizmu zapłodnienia. Wtedy, dowiedziawszy się, że zygota ma niepowtarzalny genom, kościół skojarzył to z niepowtarzalnością każdej ludzkiej duszy i zrewidował swoje stanowisko.
Powód, dla którego po stuleciach utrzymywania, że największe zbrodnie to miłość homoseksualna, masturbacja i samobójstwo, kościół całkowicie zmienił front, umieszczając te potworności bardzo nisko na drabinie grzechów, a windując z samego dołu na samą górę właśnie aborcję, jest wyłącznie teologicznej natury i wiąże się z wiarą, że człowiek to dusza stworzona przez Boga w macicy ciężarnej kobiety. Chodzi więc o religijny dogmat o istnieniu Boga, duszy i poczęciu jako stworzeniu nowej duszy-obrazu Boga, nie zaś o żadne „uniwersalne prawa moralne”.
Kościół radykalnie zmienił zdanie w kwestii aborcji pod wpływem nauk biologicznych, wykazując się słuszną skądinąd fascynacją biologią i równoważąc człowieczeństwo (bycie człowiekiem, czyli w myśl dogmatu religii: osobą stworzoną przez Boga) z aktem połączenia dwóch komórek rozrodczych. Taka fascynacja naukami biologicznymi nazywa się biologizmem. Pikanterii tej sytuacji dodaje fakt, że „biologizm” to jedna z inwektyw, jakimi posługuje się kościół, starając się zohydzić swoich przeciwników. Warto też zauważyć, że tak jak sto lat temu seks z osobą tej samej płci był większą zbrodnią niż zabójstwo, dziś to samo można powiedzieć o aborcji. Nikt nie grozi ekskomuniką mordercom i złodziejom. Natomiast za samo opowiedzenie się za liberalniejszymi rozwiązaniami w kwestii aborcji można zostać odsuniętym od komunii i usłyszeć groźbę ekskomuniki. Fakt ten dobrze pokazuje „hierarchię wartości” hierarchów. Zresztą to się zmieni. W XIX wieku masturbacja była w oczach kościoła stokroć bardziej grzeszna niż aborcja. Spieszmy się kochać poglądy kościoła i jego „prawo naturalne” – tak szybko się zmieniają!
5. Kłamstwem jest, że kościół uważa aborcję za zabójstwo. Gdyby tak było, domagałby się karania kobiet (przede wszystkim kobiet!) wieloletnim więzieniem za poddanie się aborcji – jako głównym inicjatorkom i sprawczyniom „morderstwa”. Na razie tego nie czyni. Może to się jednakże zmienić – więzienia w Salwadorze i Nikaragui pełne są „morderczyń”, skazanych na dziesiątki lat więzienia na przykład za „podejrzane poronienie”, będące następstwem zbiorowego gwałtu. Krok za „zatroskanymi” i „słuchającymi prawa bożego” idą fundamentaliści, a za nimi barbarzyńcy i sadyści. Takie są realia w Ameryce Łacińskiej. Czy tak będzie i w Polsce?
6. Kłamstwem jest, że całkowity zakaz aborcji jest podyktowany uniwersalnymi prawami moralnymi i uniwersalnymi przekonaniami moralnymi, niezależnymi od religii. Czyżby cały Zachód nurzał się w amoralizmie, regulując aborcję, a tylko kościół katolicki widział „oczywistości”, domagając się absolutnego jej zakazania? Kościół zdradza swoją religię, udając przez społeczeństwem, że jego żądania nie mają podłoża religijnego. Czyni to nie ze wstydu, ale dlatego, że musiał ostatnio przyjąć do wiadomości, że w etycznych państwach nie tworzy się prawa wedle dogmatów tej czy innej religii.
Otóż przypominam: doktryna „prawa naturalnego” jest wyłącznie religijnej natury i nie ma żadnego sensu bez pojęcia Boga-prawodawcy. Polski prawodawca nie ma prawa się do niej odwoływać, gdyż konstytucja wyklucza, aby prawo wyznaniowe było źródłem prawa stanowionego. Podobnie nazywanie embriona „istotą ludzką” jest odwołaniem się do obowiązującej w kościele (po stokroć bardziej niż encykliki Jana Pawła II) religijnej doktryny Tomasza z Akwinu, który za Arystotelesem twierdził, że każda rzecz ma swoją „istotę”, która jest ta sama w każdym stadium jej istnienia.
Kościół ma prawo wierzyć w metafizykę, tak jak ma prawo wierzyć w to, że ryba połknęła Jonasza, a Jezus wskrzeszał umarłych. Walczyliśmy o wolność, aby każdy mógł sobie wierzyć, w co chce, i mówić, co chce. Nie ma jednak prawa okłamywać ludzi, że kieruje się w swych wyborach ideologicznych czymś innym niż własne dogmaty, które chce narzucać innym pod pretekstem ich „oczywistości”. To prymitywna i niemoralna manipulacja, której skuteczność możliwa jest tylko dzięki temu, że w polskich szkołach nie uczy się filozofii. Łatwo nabierać bezbronne społeczeństwo na tanie „chwyty filozoficzne” i sofisterię.
7. Kłamstwem jest, że osoby domagające się liberalnej ustawy aborcyjnej są „zwolennikami aborcji”. Nikt, żadna kobieta, nie chce mieć aborcji! Używanie zwrotu „zwolennik aborcji” jest obrzydliwym nadużyciem retorycznym, służącym zohydzeniu tych, którzy rzeczywiście troszczą się o to wszystko, co wiąże się z tragiczną często rzeczywistością prokreacji. Gdyby biskupi któregoś dnia naprawdę, a nie tylko w sferze deklaracji, przejęli się problemem aborcji, wszyscy byśmy to od razu zauważyli. Uczyniliby bowiem to, co robi każdy człowiek dobrej woli, przejęty czymś, czego nie akceptuje – zaczęliby od siebie. Dowiedzielibyśmy się więc, co czyni kościół, aby zmniejszyć ryzyko aborcji najpierw we własnym środowisku. A przecież w obecnych warunkach kobiety zachodzące w ciążę z księżmi (i proszę nie mówić, że zdarza się to wyjątkowo!) bynajmniej nie mają lekko. Nie wydaje się, aby zwyczajowe postępowanie księży i kościoła w takich wypadkach faktycznie minimalizowało ryzyko, że kobieta zdecyduje się na zabieg przerwania ciąży.
A może się mylę? Może coś powiedziałem nie tak w tej materii? No to proszę o wyjaśnienia. Mam nadzieję, że usłyszę słowa oburzenia: ależ normą jest, że ksiądz mający zostać ojcem żeni się ze swoją partnerką i otacza ją należytą opieką! Jeśli to się potwierdzi, zaraz będę się kajał. Tylko, proszę raz jeszcze, nie opowiadajcie mi, że księża łamią celibat tylko wyjątkowo i problem jest marginalny! Są granice obłudy i są granice śmieszności.
PS. I jeszcze jedno: nie było i nie ma żadnego „kompromisu w sprawie aborcji”. Kościół dostał wszystko, czego żądał. O kompromisie mówimy wtedy, gdy każda ze stron z czegoś ustępuje. Poza tym w wolnym kraju prawo nie powstaje w negocjacjach z kościołami i prawem wyznaniowym, prawda?