Wstyd mi za katolików!
Czy modlitwa może być formą molestowania? Może. W pierwszy piątek Wielkiego Postu Kościół modlił się za ofiary aktów pedofilii popełnianych przez duchownych katolickich. Czyżby to ich dusze były zagrożone? Chyba raczej za sprawców wypadałoby się modlić, prawda?
Hipokryzja tej organizacji jest tak bezbrzeżna, że chyba nie jest już hipokryzją. Bo jednak z obłudy obłudnik zdaje sobie sprawę, a oni najwyraźniej nic a nic nie pojmują. Są, by tak rzec, „postcyniczni”. Dość zauważyć, że normalną praktyką jest u nas proponowanie ofiarom pedofilii… pomocy psychologicznej w ośrodku katolickim. To nie jest jakaś tam niedelikatność. To ciężka dysfunkcja społeczna, polegająca na utrwalonym braku empatii i samokrytycyzmu. Mówiąc po ludzku: na braku wstydu. Ale ja wstyd mam – i czuję go za Kościół w Polsce, a przede wszystkim za katolików.
Na początku swego pontyfikatu Franciszek ogłosił, że po konsultacjach z ekspertami szacuje liczbę pedofilów wśród duchowieństwa na 2 proc. To była szokująca liczba, zważywszy że w całkowitej populacji mężczyzn to 1-2 promila (szacunki są bardzo rozbieżne, lecz zawsze chodzi tu o promile, a nie procenty).
Od tego czasu wiele się jednak zmieniło. Lawina procesów karnych i cywilnych przeciwko księżom pedofilom, przetaczająca się przez cały cywilizowany świat, pokazała, że gdy Benedykt XVI nazywał skalę pedofilii w Kościele „porażającą”, a Franciszek opowiadał o dwóch procentach, to w ogóle nie wiedzieli jeszcze, o czym mówią. W USA wprawdzie skazanych jest za pedofilię „tylko” 1 proc. księży, ale już w Australii przed sądem stanęło 7 proc., a spośród australijskich bonifratrów aż 40 proc. Zjawisko ma charakter absolutnie masowy.
Paradoksalnie wszystko to ma już jednak niewielkie znaczenie dla reputacji Kościoła katolickiego. Od czasu okrycia masowych grobów dzieci mordowanych w połowie XX wieku przed duchowieństwo irlandzkie w ramach ogólnego sadyzmu oraz w satanistycznych obrzędach (na czele z masowym grobem 800 dzieci w miejscowości Tuam) pedofilia stała się w oczach światowej opinii publicznej „zbrodnią drugiego sortu”. Chyba nie muszę dodawać, że masy katolickie w Polsce nic o tym nie wiedzą, a w każdym razie nic ich to nie obchodzi. Żadnych uroczystości, żadnych upamiętnień ofiar Kościoła – dawnych i współczesnych…
W pewnym sensie sprawa pedofilii jest więc już jakby przebrzmiała. Moralny upadek Kościoła niejako przywalił ją swym ciężarem. Ale w Polsce jeszcze tego nie widać. Wszystko przed nami. Trzeba więc pisać tak, jak na Zachodzie pisało się pięć lat temu…
Oburzenie opinii publicznej (gdy była jeszcze w fazie oburzenia) sprawiło, że pedofilia zaczęła być przestępstwem w rozumieniu watykańskiego kodeksu karnego, a od 2013 r. przestępstwem stało się nawet posiadanie pornografii dziecięcej.
Watykan symbolicznie zaaresztował nawet jednego księdza – mianowicie nieżyjącego już polskiego arcybiskupa Wesołowskiego. Niestety, obowiązujący od 1962 r. i potwierdzony przez Benedykta XVI w 2011 r. zakaz informowania władz świeckich o znanych władzom kościelnym przypadkach pedofilii został przez Franciszka tylko częściowo złagodzony i na przykład w Polsce kurie biskupie nadal nie przekazują takich informacji prokuraturom. Trudno o bardziej wymowny dowód wrogości Kościoła w stosunku do „miejscowej administracji”, jak zdają się traktować ograny władzy Rzeczypospolitej Polskiej ewidentnie stający ponad prawem polscy biskupi.
Co więcej, ów tak kochany za rzekome zbliżenie do obowiązujących w krajach demokratycznych i liberalnych standardów etycznych Franciszek właśnie odwołał wydany przez swego poprzednika nakaz usuwania księży pedofilów ze stanu kapłańskiego. Nadal znakomita większość z nich będzie po prostu odsuwana od tzw. posługi kapłańskiej. W Polsce jest oczywiście tak samo, a właściwie gorzej, bo normą jest przenoszenie pedofilii do innych parafii, gdzie nadal mają kontakty z dziećmi. Nie można jednakże przenosić stopnia demoralizacji polskiego Kościoła na całość tej organizacji.
W Europie Zachodniej, w USA czy w Australii od wielu lat panuje nastrój absolutnego ukorzenia i ekspiacji w kwestii pedofilii. Byłoby tam czymś nie do pomyślenia, żeby jakiś ksiądz miał czelność publicznie opowiadać, że pedofilia w Kościele jest zjawiskiem marginalnym i występuje tylko nieznacznie częściej niż w innych środowiskach zawodowych, jak na przykład nauczyciele. W Polsce niestety zdarzają się jeszcze tego rodzaju skandaliczne wypowiedzi w przestrzeni publicznej. Nikt też w cywilizowanym świecie nie próbuje już opowiadać bzdur, że wprawdzie przez wiele lat gazety pisały o zwyrodniałym zboczeńcu Macielu Degollado, zażywającym wszelakich łask i splendorów w Watykanie, lecz Jan Paweł II nic o tym nie wiedział (skrajnie ostrożny materiał na ten temat).
Wracając do Polski. Spis kilkudziesięciu rodzimych księży pedofilów znaleźć można tutaj. Zważywszy na systemowe ukrywanie pedofilii przez Kościół oraz wciąż potężne obawy i zastraszenie ofiar, byłoby cynicznym udawaniem przezorności wyrażać przypuszczenie, że liczba skazanych za pedofilię polskich duchownych katolickich może być zbliżona do liczby rzeczywistych sprawców. Otóż generalnie jedynie ok. 5 proc. sprawców pedofilii jest ujawnianych – tutaj znajdziecie ładny zestaw podstawowych danych naukowych na temat pedofilii; artykuł w anglojęzycznej Wikipedii też jest dobry). Ponadto nie należy bezpodstawnie oczerniać Kościołów na Zachodzie, wysuwając przypuszczenie, że pedofilia występuje tam częściej niż w Kościele polskim. Dlatego powiedzenie, że tych kilkudziesięciu skazanych księży pedofilów jest „wierzchołkiem góry lodowej”, bynajmniej nie jest nieuprawnione.
Powtórzę: dla mnie jako Polaka, a także osoby związanej z Kościołem poprzez pięcioletnie studia na KUL, najgorsze w tym wszystkim jest to, że naszych katolików to wszystko nic a nic nie obchodzi. Za nic mają to, że wedle słów samego papieża 2 proc. księży jest pedofilami, z czego wynika, że prawie na pewno w polskich szkołach uczy dzieci religii kilkuset takich zboczeńców. Żadnej histerii. A nawet zaniepokojenia. Żadnych protestów. Żadnych modłów przebłagalnych. Żadnych pikiet. Wstyd mi za tę wspólnotę, która potrafi zmobilizować się do histerycznych ataków na teatry z powodu zasłyszanych plotek o rzekomych bluźnierstwach, ale gwałcenie dzieci jej nie rusza.
I nie mówicie mi, proszę, że nic mi do katolików, skoro nie jestem jednym z nich. Czy katolicy odmawiają swemu Kościołowi prawa do krytyki postępowania i sposobu życia najrozmaitszych kategorii niekatolików? Każdy ma prawo piętnować każde zło, o którym wie – nawet jeśli nie jest jego bezpośrednią ofiarą. Jeśli już „nic mi”, to już raczej nic mi do wyznawców islamu czy judaizmu. Nie mają wpływu na moje życie. W moim kraju prawie ich nie ma.
Nie obchodzą mnie oni sami ani ich religie czy instytucje. Zaczną się panoszyć w Polsce, tak jak panoszy się Kościół – zaczną mnie obchodzić. A tymczasem katolicy, poprzez swój Kościół, od ćwierć wieku meblują moje życie, narzucając zasady prawa wyznaniowego mojemu państwu. Czynią to w najbardziej przewrotny i zdradziecki w stosunku do własnej religii sposób – udając, że katolickie normy prawne i obyczajowe nie mają wcale natury religijnej i teologicznej, lecz są jakąś niby to „naturalną oczywistością”. Najbardziej jednak oburza mnie pycha ludzi, którzy stroją się w piórka nauczycieli moralności, mają czelność mówić innym, jak mają żyć, a sami nie potrafiliby wskazać ani jednego globalnego środowiska zawodowego choć w połowie tak przeżartego deprawacją i zbrodnią jak własne.
Nawet jednak gdyby była na świecie jakaś półmilionowa wspólnota (tylu mniej więcej jest na świecie księży) jeszcze bardziej gnijąca przez zbrodnię, zboczenia i korupcję, to ani drugie, ani nawet trzecie miejsce od końca w tym przerażającym rankingu nie dawałoby Kościołowi katolickiemu prawa do pouczania kogokolwiek, chyba że długie długie lata po tym, jak zadośćuczyniłby ostatniej ze swych ofiar, i po wieloletnim rozpamiętywaniu swych zbrodni i po wielu uroczystych ekspiacjach, gdy ostatecznie udowodniłby nam wszystkim, że doskonale rozumie, iż zwykłe przeprosiny, za którymi idzie tylko zadowolenie z siebie („czego jeszcze chcecie, przecież sam papież was przeprosił!”), są odrażającą potwarzą dla ofiar, jeśli nie następują po nich słuszne odszkodowania i wielokrotnie wyrażany żal.
Polscy duchowni są w tej materii na etapie zapewniania, że „polski system prawny nie przewiduje odpowiedzialności instytucji za przestępstwa popełnianie przez osoby prywatne”. Jest takie słowo „żenada”. Ale nie będę ośmieszał tego słowa, używając go w tym kontekście. Przyjdzie czas, a zaczniecie rozumieć, w czym tkwicie. A jeśli chcecie poznać swoją przyszłość, to jedźcie do Dublina. Wypijcie ćwiartkę w zdesakralizowanym kościele, a w drugim wykupcie sobie wycieczkę po wyspie. Jeśli zaś znajdziecie jakiś czynny kościół, rozczapierzcie palce, by policzyć modlących się w nim Irlandczyków. Tak to się kończy… A przecież jeszcze trzydzieści lat temu rządziliście tym krajem, i to twardszą ręką, niż dzisiaj rządzicie Polską. Habent sua fata Ecclesiae…
Powyższe naznaczone jest czymś, co nazywa się w etyce katolickiej słusznym gniewem. Słuszny gniew jest cnotą. Cnotą jest gniewnie potępiać zbrodnie morderstwa i zbrodnie pedofilii. Cnotą jest potępiać ukrywanie i umniejszanie zbrodni. Podłością jest szkalować i dyskredytować tego, kto solidaryzuje się ofiarami i domaga się sprawiedliwego ukarania winnych. Przypominam o tym każdemu, kto chciałby ze mną polemizować. Uważaj, abyś nie stanął po stronie sprawców. Bo ja stoję po stronie pomordowanych irlandzkich niewiniątek i zgwałconych polskich dzieci. Chcesz tu stanąć ze mną? No to zważaj na słowa…