Czarny protest mężczyzn – Dzień Bez Seksu

Czarny protest zatacza coraz szersze kręgi. Wzbierają czarne chmury. Polskie kobiety mówią dość ideologicznemu dyktatowi i moralnemu szantażowi, jaki próbuje stosować wobec nich władza świecka i kościelna. Nie godzą się być zakładniczkami ambicjonalnych przepychanek między Kaczyńskim a Rydzykiem na umownym terytorium prawa aborcyjnego. Owszem, w sprawie tej chodzi w pierwszym rzędzie o godność i bezpieczeństwo polskich kobiet. Jednak strona praktyczna kwestii aborcji nie wyczerpuje jej znaczenia, a czarny protest, choć skupiony na niebezpieczeństwie zaostrzenia prawa aborcyjnego, ma wymiar znaczenie szerszy i sens głęboko polityczny.

Prawo aborcyjne jest ważne, ale nie bardzo ważne. Realia aborcji tylko w nieznacznym stopniu determinowane są przez przepisy prawa. Czym bardziej są one restrykcyjne, tym aborcja swobodniej funkcjonuje – w „podziemiu” bądź w formie „turystyki aborcyjnej”. Z pewnością całkowity jej zakaz może sprowadzić cierpienia na pewną liczbę kobiet, u których wykryto ciężkie uszkodzenia płodu i poddano nadzorowi, odstraszającemu od aborcji. Nadal jednak prawie wszystkie aborcje będą dokonywane poza prawem i nadal będzie ich bardzo wiele. Liczba dokonywanych aborcji nie zależy bowiem od restrykcyjności zakazów aborcji, lecz od dostępu do antykoncepcji i kultury seksualnej społeczeństwa, opartej na powszechnej edukacji seksualnej.

Jest rzeczą oczywistą, że wśród kobiet ugodzonych i poniżonych przez zakaz przerywania ciąży będącej wynikiem gwałtu bądź w sytuacji ciężkiego uszkodzenia płodu są osoby wierzące, a także wyborczynie PiS. Nie zmienia to jednak faktu, iż bunt przeciwko projektowi symbolicznego zhołdowania Polski kościołowi katolickiemu, jakim jest niewątpliwie zastosowanie się do życzeń Watykanu w kwestii regulacji aborcji, oznacza zwrócenie się przeciwko całemu rządowo-kościelnemu kartelowi, który przejął w naszym kraju całkowitą władzę.

Nawet jeśli wiele protestujących kobiet nie chciałoby tego potwierdzić, to przecież faktem jest, że rzucają wyzwanie doktrynie katolickiej i rządowo-kościelnemu układowi władzy jako takiemu. Dlatego czarny marsz jest integralnym aktem opozycji wobec PiS i Kościoła. Jest przy tym największym antykatolickim wystąpieniem od czasów reformacji, tym bardziej znamiennym, że biorą w nim udział tysiące katoliczek. To nowe zjawisko i nowa sytuacja, która może skutecznie zagrozić „dyktaturze ciemniaków” opanowującej dziś Polskę.

Nie bójmy się o tym mówić. Czarny protest nie będzie skuteczniejszy przez to, że ogłosi się go „apolitycznym” czy „ponadpartyjnym”. Bynajmniej. Będzie skuteczny tylko wtedy, gdy stanie się integralną częścią obywatelskiego ruchu niezgody na brutalne łamanie zasad demokracji i państwa prawnego przez obecny rząd, na zacofanie mentalne, na bezczelny nepotyzm i rozszalały klerykalizm.

Nie wolno też ograniczać protestu wyłącznie do kobiet. Aborcja nie jest sprawą samych kobiet, choć jest ich sprawą na pierwszym miejscu. Mimo to jest również sprawą mężczyzn. Zarówno dlatego, że solidaryzują się ze swoimi partnerkami, jak i dlatego, że są ojcami. Mężczyzna ma prawo głosu (choć nie decyzji) w kwestii aborcji, której miałyby dokonać ich partnerki. Aborcja to również ich sprawa i ich dramat, z zachowaniem proporcji. Bezwzględny zakaz aborcji jest zamachem na prawa kobiet, lecz również mężczyzn. Również mężczyzna będzie cierpieć, gdy jego partnerce nakaże się urodzić dziecko z gwałtu dokonanego przez innego mężczyznę. Również mężczyzna cierpieć będzie, wraz ze swoją partnerką, której nakazano maksymalnie długie kontynuowanie ciąży, gdy płód jest zdeformowany i niezdolny do życia.

Mężczyźni też mają swoje prawa, gdy chodzi o aborcję. Dlatego również oni powinni, solidarnie z kobietami, wystąpić przeciwko dalszej ideologizacji, a właściwie brutalizacji prawa aborcyjnego. Powinni chodzić na demonstracje i wkładać czarne koszule – razem ze swoimi partnerkami. Powinni przyłączyć się do strajku i brać urlop na żądanie w najbliższy poniedziałek.

Współudział w tych samych formach protestu to jedno. Potrzeba jest jednak swoista, męska odmiana protestu, bo tylko w ten sposób będzie widoczne dla wszystkich, że prawo do aborcji to sprawa całego społeczeństwa, a nie tylko jego połowy.

Gdyby aborcja była niemożliwa, należałoby powstrzymać się od prokreacji, poddanej takiej represji. Jakże można by odpowiedzialnie płodzić dzieci, wiedząc, że w razie potwornych zniekształceń płodu musiałby on rosnąć w łonie matki jak długo się da, a następnie nawet urodzić się, by umrzeć w mękach. A wszystko to w imię pychy biskupów, którzy wyobrażają sobie, że ich (świeżej daty zresztą) doktryny mogą być obrócone w prawny przymus świeckiego państwa pod obłudnym i absurdalnym pretekstem, iż są moralną oczywistością, niezależnie od wyznania.

W jaki sposób pokazać, że zakaz aborcji stoi w sprzeczności z odpowiedzialną prokreacją i godzi w prawa mężczyzn? Ano wzmocnijmy poniedziałkowy strajk, ogłaszając poniedziałek Dniem bez Seksu.

Niechaj poniedziałek, 3 października, będzie w całym kraju dniem wolnym od prokreacji i tego, co do niej prowadzi. Wspólną wolą i wysiłkiem mężczyzn i kobiet. Niechaj życiodajne soki pozostaną na jeden dzień w czeluściach męskich organizmów, a jeśli nie będzie to możliwe, niechaj idą na marne.

Ogłaszam poniedziałek Dniem Bez Seksu – The Onan’s Day!