Gwałtu! Rety! Opera Narodowa reklamuje wieśmaki!
Światek muzyczny doczekał się uwagi wielkiego biznesu. Gdy McDonald’s wypuścił reklamę z wizerunkiem Teatru Wielkiego Opery Narodowej i tajemniczą nazwą „Symfonia Leningradzka”, w sercach umęczonych pandemią muzyków wezbrała burza. Czy ktoś sobie kpi z Szostakowicza? Z VII symfonii „Leningradzkiej”, upamiętniającej tragedię oblężenia Leningradu?
Czy może wielka korporacja od hamburgerów śmie deprecjonować muzykę poważną w ogóle? A przecież wystarczy obejrzeć tę reklamę bez uprzedzeń, lecz za to uważnie. Sprawy mają się wręcz odwrotnie! Jest tam i szacunek dla muzyki, i autoironia, tak charakterystyczna dla młodej klasy wyższo-średniej, która ma pewne kłopoty z chodzeniem do filharmonii, lecz z chodzeniem do restauracji McDonald’s również.
I o to właśnie w tej reklamie chodzi: wyluzujcie, nie wstydźcie się chodzić do makdonalda, bo to nie jest żaden obciach. Zresztą zobaczcie sami:
To całkiem zabawne, że młodzi umówili się ze „starymi” w teatrze operowym bo tak jest elegancko i w ogóle wypada. Słusznie! Tyle że po koncercie idzie się wspólnie do restauracji, a nie do domu. Bohaterowie reklamy jakoś nie umieli się do końca odnaleźć w perspektywie krępującego spotkania z rodzicami i stolika nie zarezerwowali. Na szczęście restauracja sama się znalazła! Pokolenia połączył McDonald’s. Dodajmy, że jednak z małą pomocą Szostakowicza i Teatru.
To dobrze, że Teatr Wielki użyczył swego wizerunku. Bo to świetna i darmowa promocja naszej sztandarowej instytucji muzycznej, która za kilka miesięcy będzie musiała zapełnić swoje sale po długiej przerwie. Teraz ma znakomitą okazję, aby przypomnieć o swoim istnieniu ludziom przekonanym, że jednak wypada czasami pójść na coś w rodzaju „Symfonii Leningradzkiej”.
I nie nabzdyczajmy się tak z tą rzekomą profanacją. Że niby takie poważne dzieło, powstałe w tragicznych okolicznościach. Przecież reklama ani myśli to podważać, a liczba wyświetleń „leningradzkiej” na YouTube czy Spotify z pewnością gwałtownie w tych dniach wzrośnie. Reklama sugeruje tylko, że uczestnictwo w koncercie muzyki poważnej jest dla tych ludzi, czyli Polaków z klasy wyższo-średniej, znacznym wyzwaniem kulturowym. No bo jest! Taka prawda.
W dodatku jest wyzwaniem emocjonalnym i jest rzeczą absolutnie normalną, że człowiek chce coś takiego jak wysłuchanie trudnego koncertu odreagować przy muzyce rozrywkowej i smacznym, aczkolwiek niezdrowym jedzeniu. Sami muzycy chętnie chodzą do klubów z muzyką taneczną i zajadają różne tam „foody”. Mamy oddać się trzydniowej głodówce wstrząśnięci losem Rosjan z Leningradu?
W idealnym świecie może by i tego należało od ludzi oczekiwać, lecz w świecie realnym całkiem wystarczy, że zamożni warszawiacy chcą kupić bilet i przez kilka chwil pomyśleć przy muzyce o wielkiej tragedii sprzed lat. Jeśli twórcy reklamy popełnili błąd, to nie przez zestawienie w jednym filmie tragedii z posiłkiem w taniej knajpie, lecz przez to, że jednym z głównych aspektów dramatu, który kosztował życie półtora miliona ludzi, był straszny głód i masowa śmierć głodowa. Nie można mówić o Leningradzie i za chwilę pokazywać obżerających się ludzi.
Za ten błąd odpowiada zapewne niedouczenie kilku osób. Po prostu trzeba było wziąć jakiś inny słynny utwór. Wtedy w ogóle nie byłoby sprawy. A i dyrekcja Teatru mogła dopytać trochę o scenariusz i może doradzić wykorzystanie czegoś bardziej stosownego. Ze dwa takty muzyki poważnej w tle też by się przydały.
Niesprawiedliwy jest za to zarzut, że reklama powiela stereotyp słuchacza koncertu filharmonicznego jako snoba. Ta reklama wcale nie mówi, że chodzenie do filharmonii to snobizm, a przecież trzeba „być sobą”. Tu nie chodzi o snobizm! Mówi się raczej o tym, że filharmonia jest trudna, choć bardzo ważna i prestiżowa, a za to McDonald’s i muzyka rozrywkowa wcale nie są czymś, czego trzeba by się wstydzić.
Swoją drogą, snobizm często nie jest wcale taki zły. Bywa, że jest hołdem składanym przez zwykłych ludzi sztuce, która ich przerasta. Taki hołd sztuce się należy i jeśli jest w nim zachowana stosowna nieśmiałość, to należy się cieszyć, że są na świecie snobi. Nie dlatego, że płacą, lecz dlatego, że wielkie muzy powinny być hołubione nie tylko przez swój stały dwór, lecz również przez niegodnych profanów. Żadna wielkość nie utrzyma się bowiem jedynie na barkach znawców i wyznawców. My, zwykli zjadacze dźwięków, też jesteśmy potrzebni Pani Polihymnii.
McDonald’s i producent reklamy to nie są jacyś idioci. Nie mamy powodu podejrzewać ich, że pogardzają muzyką poważną albo odrzucają ją na zasadzie prostackiego resentymentu. Po prostu jest dla nich dużym wyzwaniem. Dla mnie też. Chyba tylko prawdziwi melomani pokonują bez trudu tę barierę. Zresztą nawet muzycy miewają kłopot z chodzeniem na koncerty! Im się to bowiem kojarzy z pracą.
Muzyka jest trudna. Koncerty są męczące. Są też nieco nudne. Doświadczenie piękna i wzniosłości kosztuje. Jednak powagi wielkiej sztuki nic złego z tego powodu nie grozi. Biznesmani i menedżerowie z McDonald’s to wiedzą i znają hierarchię. Wiedzą, że Szostakowicz przebywa na wysokościach dla nich niedostępnych, a filharmonia mimo wszystko zajmuje się sprawami wyższymi niż żołądek. A jak się zna swoje miejsce, to i pożartować można.
Więc sobie McDonald’s dobrodusznie żartuje z siebie i ze współczesnego mieszczaństwa. Czy żartuje też z muzyki? Nie, muzyki jako takiej nie zaczepia. Poprzestaje na tym, że muzyka jest trudna. Bo jest.
Reklama jest niewinna i sympatyczna. Problem nie jest z nią, lecz z przewrażliwieniem ludzi, którzy popadają w moralną panikę na samą myśl, że ktoś mógłby podważyć ich pozycję i wartości. Obłuda, pruderia, brak poczucia humoru i dystansu do samego siebie to fatalne cechy „strasznych mieszczan”. Reklama z Szostakowiczem takich właśnie „strasznych mieszczan” prowokuje. Bardzo dobrze. Dawajcie się podpuszczać, pokazujcie swoją uraźną ponurowatość, a nawet się na nas obrażajcie. A wieśmak wam w pysk!
Komentarze
Szostakowicz przewróciłby się w grobie, gdyby się dowiedział, że profesor Hartman po każdym koncercie musi obalać głębszego i neutralizować pokoncertową niestrawność Wiesmakiem. Ja mam wręcz przeciwnie 😉
Nabzdyczyć się można o wszystko…. A pójście z nastolatkmi do filharmonii i zjedzenia hamburgera potem – dla wyrównania ciśnienia: bezcenne. Dzięki temu moje nastoletnie chłopaki towarzyszyły nam w wyprawach do NFM i co więcej, polubiły.
„[…] odreagować przy […] smacznym […] jedzeniu”. […] „A wieśmak wam w pysk!” (!!!). Smacznym? Doprawdy? No, phalluszki lizać po prostu! 😉
Czy to tylko moje wrażenie, że profesorski post wygląda tym razem na – mniej lub bardziej – sponsorowany?
Szanowny Gospodarzu,
ponieważ nie można zamieścić komentarza pod artykułami w „Polityce” (naprawdę nie wiem, komu to przeszkadzało), tutaj kilka słów ad vocem „Jaka kolejka? Polacy grają w „wyrywanie szczepionki””.
Myślę, że zbyt czarno Pan to widzi. Mam lat 40+, znajomych mniej więcej w tym samym wieku i nie słyszałam o nikim, kto próbowałby zaszczepić się „na lewo”. A rozmowy o szczepieniach to jest temat numer jeden w rozmowach w ostatnim czasie, zwłaszcza że ogromna większość moich znajomych ma dzieci w wieku szkolnym i boi się ich pójścia do szkół – bo to my będziemy na pierwszej linii strzału w razie wzrostu zakażeń z tej przyczyny. Ale nikt nie kombinował. Wszyscy skupiali się raczej na namawianiu rodziców do szczepień.
Ja osobiście zaszczepiłam się przedwczoraj, bo nagle okazało się, że przyszło więcej szczepionek i są wolne terminy, na które można było przepisać się z końca maja (pierwotna data szczepienia). Część moich znajomych również szczepi się w tym tygodniu. Ale nikomu tych terminów nie zdmuchnęliśmy sprzed nosa, po prostu zwiększyła się ich liczba. Więc może nie do końca takie z nas paskudne społeczeństwo.
Na marginesie: sporo moich znajomych nie doczekało się na szczepienie i zachorowało, nawet w ostatnich dniach, niektórzy bardzo ciężko – coś ta zależność przebiegu choroby od wieku zaczęła być mniej oczywista…
Gospodarzu,
reklamę odczytałem zupełnie inaczej, bez mała całkiem przeciwnie.
Istotą reklamy nie jest w żadnym razie promocją „teatru operowego” i dzieł Szostakowicza (którego nazwisko w ogóle nie pada), ani też „leningradzkiej” (symfonii, o czym także widz nie został poinformowany). Nie jest też promocją wiedzy o historii, w tym zwłaszcza nie jest promocją wiedzy o historii II wojny światowej i jednej z jej największych tragedii: oblężenia miasta Leningrad przez Niemców, w którym muzycy grali symfonię leningradzką pod bombami, a ludzie masowo umierali z głodu.
Zestawienie żarcia wieśmaka ze śmiercią głodową półtora miliona ludzi jest dla mnie perwersją, wyglansowaną dla niepoznaki lakierem samochodzików, marynarkami, płytkami CD i kulturką klasy „wyższo-średniej”.
To merkantylna reklama wyrobów do żarcia znanej, globalnej firmy. Wyroby te są – jak Pan celnie zauważył, acz wiadomo o tym także globalnie – nie tylko koszmarnie niezdrowe i załatwiają wszelkie choroby cywilizacyjne, ale i są wprost antyekologiczne. Przeciwne staraniom wielu, by uratować środowisko i nas samych. Tu idzie wyłącznie o biznes.
Muzycy grający „leningradzką”, owszem, jedzą „foody”, ale nie wsuwają wieśmaków w związku z symfonią leningradzką. Natomiast w bezpośrednim związku z „leningradzką” wsuwają wieśmaki owi przedstawiciele klasy „wyższo-średniej”. Wsuwają, żeby być sobą, co także wprost jest w reklamie powiedziane.
Przed pożarciem wieśmaka nie mogli być sobą. Co może być zrozumiałe, bo „leningradzka” to najwyższa muzyka. najwyższa sztuka i najwyższy dramat. A przy tym to się nie da być sobą i trzeba pożreć wieśmaka, żeby się sobą poczuć.
Gospodarzu, cytat: „McDonald’s i producent reklamy to nie są jacyś idioci. Nie mamy powodu podejrzewać ich, że pogardzają muzyką poważną albo odrzucają ją na zasadzie prostackiego resentymentu”.
Oczywiście, że to nie są idioci, idiotami byliby wtedy, gdyby nie zarabiali.
W ogóle, w Polsce nie ma idiotów, bo kto kupuje w MediaMarkt, to kupuje „nie dla idiotów”, nawet jak jest idiotą, czyli debilem, co zyskało ostatnio najwyższą rangę państwową.
Żarcie wieśmaka i kupowanie w MediaMarkcie – czyli wszędzie – idiotę uwzniośla w nieidiotę, czyli eleganta z auta od „leningradzkiej”.
jeśli to ma coś wspólnego ze „strasznymi mieszczanami” to tyle, że oni są straszni całkiem bezpośrednio. Tak ich bowiem pokazała reklama.
Teza o sponsoringu chyba najbardziej racjonalna, bo inaczej można mieć różne myśli o stanie umysłu p. Hartmana….
Niech pan profesor namawia elity finansowe i intelektualne do jedzenia fast food. One omijają te jadłodalnie wielkim łukiem . Na fast food skazani są biedni i najbiedniejsi i ich nie potrzeba zachęcać do tego rodzaju jedzenia . Globalne korporacje stosuja chwyty poniżej pasa łącząc elitarną muzykę z tego typu jadłodajnią . To polskie kompleksy stworzyły w Polsce nadzwyczajną pozycję dla globalnych korporacji.
W dodatku jest wyzwaniem emocjonalnym i jest rzeczą absolutnie normalną, że człowiek chce coś takiego jak wysłuchanie trudnego koncertu odreagować przy muzyce rozrywkowej…
Nie każdy człowiek, raczej nie miłośnik muzyki zwanej poważną. Ktoś powiedział, że cisza po wybrzmieniu muzyki Mozarta należy do Mozarta. Kiedy autentycznie przeżywa się muzykę, którą Pan nazywa trudną, muzyka rozrywkowa jest ostatnią rzeczą, jakiej człowiekowi potrzeba. Nawet jeżeli w innych okolicznościach może się podobać.
Co do samej reklamy – jak Pan pisze, McDonald chce poszerzyć swoją klientelę o pewną grupę konsumentów, czego nie można mu mieć za złe. Natomiast posłużenie się do tego Symfonią Leningradzką jest niewybaczalnym błędem. Ludzie z marketingu McDonalda najwyraźniej wybrali ją na łapu- capu, tyle chyba wiedząc o Szostakowiczu, że jest trudny w odbiorze.
@Renia Chuchalska
Świetne! Kłaniam się.
Od kiedy to symfonie – nie tylko Leninigradzką – wykonuje się w operze? Bo o ile mi wiadomo, grywa się je w filharmonii.
Gdyby mecz piłki nożnej komentowano wychodząc z sali do gry w koszykówkę to pewnie KAZDY by to zauważył i wyśmiał jako przykład niedopuszczalnej ignorancji, No, ale kultura…
Panie Profesorze,
będę szczery i powiem wprost, że Pan mnie nieco zaskoczył treścią najnowszego wstępniaka. Wokół mamy niesamowitą ilość wydarzeń, niekoniecznie większego kalibru, ale innych. Dlatego nie ukrywam, że liczyłem na coś innego.
Wspomnę jedynie, na marginesie powyższego felietonu, że nowym dyrektorem programowym Telewizji Republika, został WITOLD NEWELICZ, który zastąpił na tym stanowisku Tomasza Terlikowskiego.
Ten sam Witold Newelicz, który na internetowej stronie Republiki, został przedstawiony jako założyciel grupy Front Antykomunistyczny, podpalił konsulat ZSRR w Krakowie, w 1989 roku okupował komitet PZPR i niszczył pomnik Lenina.
W III RP, Wiktor Newelicz, popadł w uzależnienie od narkotyków. Ponadto, za produkcję twardych narkotyków, tj. przetwarzanie słomy makowej na tzw. polską heroinę oraz za napaść na policjanta – odsiedział kilka lat w więzieniu.
Jest związany z prawicową Ligą Republikańską.
Rzeczywiście, ciekawa osobowość.
Ale jako uczestnik tego forum – przyjmuję to, co jest treścią najnowszego wstępniaka i nie mam zamiaru wychodzić przed szereg. Nie, bez przesady.
” … wyluzujcie, nie wstydźcie się chodzić do makdonalda, bo to nie jest żaden obciach”.
Hmm, zapewne to nie jest żaden obciach. Dlatego, kto tylko ma ochotę, to niech sobie tam chodzi.
Przyznaję, że należę do tej grupy konsumentów, którzy nie bywają w restauracjach (jadłodajniach) McDonald’s. W ogóle!
Raz zrobiłem wyjątek, a mianowicie: przed kilkoma laty, przed pandemią, w okresie wakacyjno-urlopowym, będąc z żoną w Pradze czeskiej, po kilkugodzinnym spacerowaniu ulicami tego autentycznie pięknego miasta, postanowiliśmy napić się kawy. Tak się złożyło, że w bliskim sąsiedztwie był McDonald’s. Nie byłem przekonany aby tam pójść (znając wiele opinii na temat tej amerykańskiej sieci barów szybkiej obsługi), ale żona nalegała.
Po wejściu, zamówiłem dwie duże kawy. No i się zaczęło. Proszę mi wierzyć, ale do dzisiaj nie wiem, co właściwie wówczas nam podano?
Nie napiszę, będąc miłośnikiem kawy, że to był płyn o smaku oleju silnikowego. Chociażby dlatego, że ktoś słusznie może mnie zapytać: skąd wiem, jak smakuje olej silnikowy? Natomiast zapewniam, że smak „tego czegoś”, był wręcz obrzydliwy! Od tamtego zdarzenia, moja noga już nie przekroczyła progu restauracji McDonald’s, ani w Polsce ani za granicą. Omijam je – z założenia!
Ale to nie znaczy, że jestem zdeklarowanym i wojującym wrogiem McDonald’s. Nie. Po prostu tam nie bywam. Podkreślam: kto ma ochotę, to niech sobie tam chodzi, ale ja do tego nie namawiam.
I pomyśleć, że podczas pobytu w Pradze czeskiej i spaceru po jej Nowym Mieście, należało pójść ugasić pragnienie – nie do McDonald’s – lecz chociażby do jednej z najsłynniejszych praskich restauracji – U KALICHA (Pod kielichem). No szkoda.
Panie Profesorze,
słusznie Pan zauważył, że nie można mówić o Leningradzie i za chwilę pokazywać obżerających się ludzi!
Oczywiście, że za ten błąd odpowiada kilku, skandalicznie niedouczonych ludzi. Jasne, że trzeba było wziąć jakiś inny utwór muzyczny. Wtedy w ogóle nie byłoby sprawy. Niestety, stało się inaczej. Profesjonaliści, także od reklamy, powinni wiedzieć co można, a czego nie wypada pokazywać lub promować. No i pozostał – wstyd! Zresztą niejeden, w tzw. branży reklamowej. Ale to już jest temat na oddzielny felieton.
Podpisuję się również pod Pańskimi słowami, że snobizm nie jest wcale taki zły. A także, że jest hołdem składanym przez zwykłych ludzi sztuce, która ich przerasta.
Należę do grona tych „zwykłych ludzi, którzy są zjadaczami dźwięków”.
W przeciwieństwie do żony, która posiada wykształcenie muzyczne, mnie natura nie obdarzyła słuchem muzycznym. Niestety. Świadomie nie używam określenia: „drewniane uszy”, ponieważ nie chcę nikogo obrazić. Ale nie zamartwiam się z tego powodu, jakoś muszę bez tego żyć. Lubię słuchać muzyki, przed Covid-19, często bywałem na różnego rodzaju koncertach, w salach oraz w plenerze.
Nie wiem kiedy, ale mam nadzieję, że jeszcze będę tam obecny.
Tak, Panie Profesorze,
muzyka jest trudna, szczególnie dla laików, niektóre koncerty bywają męczące i rzeczywiście – niekiedy są nieco nudne.
No tak już bywa.
Pomimo tego, szczerze zachęcam do słuchania muzyki, w przeciwieństwie do korzystania z usług restauracji McDonald’s.
No właśnie zestawienie z tragedią i głodem Leningradu wydaje się tutaj najbardziej niestosowne. A może chodzi też o jakieś nawiązanie do byłego już ZSRR? Wszak obecnie jest St. Petersburg.
MC Donald nie jest żadną piii…. restauracją ! Poza tym nie mam uwag 🙂
@meloman – w TWON bywają koncerty muzyki „nieoperowej”, więc to akurat nie jest najgorszym kfiatkiem tej reklamy. Budynek Opery jest po prostu okazały, świetnie się prezentuje, pozwala na swobodę ujęcia. Filharmonia Narodowa od przodu wygląda jak biurowiec albo duża kamienica…
meloman
30 KWIETNIA 2021
9:44
Ubiegłeś mnie tą uwagą. Chciałam napisać o tym wczoraj, zabrakło czasu, a ty zrobiłeś to dziś.
Od początku byłam zdumiona faktem, że eksponowany jest budynek Opery Narodowej, gdzie jakoby towarzystwo z reklamy miało wysłuchać SYMFONIĘ Leningradzką. Potrzebne były zdjęcia Filharmonii Narodowej. Ale jakiś ignorant muzyczny wymyślił tę reklamę, wciągnął w projekt Operę Narodową, której dyrekcja chętnie podpisała z agencją umowę reklamową, nie interesując się dalej treścią reklamy, którą popiera…
Ale kto w końcu w Polsce wie, że symfonie wykonuje się w salach koncertowych a nie w operach…
@Tanaka
Powiem więcej. Jak wiadomo podczas oblężenia Leningradu dochodziło bardzo często do aktów kanibalizmu. Nie jestem aż tak bystry , żeby usłyszeć w Symfonii Leningradzkiej krzyki zjadanych ludzi, ale fakt jest faktem.
Połączenie kanibalizmu z hamburgerem – boki zrywać.
cokolwiek nawet najtęższe ( szacunek..) umysły napiszą jest to reklama w duchu polskiej TV adresowana to narodowego wieśniaka
Skąd u Polaków wzięła się tendencja do nazywania stolicy Czech czeską Pragą? Jest jakieś inne miasto Praga?
Kiedy mówię komuś, że byłem w Pradze wiadomo, że byłem w mieście, które jest stolicą Czech, a nie w warszawskiej dzielnicy, gdyby tam był powiedziałbym, że byłem na Pradze.
Mc Donald’s i inne pokrewne amerykańskie junk-foody to miejsca poniżej mego honoru. American coffee, ha, ha, ha… Rozdawano za darmo na rest „erjach” przy autostradach np. nr. 80 ciągnącej się z NY do Californi i chwała im za to. Ale nie nazywaliśmy tego kawą, tylko brązową wodą.
Niestety, jadąc autem z Trójmiasta do Krakowa przymierałem głodem, bo wszędzie na parkingach przy autostradzie nie było żadnej polskiej restauracji. Same amerykańskie junkfoody! Omijam również Starbucs Coffee (nie pijam kawy w tekturowych ani plastykowych kubkach). By the way, CocaColę pijam raz w roku z okazji urodzin Lenina, ale wtedy z domieszką kubańskiego rumu jako Cuba Libre.
No i nie oglądam reklam.
Skąd ta podnieta kilku komentatorów motywem „leningradzkim” ?
Symfonia Szostakowicza nr 7, została napisana w Kujbyszewie w 1941 roku , nie mając oczywiście żadnego związku z oblężeniem Leningradu. Oryginalnie była dedykowana Leninowi, natomiast cały artystyczny zamysł powstał około 5 lat wcześniej .
Premiera odbyła się w marcu 1942 , a w kilka miesięcy póżniej, na rozkaz Stalina, została ochrzczona mianem „Leningradzkiej”. Osobom doszukujących się na siłę huku armat, kanibalizmu oraz cierpień ludności Leningradu, gratuluję dialektycznie czujnej wyobraźni.
Polecam też zapoznanie się bliżej ze znakomitą biografią kompozytora, zbiorem dokonanym przez Salomona Wołkowa. Jest to niesamowity obraz cierpień
genialnego twórcy, nienawidzącego sowieckiego systemu opresji, próbującego jednakże żyć oraz tworzyć.
Meloman 30 kwietnia 9,44
Owszem czasami są koncerty filharmoników w operze lub teatrze. Nie tak dawno , jeszcze przed pandemią, byłam na koncercie w teatrze Słowackiego, a była to IX Symfonia.
mopus11
30 kwietnia 2021, 22:37
Tak, wiem, że wielu mieszkańców naszego kraju dziwi się, iż nadal Polacy (nawet niemała ich część), niejednokrotnie nazywa stolicę Czech – „Pragą czeską”.
Ale czy nazywanie przez wielu Polaków stolicy Czech – „Pragą czeską”, jest jakąkolwiek tendencją? Przede wszystkim, moim zdaniem, w tym przypadku nie można mówić o jednoznacznie rozumianej tendencji, ponieważ takiej nie ma.
Oczywiście, że nie istnieje druga stolica o nazwie – Praga, przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Z pewnością, nikt również nie myli stolicy Czech z warszawską dzielnicą – Praga. Przebywanie „w Pradze” i „na Pradze” jest zrozumiałe dla wszystkich.
Dlaczego więc w Polsce – co pewien czas – słyszymy bądź możemy przeczytać o „Pradze czeskiej”? Nie jestem tutaj wyrocznią, ale zapewne zwyczaj mówienia bądź pisania: „w Pradze czeskiej”, wśród nieco starszego pokolenia Polaków, pozostał z okresu sprzed 1989 roku.
Pamiętam doskonale, że w tamtych latach, nie tylko w ówczesnych środkach masowej informacji, np. w telewizyjnych i radiowych programach informacyjnych oraz edukacyjnych, ale także w szkołach, powszechnie używano określenia: „w Pradze czeskiej”.
Tak więc, używanie nadal tego określenia przez niektórych, to może nawet kwestia pewnego przyzwyczajenia.
Pomimo tego dzisiaj, już w nowej epoce, nie przywiązywałbym do tego żadnego znaczenia.
Przy okazji,
powiem Panu także, zupełnie prywatnie, że wielu przedstawicieli mojego pokolenia, nadal mówi i pisze, np.: Mao Tse – tung, a nie Mao Zedong; Sajgon, a nie Miasto Ho Chi Minha; Phenian, a nie Pjongjang; Bombaj, a nie Mumbaj itp.
Też jestem zdania że należy łączyć operę i popularne marki (codzienność), w przeciwnym wypadku w operach zostaną same snoby, które nie zauważą że zostali w „palącym się” teatrze … a ich dzieci zapomną pójść na przedstawienie bo na youtube będzie kolejny odcinek podacstu z „młodzieżowym” celebrytą.