Duda w godnościowym potrzasku

Jaki kraj, takie „leaksy”. Nasze są dość żałośliwe. Właśnie wyciekło pismo prezydenta Dudy sprzed miesiąca, niby to do Macierewicza, a tak naprawdę do premier Szydło, w którym skarży się, że minister obrony od grudnia 2015 do października 2017 r. nie był łaskaw odpowiedzieć na szereg pism skierowanych do niego przez szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Trudno wyobrazić sobie bardziej dobitny dowód lekceważenia „młodego człowieka” (tj. Andrzeja Dudy) przez starego wiarusa i potężnego księcia w feudalnym imperium PiS, Antoniego Macierewicza.

Obraz PiS, jaki daje nam „Ucho prezesa”, staje się coraz bardziej realistyczny. Naród patrzy na władzę oczami satyryka i ma coraz więcej do tego podstaw. Władza, świadomie czy nieświadomie naśladująca stosunki panujące w PRL, zaczyna mieć peerelowskie relacje ze społeczeństwem. Wtedy było tak, że mniej więcej jedna trzecia była podatna na propagandę i zadowolona ze swojej sytuacji, popierając władzę, jedna trzecia miała wszystko w nosie, a jedna trzecia z władzy się podśmiewała.

Nie znaczyło to jeszcze, aby myślała o niesubordynacji, lecz ten śmiech dawał ludziom jakieś poczucie godności oraz pewne minimum autonomii, z którego później wyrósł ruch wolnościowy. PiS przestrasza, tumani, lecz jednocześnie śmieszy. I ta śmieszność zaczyna narastać. Bo czyż pisowski nepotyzm nie jest groteskowy? A pisowski klerykalizm? A błazeństwa wokół „wyjaśniania” katastrofy smoleńskiej? A kolejne wybryki Macierewicza? To wszystko jest może i bardzo straszne – i bardzo groźne dla Polski. Ale jednocześnie jest całkiem zabawne.

I dość zabawną postacią tej komedii jest Andrzej Duda. Ale-ale. Skala jego poniżenia jest już tak wielka, że „młody człowiek” może się nam zbuntować. Bycie marionetką ponurego, zakompleksionego dyktatora, tak czy inaczej skazanego na rychłe zejście ze sceny, z racji ogólnopolitycznozdrowotnych, musi być uwłaczające dla człowieka, który wyobrażał sobie, że spełnia wszystkie wymogi kariery i skoro został samym prezydentem, to powinien zacząć być traktowany serio. A tymczasem jest pomiatany i wyśmiewany – w partii, w społeczeństwie i za granicą, gdzie też nikt nie traktuje go poważnie. To boli, i to bardzo. Duda musi coś zrobić, żeby uratować jakieś minimum swojej godności. Choćby w oczach własnej rodziny. Jeżdżeniem na nartach i transparentami o błogosławionych piersiach nie da się tego załatwić. A właściwie wręcz przeciwnie. Żenada narasta, a czas leci.

Widząc nadciągający otwarty konflikt Kaczyńskiego z Macierewiczem, pierwszą prawdziwą próbę sił w Partii, Duda zajmuje – w swoim naiwnym pojęciu – pozycję strategiczną. Chciałby skoczyć na pochyłe drzewo – oczywiście jak już się porządnie pochyli. A konto owego przechyłu wykonuje niezdarne i żałosne gesty ze swoimi listami i spotkaniami z Macierewiczem – lecz czym bardziej pisze i się spotyka, tym bardziej widać, że nic nie może. Jednakże niezależnie od tego, czy te popiskiwania są mu zlecone przez Kaczyńskiego czy też jest to własna inicjatywa Dudy, widać w tym jakieś przymiarki do batalii godnościowej.

Nie będzie jej łatwo prowadzić, bo prezes czuwa. Podpadanie Kaczyńskiemu na razie nie mieści się w głowie człowieka nawykłego od dwudziestu lat do budowania kariery na posłuszeństwie. Ale już odgadywanie ukrytych pragnień i intencji Prezesa – czemu nie? Za chwilę możemy zobaczyć rozgrywkę Dudy z Ziobrą, który wprawdzie jest autorem całej kariery Dudy, ale w polityce jest już tak, że okazanie nielojalności przez osobę zazwyczaj potulną i lojalną – wzmacnia jej pozycję. Trudno powiedzieć, czy zapowiedź Andrzeja Dudy, iż będzie oponował przeciw niszczeniu Krajowej Rady Sądownictwa i likwidacji niezależności władzy sądowniczej, jest działaniem samodzielnym czy intrygą zleconą przez Nowogrodzką. Z pewnością jednak jest obliczone na przypodobanie się Kaczyńskiemu, który musi od czasu do czasu pokazać Ziobrze, gdzie jest jego miejsce i jakie są granice jego księstwa. Jednakże taka akcja, niezależnie od jej kulis, będzie dla Dudy okazją do przetrenowania nowej, bardziej samodzielnej postawy i wizerunku.

Należy się spodziewać, że czym bardziej skłócony będzie PiS i czym bardziej spadać będę sondaże, tym wyżej Duda zacznie podnosić głowę. Będzie marudził przy podpisywaniu, będzie „kierował do TK” (jakkolwiek groteskowy jest dzisiaj taki gest), będzie wygłaszał „podmiotowe” przemówienia i krytykował te czy inne poczynania jakichś ministrów. Być może nawet spróbuje zbudować sobie w PiS jakąś małą własną frakcyjkę. Żeby było wiadomo, że ten czy tamten „jest od Dudy”.

Upokorzenie jest jedną z największych opresji i nieszczęść, jakich zaznaje człowiek. W stanie upokorzenia zmuszony jest do działania w obronie najbardziej podstawowych dóbr osobistych. I właśnie, jak sądzę, przyszedł ten moment, gdy Andrzej Duda musi. Musi zacząć udawać, że jest prezydentem, że coś może, że się stara. Oczywiście, nic nie może i nic z tych starań nie wyjdzie. Ale zostanie przynajmniej wrażenie, że walczył. Zbierze za to nagrodę w sondażach i zapewne uwierzy, że reelekcja będzie możliwa, tak jak uwierzył Lecz Kaczyński, który był wyjątkowo niesamodzielnym i niepopularnym prezydentem, lecz pod koniec kadencji odrobinę drgnęło mu w sondażach.

Duda nie umie grać samodzielnie. Jest lękliwy i nieskory do podejmowania ryzyka. Będzie raczej „podskakiwał”, niż walczył. Nie odnajdzie się w pisowskich bataliach na śmierć i życie, a nadchodzące w ciągu najbliższych miesięcy osłabienie Kaczyńskiego zapewne zbije go z tropu. Nie będzie wiedział, co ma robić i z kim trzymać. Wszak wszyscy, łącznie z Macierewiczem, będą mu obiecywać powtórkę kadencji. Trochę się będzie miotał i szarpał, ale gdy już raz nauczy się przemawiać z marsowym obliczem i objawiać swoją prezydencką suwerenność, to już się z tego nie wycofa.

Będziemy więc mieli „prezydenckiego” Andrzeja Dudę, zgrywającego samodzielnego polityka, a nawet „prezydenta wszystkich Polaków”. Marnie to będzie wyglądać, ale zawsze kogoś tam przekona. W każdym razie dalej tak jak jest, być już nie może. Sukcesywnie ośmieszając Dudę, Macierewicz (do spółki z Górskim) wymusza na nim zmianę stylu działania. Zobaczymy to już zapewne w najbliższych tygodniach.

A tak po ludzku – to w sumie żal mi Dudy. Cała ta jego kariera jest czymś tak dosłownym w swoim wyrazie, tak wzorcowym, aż przykro się robi. Cóż takiego uczynił, że teraz musi być Andrzejem Dudą? Przecież zawsze był grzeczny.