Szwindlom przedwyborczym stanowcze nie!
Słyszałem, że ktoś po naszej stronie chce sprzedawać miejsca na listach za żywą gotówkę. Zagotowało się we mnie, więc musiałem napisać mały moralitet.
Polityka to w dużej mierze biznes i rynek pracy. Obowiązują tu proste reguły: wszyscy walczą ze wszystkimi, każdy liczy na osobistą korzyść, lojalność trwa tak długo jak interes (chyba że się zdarzy przyjaźń, ale to rzadko). Czy to takie straszne? Nie przesadzajmy, tak jest w większości środowisk, tyle że w polityce wszystko bardziej widać, a rychłość, z jaką następują zmiany sytuacji politycznej, sprawia, że różnego rodzaju wolty są bardziej spektakularne.
Układanie list wyborczych jest jedną z najważniejszych czynności w politycznej kuchni. To cała technologia, do której potrzebne są kalkulator i duża kartka, na której można sobie wszystko wyrysować. Wyrysować, kto z kim, kto kogo, za co itd. Lista bowiem to wypadkowa mnóstwa interesów. Decydenci, a więc szefowie partii w regionach (rekomendujący ludzi kierownictwu), a przede wszystkim ogólnokrajowi szefowie partii, muszą brać pod uwagę cały szereg czynników. Najważniejsze z nich to:
– demokratycznie ustalone stanowisko regionów, zwykle odzwierciedlające pozycję towarzyską i autorytet polityczny konkretnych osób, desygnowanych na listy.
– przeszłość wyborcza kandydata, czyli to, ile głosów otrzymywał we wcześniejszych wyborach, dla jakich środowisk jest reprezentatywny, jaka grupa społeczna go popiera.
– przeszłość polityczna kandydata, a zwłaszcza jego lojalność i oszacowanie ryzyka, że po ewentualnej wygranej przestanie współpracować bądź nie zechce dzielić się owocami zwycięstwa z partią.
– kompetencje merytoryczne i kwalifikacje ideowo-etyczne kandydata, a także jej/jego ogólna „prezencja”.
– kwota, jaką kandydat może z własnych środków bądź z innych źródeł wyłożyć (pozyskać) na swoją kampanię.
No i właśnie wraz z tym ostatnim punktem zaczyna się robić niebezpiecznie. Prawo wyborcze w każdym demokratycznym kraju jest tak skonstruowane, żeby ludzie niezamożni też mieli szansę na karierę polityczną. Służy temu ścisła kontrola przychodów i wydatków partyjnych, a także finansowanie partii ze środków publicznych. Niestety, ten system jest bardzo nieszczelny, choćby dlatego, że bogaci ludzie mogą rozdać pieniądze paru znajomym (a nawet nieznajomym), żeby wpłacili na ich kampanię, a to tylko jeden z wielu sposobów obchodzenia przepisów. Dlatego w każdym kraju, także w Polsce, łatwiej bawić się w politykę bogatym niż biednym. Jest to oczywiście porażka demokracji, ale ma tę dobrą stronę, że dzięki temu w polityce jest wielu ludzi, którzy nie robią tego dla pieniędzy, lecz z próżności, z nudów lub z pasji.
Jeśli ktoś może odciążyć partię w wydatkach na swoją kampanię, to z pewnością ma priorytet przy układaniu list. Kasa to silny argument. Niestety zdarza się, że argument przeważający, a wtedy polityka staje się po prostu handlem. No i właśnie tu wchodzimy w obszar prawdziwej korupcji, która – gdy ubrać ją w białe rękawiczki – potrafi wyglądać na coś względnie normalnego. Dlatego wypada ostrzec i powiedzieć jasno i wprost, co jest w polityce okołowyborczej niemoralne i niedopuszczalne (oczywiście po stronie cywilizowanej, bo głoszenie kazań gangsterom politycznym mija się z celem). Otóż nie wolno:
– uzależniać startu kandydata z dobrego miejsca od wpłat i żądać od niego określonych kwot, czyli po prostu sprzedawać miejsc na listach wyborczych.
– żądać weksli i innych cywilnoprawnych zabezpieczeń na wypadek nielojalnego zachowania kandydata po wygranych wyborach.
– wymuszać na kandydatach deklaracji o zatrudnieniu na podległych sobie stanowiskach określonych osób.
– przyjmować na listy ukrytych koalicjantów za pieniądze przekazywane z ich macierzystych organizacji, czyli sprzedawać miejsc na listach „obcym”.
– wymuszać na osobach startujących z list danego ugrupowania, a nienależących do niego, ukrywania czy nieujawniania swojej tożsamości, w tym również przynależności organizacyjnej.
Uczciwy polityk to nie ktoś, kto nie liczy pieniędzy, lecz ktoś, kto nie frymarczy stanowiskami i miejscami na listach wyborczych, nie szantażuje, nie przekupuje nikogo, nie mami (w dobrej czy w złej wierze) obietnicami korzyści finansowych, nie przeprowadza dyskretnych operacji finansowych bez wiedzy stosownych gremiów statutowych partii, nie prowadzi przypartyjnej działalności gospodarczej „pod przykrywką”, nie bierze żadnych dziwnych i niejednoznacznych honorariów, nie stara się ukrywać swoich przychodów i majątku, nie łamie niczyich sumień i nie zmusza do wyrzekania się swojej tożsamości.
I jeśli ten uczciwy polityk chce być nadto w awangardzie demokracji i transparencji, powinien w pełni ujawniać finanse swojej organizacji, zwłaszcza zaś źródła finansowania swojej działalności, a nie opowiadać, że bocian przyniósł pieniądze.