Emigrować czy czekać na świt?
Przegraliśmy naszą walkę. Polska, tak jak większość krajów świata, jest zwyczajną oligarchią, międloną w lepkich łapach chciwych i zdemoralizowanych cwaniaków. Bezwstydny cynizm i złodziejstwo rozłożyło się na dobre na państwowej niwie, a wolność i praworządność na powrót stały się nierealnym nimbem nad głowami marzycieli.
Utraciliśmy niepodległość na rzecz cynicznej zgrai politycznych bezwstydników oraz tej przerażającej hordy przebierańców, brutalnie wykorzystujących ludzki strach przed śmiercią, by sprzedawać maluczkim haniebną ciemnotę, tumanić, obezwładniać i wyłudzać opłaty za wstęp do raju.
Nie udało się. Nasza pożałowania godna nieudolność i niezdolność do podjęcia odpowiedzialności za kraj sprawiły, że gangsterzy polityczni i nie tylko polityczni znów są górą i mają przed sobą kolejne lata żerowania, bekania i rechotu. Czy mamy patrzeć, jak tworzą swoją cywilizację pychy i bezwstydu, depcząc wszystko, co choć trochę wystaje ponad ich płaskie horyzonty, czyli właściwie wszystko, co etyczne, mądre i sprawiedliwe? Może obrócić się na pięcie i wyjechać? Rzucić ten kraj, który tak potwornie zawiódł sam siebie i świat? Kraj, który swoim bezprzykładnym egoizmem i chciwością oraz pogardą dla własnych demokratycznych osiągnięć trwale skompromitował się w oczach lepszego świata, którego progi już miał przekroczyć?
Jaki sens ma życie w Polsce brutalnie zawłaszczonej przez Kaczyńskiego i jego postkomunistyczną i neokomunistyczną zgraję? Po co siedzieć w tym zmartwychwstałym PRL? Czy nie lepiej być nikim na Zachodzie niż zerem w neopeerelowskiej Polsce? Po klęsce opozycji to pytanie jest poważne i realne.
Gdybym był młody i wchodził właśnie w dorosłe życie, mogąc wybierać i przebierać w scenariuszach życia, być może bym z kraju wyjechał. Dziwię się czasem, że tego nie uczyniłem zaraz po studiach. Wszak możliwości były. Niejeden wyjechał po roku ’89 i wcale nie wyszedł na tym źle. Nawet lepiej niż teraz, kiedy wszędzie tłumy Polaków. A jednak ani ja, ani ogromna większość moich kolegów i koleżanek nie myśleliśmy nawet o emigracji w te dni chwały i nadziei, na które przypadła nasza wczesna dorosłość. Zaczynała się nowa, wolna Polska, a my właśnie kończyliśmy studia. Zapach wiosny, wiosny politycznej, ba, historycznej, upajał nas wszystkich.
Szalone lata dziewięćdziesiąte pozwalały na wszystko. Na picie piwa w miejscach publicznych, palenie gdzie popadnie, sprzedawanie bez rachunków, produkowanie bez norm, wywożenie śmieci do lasu i śpiewanie piosenek z brzydkimi słowami. Ten luz nie mógł trwać wiecznie, bo przecież anarchia zawsze kogoś krzywdzi i na dłuższą metę warta jest tyle co rozpasanie i korupcja w jednym.
Niestety, radosna anarchiczność pierwszych lat transformacji nie zamieniła się w przyjazny liberalny ład. Niedane nam było wziąć w swoje ręce naszych miast i gmin, nie mówiąc już o państwie. Nie było dane, a może nie chcieliśmy. Instytucje nie stały się proste, pomocne i sympatyczne. Z roku na rok gęstniał gąszcz przepisów i dziwnych urzędów, a proces zbliżania się do Europy jeszcze to wielkie regulowanie pogłębiał. Zrazu dobrotliwy i jakby niewinny klerykalizm tężał z roku na rok, zmieniając się w zorganizowany system powszechnej indoktrynacji.
Jednocześnie Polska stawała się łupem. Wielkie zakłady i związki zawodowe brały swoje, Kościół brał swoje, rolnicy brali swoje. Swoje wzięli również różnego autoramentu cwaniacy, kontynuujący piękne kariery partyjne w nowych i jeszcze bardziej intratnych branżach. Powoli, z roku na rok, Polska zaczęła pękać. Powiały nowe wiatry. Kto z Bogiem, kto z wielkim przemysłem lub z tym przaśnym, peeselowskim, temu wiatr w plecy. Kto ze szczęką na chodniku, kto za biureczkiem w skromnym urzędzie lub w pielęgniarskim fartuchu, temu wiatr w oczy.
Nie zadawaliśmy sobie pytań, jakiej Polski chcemy, a politycy zajęci byli NATO, Unią Europejską i kryzysem. Zresztą kto by tam się przejmował przyszłością. Mieliśmy swojego papieża, pełne półki i paszporty, więc wszystko musiało iść w dobrym kierunku. Lecz choć ta Polska nie miała przywódców, trochę sobie dryfując (jednak z grubsza na Zachód), i choć się w niewidzialny sposób dzieliła na zwycięzców i pokonanych, na miastowych i wsiowych, na katolików i wolnomyślicieli, to jednak było nam dobrze.
A dziś, w stanie dojrzałym, ta Polska po przejściach pokazuje swoje zmęczone oblicze. Jak żyły i kości wyszły stare podziały klasowe i geopolityczne. Tu zabór rosyjski, tam austriacki. Tu narodowi katolicy, tam nowocześni Polacy. Polacy „normalni” i Polacy „prawdziwi”. No i policzyliśmy się: kto w nowej Polsce zyskał, a kto stracił. Zrobiło się niemiło. Młoda demokracja się skończyła. Przyszedł czas otwartej walki o swoje. Już nie z państwem, które ma dać podwyżki, lecz z tą „drugą Polską”, a więc z obcą, nieakceptowaną częścią społeczeństwa. Tak, znów znaleźliśmy się w stadium trwałego konfliktu społecznego. Nie widziano czegoś takiego od wojny, choć jak pomyśleć trzeźwo, kiedyś to wszystko musiało przecież wyleźć.
Czy Polska stała się przez to krajem, z którego chce się uciekać? Ktoś zaangażowany w medialną wojnę i śledzący rytuały pogardy odprawiane przez PiS może faktycznie mieć już dosyć. Odruch ucieczki wzbudzają w nas cyniczni politycy, jątrzący i siejący niepokoje społeczne. Przerażają nas chamy i warchoły z poselskimi legitymacjami. Tabloidowe seriale wywołują mdłości. Mniejsze i większe afery odbierają wiarę w instytucje i podkopują zaufanie do państwa. Obręcz biurokracji zaciska się na naszych skroniach, gdy tylko głowa zapali się do jakiegoś projektu.
Tylko czy jest dokąd uciekać? Czy atmosfera polityczna Wielkiej Brytanii, Francji albo Włoch jest naprawdę lepsza? W ostatnich latach z pewnością nie. Ba, również konflikty społeczne mają tam ostrzejszy przebieg, łącznie z gwałtownymi zamieszkami ulicznymi, jakich my nawet nie zakosztowaliśmy w wolnej Polsce. Może więc nie ma po co tam jechać?
A jednak jest coś na ulicach Rzymu, Amsterdamu czy Paryża, że tak „liekczie dysziet cziełowiek”. Co to za dziwne uczucie, co to za swoboda? Ano to taka pewność, że bez względu na to, kim jesteś, nikt cię nie będzie zaczepiał i bił. Możesz być gejem lub punkiem, lewakiem lub prawakiem, a żaden bydlak do ciebie nie podleci z wyzwiskami i pięściami. Możesz siąść na chodniku, możesz iść na koncert albo na demonstrację polityczną i jakoś nic ci nie grozi. Wszyscy wokół jakby się zmówili, że akceptują wielość i różnorodność i nie chcą jedni drugim urządzać życia.
Wielokulturowość jest tak oczywista jak dla nas oczywista jest monotonia rodzimej fasolki po bretońsku i ruskich pierogów od morza do Tatr. Jest tak jakoś łatwiej, naturalniej, życzliwiej wokół nas. I nawet jak nie ma pieniędzy, to wszędzie pełno ciekawych i fajnych rzeczy, w których można uczestniczyć za darmo albo się po prostu przyłączyć do ludzi, którzy coś ciekawego robią. W tych szczęśliwych krajach wszędzie drzwi się otwierają i wszyscy się szanują. A w Polsce? Nieufność, poczucie zagrożenia, wszechobecna ostrożność i przezorność. Napięcie. Taka brzydka, dorobkiewiczowska zaściankowość. No nic, tylko wyjechać.
A jednak nie polecam emigracji. Bo choć Polska jest krajem pełnym chamów i oprychów, niewolnym od ciemnoty i zacofania, to jak mało które miejsce na ziemi jest nasz kraj miejscem stawania się przyszłości. Wielkie nierozstrzygnięcie ma swoje jądro. W Europie tym jądrem jest samo jej centrum – zagadkowa Polska, z której nie wiadomo jeszcze co wyrośnie. Klucz do własnej przyszłości wciąż trzymamy w garści, choć brakuje nam determinacji, by go użyć. Ale to się zmieni. W bólach ponurej wojny politycznej rodzi się coś nowego i innego. I jeśli zawalczymy o swoje, może i my będziemy wolnym krajem wolnych ludzi, gdzie nikt nie musi się bać, że oberwie, a za to każdy żyje sobie jak lubi. A w dodatku krajem, który odgadł trendy przyszłości i prosperuje lepiej od innych.
Mieszkając na Zachodzie, masz poczucie, że wszystko tu jest już urządzone i że ten piękny świat doskonale może obejść się bez ciebie. Nawet jeśli nie czujesz się już obco, to przecież nie jest to miejsce, gdzie wschodzi nowe, lecz raczej takie, gdzie zachodzi stare. Boć Zachód to Zachód. Dlatego Polacy, którzy wyjechali, choć widzą z oddalenia swój kraj jeszcze brzydszym, niż jest naprawdę (bo przecież w pryzmacie mediów nie ładnieje), chcieliby kiedyś wrócić. Kiedyś, bo na razie jakby nie ma do czego. A jeśli do tego ktoś jeszcze lubi zapalić trawkę albo jest gejem czy lesbijką, to doprawdy lepiej by już został, gdzie go tam życie poniosło.
Niech no tylko jednak zrobi się wiosna! A polityczna wiosna jest wtedy, gdy pomimo demonstracji i rządowych kryzysów wszyscy czują, że mają swoje wspólne państwo, które traktuje wszystkich tak samo i szanuje swobody osobiste każdego człowieka, bez względu na jego przekonania i styl życia. Władzę nie z boskiego, lecz ludzkiego nadania i prawa nie „naturalne”, lecz zrozumiałe i sprawiedliwe.
W takim kraju nikt nie ma gorzej ani trudniej dlatego, że nie wyznaje tej wiary, którą wyznaje większość, inaczej się ubiera lub ma inne preferencje seksualne. Sprawy, które dzielą ludzi etycznie w sposób trwały, pozostawione są sumieniom obywateli, a politycy nie nadużywają swojej władzy, by wcielić w materię prawa swój światopogląd. W takim sympatycznym, wolnym kraju nie ma znaczenia, czy jesteś w większości, czy w mniejszości pod takim bądź innym względem światopoglądowym albo kulturowym. Nikt nie pragnie dominować nad innymi ani spychać mniejszości do getta przestrzeni prywatnej. Każdy jest sobą i w domu, i na ulicy, i w instytucjach. Katolicy idą w procesji, gejowskie małżeństwa idą ulicą, trzymając się za rękę, a ateiści przemawiają publicznie przeciwko wierze. Wszyscy się spierają, lecz nikt nikogo nie chce zamykać i delegalizować.
Czy mamy szansę na prawdziwą, opartą na szacunku dla równych praw wolność i swobodę bycia w naszym kraju? Mamy – i to właśnie dlatego, że tak wielu spośród nas poznało Zachód i wie z doświadczenia, na czym to polega. W swej masie Polacy może jeszcze do końca nie pojmują, że sprawiedliwe społeczeństwo to takie, w którym wolno każdemu wszystko, dopóki nie krzywdzi i nie dyskryminuje innych. Pojęli jednakże doskonale, czym jest równość i jaką wartością jest ochrona prywatności. Nie chcą, by im ktokolwiek zaglądał do łóżek ani innych mebli.
Sądzę, że to już połowa sukcesu. Druga połowa polega na zrozumieniu, że swoje poglądy i tożsamość można manifestować publicznie i formalizować w sposób, który nie pozostawi wątpliwości, że państwo taką właśnie tożsamość i dostrzega, i szanuje na równi z innymi. Tego właśnie dotyczy spór o związki partnerskie, choć brakuje nam jeszcze zdolności wysłowienia jego meritum. Dlatego skupiamy się na takich rzeczach jak prawo do informacji medycznej czy dziedziczenie, gdy tak naprawdę chodzi o coś innego – o prawo obywateli do innej niż małżeństwo formy uznania ich związków na tej tylko podstawie, że sobie tego życzą.
Dopiero gdy państwo rozumieć będzie, że każde życzenie grupy obywateli, którego spełnienie nie powoduje krzywdy innych obywateli, jest dla niego rozkazem, będzie można mówić, że żyjemy w prawdziwie wolnym społeczeństwie. A zrozumie to wtedy, gdy tę ideę moralną będziemy w nim zaszczepiać i umacniać. Potrwa to jeszcze wiele lat, ale warto mieć nadzieję i robić swoje.
W smutnym, szarym krajobrazie politycznym i społecznym posttraumatycznej Polski, w której historia wytępiła naturalną różnorodność, zastępując ją otępiającą kulturową uniformizacją, potrzebujemy całej tęczy barw człowieczeństwa i całej róży wiatrów wszelkich prądów kulturowych i stylów życia. W jednorodnym, ideowo i kulturowo zabetonowanym społeczeństwie nikt nie jest wolny i nikt nie jest sobą. Żyje się, „bo się żyje”. Tylko w wielobarwnej demokracji poczuć można swojskość i radość bycia z innymi. Bo każdy tam mówi każdemu: ja jestem u siebie i ty jesteś u siebie. Bez tego drugiego członu „ty jesteś u siebie”, skierowanego do kogoś nieco albo i bardzo innego niż my sami, nasza własna tożsamość jest tylko połowiczna i niedojrzała.
Taka Polska będzie. I nikt z niej nie zechce uciekać. Wręcz przeciwnie – do takiej Polski Polacy będą wracać. Bo dłużej klasztora niźli przeora. Po najdłuższej choćby kaczystowskiej nocy nadejdzie świt.
Komentarze
Nie sądzę, żebyśmy przegrali walkę o prawdziwie wolną i demokratyczną Polskę. Co najwyżej przegraliśmy bitwę. I to nie z powodu szczupłości sił, tylko „dzięki” nieudolności dowódców. Jeżeli już używamy analogii militarnych, to przeciwnik, pomimo, że nie jest monolitem(w PiSsie są zarówno socjalićci(raczej w stylu radzieckim niz zachodnioeuropejskim) jak i skrajni liberałowie) ale jest lepiej dowodzony. Opozycja wciąż nie potrafi zewrzeć szeregów i nie jest to bynajmniej wina Lewicy( która stanowi najmniej liczny jej odłam). Gdyby alianci w czasie II Wojny tak działali, to „Tysiącletnia Rzesza” rzeczywiście miałaby szansę się urzeczywistnić.
A że mamy takich a nie innych polityków to wynika wprost z naszego stopnia rozwoju cywilizacyjnego. Nie oszukujmy się- w całej historii Polski jedynie okres piastowski był czasem gdy Polska cywilizacyjnie (i kulturowo) nie odbiegała od zachodniej Europy. Nasze zapóźnienie sięga stuleci. Częściowo odrobiliśmy je w okresie zaborów (natura, również polityczna nie znosi próżni, więc kraj musieli uporządkować Rosjanie, Niemcy i Austriacy, częściowo w latach 20-tych (ówczesne rządy wykonały kolosalną pracę scalając odrębne kulturowo i cywilizacyjnie dzielnice), częściowo w okresie pogardzanej dziś „komuny”i częściowo po 1989 roku, bardziej dzięki rozbudzonej z uśpienia przedsiębiorczości obywateli (podobnie było w latach 40-tych po wyzwoleniu), niż dzięki rozważnej polityce władzy. Droga przed nami jest długa ale chyba warto podjąć się ją przejść. I niekoniecznie dla jej pokonania konieczne są przysłowiowe Krew, Pot i Łzy. Oczywiście z wyjątkiem potu.
Piękny tekst.
Wprawdzie nie jestem takim optymistą. Może z racji różnicy wieku, bo mam mniejsze szanse na doczekanie normalnej Polski.
Niemniej dziękuję.
Chetnie bym stad dała nogę. Do Londynu – najlepszego miejsca pod słońcem. Ale przeciez nie wyzyje tam z mojej emerytury. Nawet jesli sprzedam moje warszawskie mieszkanie i bedę powoli przejadać pieniadze, które kiedys sie skoncza. No i wazna rzecz: znam tylko jeden mały sklepik w Whitechappel prowadzony przez dwu czarnoskorych chłopaków, którzy sprzedają „Tyskie”. Wprawdzie w czteropakach, ale niech im bedzie. Angielskie piwo jest niepijalne.
Do poziomu Andersena czy braci Grimm jeszcze daleko, ale początki obiecujące… Proszę kontynuować starania, Panie Profesorze!
Miód na moje serce. Choć trochę nadziei w tym smutnym czasie.
Choć trochę nadziei w tym smutnym czasie.
To co redaktor opisał to nie jest polityka, albo przynajmniej nie tylko polityka. To jest bardziej diagnoza polskiego społeczeństwa, które od 6 lat niezawodnie wybiera PiS. PiS który wypiera coraz skuteczniej inaczej myślących z przestrzeni publicznej (patrz ostatnie przejęcie prasy regionalnej). W tej sytuacji trudno przewidzieć jakiejś pozytywne zmiany w zatomizowanym, egoistycznym polskim społeczeństwie, w którym jedyną znaczącą organizacją pozarządową jest KK, zwalczający swobody i wolności osobiste jeszcze bardziej zdecydowanie jak PiS.
Jak tu ma się coś zmienić ? Na rewolucję nie zanosi się, a na drodze ewolucyjnej będzie to trwało przez generacje.
Co
Przypomniał mi się wierszyk z „tamtych czasów”
(autorstwa chyba Ernesta Brylla):
„Jesteśmy wreszcie we własnym domu.
Nie siedź, nie czekaj.
Co robić? Pomóż.”
co lud, w swojej mądrości, przerobił na prorocze:
„Nie siedź, nie czekaj.
Co robić? Uciekaj.”
„W Europie tym jądrem jest samo jej centrum – zagadkowa Polska, z której nie wiadomo jeszcze co wyrośnie. ”
To dobrze. że Polska jest jądrem. Właśnie dopiero co padła elektrownia w Bełchatowie, dzisiaj Trybunał Unii nakazał natychmiastowe zamknięcie elektrowni w Turoszowie (w tym dopiero co oddanego do użytku nowiutkiego bloku). US właśnie odpuściły sobie gonienie
Niemców za NS2. Gaz będzie sobie płynął, ze wszystkich stron omijając bohaterskich Polaków, którzy prze ćwierć wieku walczyli z rurami Ribentop-Mołotow.
Jądro się zatem przyda, wrośnie z niego energia jądrową. Ta energia zasili jutrzenkę swobody i zbawienia za nią słońce. W góre serca, w górę jadra!
Na razie nasi geniusze od polityki mają wciąż te samą śpiewkę: zabraknie prądu, zaimportujemy. Tylko skąd zaimportujemy kasę, żeby za ten prąd zapłacić?
A pisałem po wielokroć – Polaku zbieraj chrust.
Dłużej klasztora…
To prawda, ale to znaczy, że mówimy o biologii. Jacek Fedorowicz pisał w 2015, że bardzo „liczy na prezesa”. Spodziewał się mianowicie kolejnego, głupiego błędu, który i tym razem wysadzi go z siodła. Tymczasem „przez ostatnie osiem lat” on się uczył i trzeba mu przyznać, że jest, cholera, wyuczalny!
„To wszystko potrwa jakiś czas, a ja […] wybieram życie od oddechu do oddechu”* czerpanego na Zachodzie właśnie!
* Wojciech Młynarski „Piosenka tonącego”
Nie rozumiem….
Dlaczego Polska urzadzona przez Styropian, się nie podoba?
Przecież „OTAKE Polske walczylim”?
Zwykle, idee przychodza z Zachodu.
Przyjelismy je z dobrodziejstwem inwentarza, niespecjalnie zastanawiając się, jakie będą ich skutki.
Marketing okazał się nadspodziewanie skuteczny, i TANI.
Niewiele Judaszowych srebrnikow trzeba było, by wyprzedać dorobek pokoleń.
Mamy więc kapitalizm z wilczą twarzą, niewielkie grono beneficjentow, spore grono przegranych.
Nwą Szlachtę i feudalnych niewolnikow pracujących za grosze.
Tak wygląda demokracja, w większości krajow świata, eksportowana przez Zachod za pomocą sutych dotacji dla mediow, NGO, sponsorowanych pożytecznych idiotow.
W ostateczności, za pomocą sankcji, bomb, zamachow stanu, kolorowych rewolucji.
Możemy mieć jedynie pretensje do siebie, że dopuszczono do władzy wyznawcow TKM- teraz k…MY.
Czy innych wielbicieli Złotego Cielca.
Huty, kopalnie, elektrownie, stocznie, przemysł maszynowy, wraz z miejscami pracy odszedł w przeszłość.
Co pozostaje?
Szczaw i mirabelki?
A może rada prezydenta Komorowskiego?
„Weź kredyt, zmień pracę, wyjedź za granicę?
Polska droga do socjalizmu została zmieniona w polską drogę do czego?
Neofeudalizmu?
Zresztą, nie tylko polska……
Jan Hartman
OK. Przegraliśmy bitwę. Tylko. Nie pierwszą i nie ostatnią. PO 1989 byłam szczęśliwa, bo się doczekałam. Byłam jeszcze dość młoda i otwierał się dla mnie nowy, lepszy czas. Dziś to pan jest względnie młody, a ja mam już mało czasu. Ale kciuki będę trzymać, a także indoktrynować na miarę prywatnych możliwości.
Pozdrawiam
Pyszny tekst. Jak zwykle.
Mam dwie uwagi. Pierwsza związana jest z dylematem – wyjechać czy pozostać. Otóż wyjazd z powodu kłopotów/niemożności w dotychczasowym miejscu pobytu jest ucieczką. Znam sporo rodaków, którzy po 30 latach na obczyźnie ciągle żyją polską przeszłością. Nawet miejscowego języka porządnie nie posiedli. Aby było śmieszniej, po 1990 roku, ciągle posiadając polskie obywatelstwo, nie mają zamiaru wracać na stałe. Na urlop/wakacje owszem. To jest powszechny typ ludzi, ktorzy będą narzakać niezależnie od tego gdzie są i jak im tam dobrze. Wychowano ich w duchu Boga, Honoru i Ojczyzny i tacy zostali – bez Boga, Honoru i Ojczyzny.
Znam oczywiście sporo osób, które wyjechały i świetnie sobie radzą w nowym miejscu. Ale one wyjechały, a nie uciekły.
Druga uwaga dotyczy wizji kraju, w którym chce się żyć i do którego chce się wracać. Niezależnie od jej realności, warto by uwzględnić fakt, iz niejaki J. Kaczyński zrobił po prostu skok na kasę. Nigdy tego zresztą nie ukrywał. A te wszystkie zagrywki z prawem i hołubienie Kościoła katolickiego to po prostu przydatne instrumenty cementowania władzy, a przy okazji zemsta gnojka, na co jego publiczne wypowiedzi dosadnie wskazują.
Kaczyński wyrządza Polsce poważne szkody. Degraduje kraj ekonomicznie, politycznie i społecznie. W efekcie wiara w państwo, jako stałą i sprawiedliwą strukturę – która mogła się rozwinąć po 1990 roku, bo wcześniej nie istniała – nie tylko nie powstała, ale zanikają nawet możliwości jej powstania. A bez takiej wiary wspaniała wizja jest raczej mało możliwa. Mało tego, o Polskę w obecnym kształcie traktowanym jako punkt wyjście, też jakoś nie chce się walczyć.
„Weźcie sobie chłopaki ten kraj…”
piękny optymistyczny w sumie tekst. Trochę naiwny moim zdaniem.
Ja bym wyjechał. Mój wymarzony kraj to Nowa Zelandia. Byłem tam kilka razy i zawsze uderzała mnie życzliwość mieszkających tam ludzi (poza pracownikami służb granicznych). W Polsce na ulicy czuję chamstwo i agresję.
Gdyby było to możliwe wyjechałbym, ale nie jest to realne. Trochę nadziei dały mi protesty z ubiegłego roku, to ludzie bardzo młodzi po których – mam nadzieję, ta tępa propaganda spływa
Miło się czyta o nadziei na normalność, ale rzeczywistość skrzeczy. Po pierwsze – wszystko trwa w czasie. Nadzieja na „lepsze jutro dla naszych dzieci” KIEDYŚ, niestety nie uskrzydla bo i kogo, nienarodzonych, skoro po drugie – widzimy postępującą demoralizację społeczeństwa. W XXI wieku trudno spodziewać się „oczyszczenia” jakim była np Rewolucja Francuska, a na tę stajnię Augiasza byłby to jedyny, skuteczny sposób. Prawa człowieka i wolność zawłaszczyli w Polsce chamy, durnie i cynicy. I nie oddadzą pola – a demoralizacja postępuje. PiS skutecznie zniszczył ZASADY, a tylko one mogły być podstawa do otwarcia. Świat ma swoje problemy i nie poczeka na nas i słusznie. Toteż dla mniejszości pozostaje emigracja. Ktoś powiedział, że tam Ojczyzna gdzie człowiekowi jest dobrze i gdzie go szanują. Trawa jest zielona wszędzie, a nawet zieleńsza (np w Irlandii), a spuściznę kulturalną łatwiej jest smakować w normalnych, „ludzkich” warunkach. Żal – ale upadek naszego społeczeństwa i tak trwał długo – może za długo.
Z tych wszystkich wymienionych wyżej powodów wyszłam z córką bez tęczowej torby, którą dziecię chciało kupić w sklepie na „I”. Tak mi smutno…
1/3 popiera obecny reżim
1/3 ma gdzieś
1/3 czuje, że jest źle, ale nie wie co zrobić. A tak naprawdę, to z tej części, może z 10% całości (1/3 z 1/3) rozumie w jakim szambie się znaleźliśmy.
Edukacji! jak powietrza…
Syzyfowa praca na pokolenia
To nie jest fair z Pańskiej strony odkrywać za jakich durni Gospodarz blogu ma swoich czytelników.
Wszystkim polecam emigrację.
„Taka Polska będzie”.
Przykro mi, ale raczej już nie będzie.
Pod koniec lat 90., gdy nasz kraj przystąpił do NATO, w polskich mediach objawił się niejaki Aleksander Dugin, później znany jako nadworny ideolog Putina. Mówił on o „wielkim starciu” między Wschodem a Zachodem, Rusią a Europą, eurazjatyzmem a atlantyzmem.
Czym według Dugina różnią się od siebie te dwa światy? Przykładowo, na Wschodzie rządzą władcy namaszczeni przez Boga, których wola decyduje o losach państwa, natomiast na Zachodzie przywódcę się wybiera, a prawo i struktury mają większe znaczenie niż jego osoba. Zachód dzieli władzę na wykonawczą, ustawodawczą i sądowniczą, Wschód zaś nie widzi takiej potrzeby, ponieważ władca o cechach quasi-boskich jest zdolny do rządzenia wszystkimi obszarami państwa. Zachód oddziela Kościół od państwa, podczas gdy na Wschodzie państwo jest religią, a religia państwem. Wartości zachodnie, takie jak indywidualizm, racjonalizm czy neutralność światopoglądowa są obce Wschodowi, gdzie człowiek postrzega siebie jako część większej całości, ceni „sakralny świat tradycji” i nie wstydzi się egzaltacji, a nawet fanatyzmu.
Na gruncie eurazjatyckim demokracja więc raczej nie wyrośnie. Społeczeństwa są skazane na rządy autorytarne. Jeśli w ich historii w ogóle pojawia się ustrój demokratyczny, to zwykle jako nieudany eksperyment. W najlepszym razie może im się przydarzyć mądry, oświecony dyktator.
Dugin głosił, że Polska przynależy kulturowo i duchowo do Eurazji. Że tysiąc lat temu popełniła błąd, przyjmując chrzest z Rzymu zamiast Bizancjum, w wyniku czego jest rozdarta między wpływami Zachodu a swoją prawdziwą, słowiańską naturą. I że najlepszą opcją będzie dla niej powrót pod skrzydła mateczki Rosji.
Wtedy słowa Dugina wywoływały oburzenie, bo wciąż dobrze pamiętaliśmy skrzydła mateczki Rosji i nikt nie chciał pod nie wracać. Pragnęliśmy wykorzeniać to, co nas mentalnie łączyło ze Wschodem i cywilizować się na wzór zachodni. Czy był to cel osiągalny, czy też „zbiorowa słowiańska dusza” z góry skazywała nas na niepowodzenie? Trudno powiedzieć.
Tak czy inaczej, Kaczyński świadomie zawrócił Polaków z cywilizacyjnego marszu na Zachód, aby utrwalić w nich, a najlepiej pogłębić cechy eurazjatyckie oraz wykorzystać je w celu zdobycia władzy autorytarnej. W ten sposób jeszcze bardziej przybliżył nas kulturowo do Wschodu. Pozostaje pytanie, czy robi to z własnej inicjatywy, czy też na zlecenie mateczki Rosji.
„Czy mamy szansę na prawdziwą, opartą na szacunku dla równych praw wolność i swobodę bycia w naszym kraju? Mamy – i to właśnie dlatego, że tak wielu spośród nas poznało Zachód i wie z doświadczenia, na czym to polega”.
To tak działało w latach 90., gdy młodzież mogła już łatwo wyjeżdżać na Zachód, ale tylko na jakiś czas. Wyjeżdżała na stypendia studenckie, staże, firmowe kontrakty czy do czarnej roboty na budowie, ale musiała wracać, bo zdobycie prawa stałego pobytu na Zachodzie graniczyło z cudem. Wtedy faktycznie młodzi ludzie, do których sam wtedy należałem, starali się kopiować zachodnie wzorce w swoich firmach, miejscach pracy czy lokalnych społecznościach.
Później jednak Polska weszła do Unii Europejskiej i ci, którym mentalnie było bliżej do Zachodu niż do Wschodu, po prostu na ten Zachód wyjechali na zawsze. Można to porównać z exodusem najlepszego „materiału ludzkiego” z Niemiec Wschodnich do Zachodnich po zjednoczeniu (to dlatego byłe NRD nigdy nie dogoni RFN). U nas ten proces trwa już 15 lat, a emigrują głównie ludzie przedsiębiorczy i wykształceni, z potencjałem na liderów w sferze gospodarki, polityki czy kultury. Dlatego w społeczeństwie polskim, które od wieków łączyło elementy Wschodu i Zachodu, coraz bardziej dominuje mentalność wschodnia, o jakiej pisał Dugin.
Jak już wspomniałem w poprzednim komentarzu, Kaczyński świadomie prowadzi Polskę kulturowo na wschód. Paradoksalnie, przystąpienie Polski do UE ułatwia mu to zadanie ze względu na emigrację „elementu zachodniego”.
Czytając w necie informacje o Duginie, natknąłem się na amerykańską organizację o nazwie American Center for Law and Justice (ACLJ). Została ona założona w roku 1990, czyli zaraz po upadku komunizmu, przez grupę, w której główną rolę odgrywała rodzina o swojsko brzmiącym nazwisku Sekulov. Celem tej organizacji była obrona „wartości chrześcijańskich” od d*py strony, tj. walka o całkowity zakaz aborcji, penalizację homoseksualizmu, delegalizację antykoncepcji, ograniczenie praw kobiet itp.
Pod koniec lat 90., gdy kraje byłego bloku wschodniego zaczęły przystępować do NATO i Unii Europejskiej, American Center for Law and Justice otworzyło filię europejską w Strasburgu, a następnie słowiańską w Moskwie.
Wkrótce potem w Polsce niejaki Kaczyński założył partię o nazwie Prawo i Sprawiedliwość.
Dziś europejski oddział ACLJ, European Center for Law and Justice, figuruje w necie jako jeden z głównych partnerów organizacji Ordo Iuris.
Jaki ten świat jest mały.
Taki Pan elokwentny, a przestraszył się mojego prostego i kulturalnego komentarza, który zamieściłam pod blogiem z 15 maja. Cenzura, przekreśla Pana wielkie słowa. Żałosne.
remm, 21 maja 2021, 20:49
Bardzo dobra diagnoza, ale … co z głównym i najsilniejszym graczem politycznym? Co z krk?
Wygrzebaliśmy się pobijani z plagi nazizmu, potem z patologii, pozytywy też były, realnego socjalizmu.
Czy dobije nas plaga wojtylizmu?
Zgadzam się się z panem Hartmanem co do polityczno-społecznych treści.
Niestety jesteśmy jeszcze ubogim społeczeństwem w stosunku do państw Zachodniej Europy, Australii, Nowej Zelandii czy też Kanady, i dlatego też większej części społeczeństwa Polskiej Rzeczypospolitej nie stać na intelektualne przemyślenia problemów poruszanych przez wyżej wymienionego autora artykułu.
Przede wszystkim społeczeństwo potrzebuje chleba oraz omasty do tego chleba, dachu nad głową (stosunkowo małą liczbę ludności stać na kredyty mieszkaniowe – mieszkania socjalne są alternatywą, ale brak woli po obu stronach barykady powoduje, że jeszcze długo nie), uczciwie dostępnej opieki medycznej oraz szkolnictwa.
Dopiero wtedy możemy poważnie dyskutować jak zmienić świat.
Inaczej jest to zwykłe bicie piany.
Zbigniew
Re krebs06
tak, dobra na wakacje ta Nowa Zelandia ale wkrótce zanudziłbyś się na śmierć.
remm
duży Lubik.
po przeczytaniu kilku wypowiedzi widzę że Gospodarz nie mylił się – wie z kim ma do czynienia. Ale wykorzystywanie tej wiedzy to już nadużycie.
@mag, co miałaś na myśli pisząc o indoktrynacji „na miarę prywatnych możliwości” ? Zakładam że nie znasz znaczenia słowa, inaczej nie deklarowałabyś swojego zaangażowania w złej sprawie.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Indoktrynacja
Poguljał by cieławiek po Arbacie, poguljał
„Po najdłuższej choćby kaczystowskiej nocy nadejdzie świt”.
Panie Profesorze,
no cóż, skoro Pan w to wierzy i solidnie stara się przekonać czytelników do swej wiary, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko przyjąć te słowa do wiadomości. W odpowiedzi, postanowiłem przywołać słowa, znanego skądinąd, Szimona Peresa, a mianowicie:
LICZĄ SIĘ TYLKO WIELKIE MARZENIA!
I z pewnością, nawet najdłuższa kaczystowska noc, kiedyś się skończy. Zakładając, że nic nie trwa wiecznie, nawet w Polsce. W tym jesteśmy zgodni. Jestem od Pana starszy o dekadę, a tym samym, wiele (większość?) namiętności i uniesień mam już za sobą. A także nie ukrywam, że jestem zdecydowanie mniejszym optymistą, przynajmniej w tej sprawie.
No zobaczymy.
Ale nawet, jeżeli większość obecnego społeczeństwa doczeka się tego świtu, to jaki będzie ten świt?
Czy taki, w jaki Pan wierzy i usiłuje o tym przekonać czytelników? Czy wówczas do takiej Polski Polacy będą wracać? Oby?
Tymczasem, jak Pan doskonale wie, w kraju nie jest specjalnie kolorowo, a wręcz przeciwnie: jakoś szaro, dziwacznie, mało ciekawie, zastanawiająco i niejasno.
A teraz – z grzeczności nie wymienię autora poniższych słów. Ale swego czasu, jedna z rodzimych osób publicznych, stwierdziła wszem i wobec, że biorąc pod uwagę historię naszego kraju, to jest niemal pewne, iż:
W POLSCE NIGDY NIE BĘDZIE DOBRZE!
Jak więc widać, są i tacy w kraju, którzy wiedzą doskonale, co będzie i mają śmiałość mówić o tym publicznie.
Osobiście, z zainteresowaniem przyjąłem Pańskie słowa, że nie poleca Pan emigracji. Bo – Pańskim zdaniem – choć Polska jest krajem pełnym chamów i oprychów, niewolnym od ciemnoty i zacofania, to jak mało które miejsce na ziemi jest nasz kraj miejscem stawania się przyszłości.
Pięknie! Tylko jeszcze trzeba do tego przekonać społeczeństwo, a szczególnie jego młodą część. Czy to w ogóle jest możliwe? Próbujmy, a nuż?
Nie ukrywam, że mnie mało interesuje, zapewne ważny problem emigracji. Należę do tej grupy Polaków, którzy nigdy nie wyemigrowali z kraju. Za granicą bywałem wyłącznie w celach turystycznych.
Owszem, przed ok. 30 laty, wraz z członkami najbliższej rodziny, bardzo poważnie zastanawiałem się nad możliwością emigracji do Nowej Zelandii. Jednak, po przeanalizowaniu wszystkich „za i przeciw”, ostatecznie postanowiliśmy zostać w kraju. I tak jest do chwili obecnej. Także córka, pracownica służby zdrowia, przynajmniej aktualnie, również nie planuje emigracji, w jakimkolwiek kierunku.
————————————————————————
I słowo na marginesie,
nadal na forum bloga, co pewien czas, ujawniają się pasjonaci wojskowości, stratedzy globalni, miłośnicy teorii spiskowych oraz entuzjaści zjawisk paranormalnych.
Samo w sobie, to może nie jest niczym nagannym. A używanie analogii militarnych, niekiedy nawet wskazane, byle nie pójść – o ten przysłowiowy „jeden most za daleko”. Pomimo tego uważam, że blogi POLITYKI wymagają jednak, przynajmniej odrobiny, powagi i zastanowienia.
Otóż, przy okazji powyższego felietonu, jeden z uczestników forum jest przekonany, że „gdyby Alianci podczas II wojny światowej działali tak jak opozycja w Polsce, to Tysiącletnia Rzesza rzeczywiście miałaby szansę się urzeczywistnić”.
Nie, to są mrzonki!
Przypomnę, że III Rzesza istniała niemal 12 i pół roku (styczeń 1933 – maj 1945). Z dzisiejszej perspektywy – to nawet bardzo długo.
Cały aparat państwowo-partyjno-wojskowy III Rzeszy nie miał realnych i fizycznych możliwości urzeczywistnić planów oraz niezdrowych marzeń i ambicji Adolfa Hitlera. I to bez względu na to, jak postępowaliby
Alianci podczas II wojny światowej.
Hitler powinien być świadomy, że jego marzenia o „Tysiącletniej Rzeszy” skończyły się w dniu 22 czerwca 1941 roku, tj. z chwilą agresji na ZSRR i podjęciu decyzji o prowadzeniu wojny na dwa fronty. Uczynił to wbrew merytorycznym radom swoich dowódców wojskowych oraz niemal całej generalicji.
Każdy kapral w Wehrmachcie, a przynajmniej ten, który miał za sobą chociażby kampanię polską we wrześniu 1939 roku oraz kampanię wiosenną w 1940 roku na Zachodzie Europy, wiedział doskonale, że pokonanie wroga – walcząc na dwa fronty – jest niemożliwe, z bardzo wielu powodów.
Podkreślam: wiedział o tym każdy kapral w armii niemieckiej! Tylko nie wiedział Adolf Hitler.
Jedynymi, którzy rzeczywiście namawiali Hitlera do ataku na ZSRR, a tym samym, prowadzenia wojny na dwa fronty, byli bonzowie partyjni z NSDAP. Tak to bywa, kiedy w kwestiach zasadniczych, wiele do powiedzenia mają fanatycy, laicy, ignoranci, dyletanci i nowicjusze.
Ostatecznym gwoździem do trumny i pogrzebanie nawet iluzorycznych szans na utworzenie „Tysiącletniej Rzeszy” było wypowiedzenie przez Hitlera wojny USA, w dniu 11 grudnia 1941 roku.
To był początek końca III Rzeszy. I co ciekawe: wielu Niemców i ich sojuszników zdawało sobie z tego sprawę. Ale terror w Niemczech oraz w krajach przez Niemcy okupowanych, był na tyle bezwzględny i krwawy, że jedynie garstka ludzi, miała odwagę o tym mówić – narażając się na śmierć lub osadzenie w obozie koncentracyjnym.
Ale nawet, zakładając teoretycznie, że podczas II wojny światowej, Hitler walczyłby jedynie z imperium Stalina? Czy wówczas Niemcy i ich sojusznicy (w tym również Japonia) mieliby jakiekolwiek szanse pokonać ZSRR? Żadnych – biorąc pod uwagę ówczesny obszar Związku Radzieckiego, strefy czasowe, klimat, zasoby surowcowe oraz możliwości mobilizacyjne, a także, co bardzo istotne, bezwzględne, wręcz zbrodnicze, metody sprawowania władzy przez Stalina oraz cały jego aparat biurokratyczny.
Ponadto, nawet gdyby Niemcom udało się zdobyć trzy główne ośrodki miejsko-przemysłowe w ZSRR, tj. Moskwę, Leningrad i Stalingrad? To jak długo byliby w stanie je utrzymać? Miesiąc, kwartał, no pół roku – maksymalnie! Ile Niemcy mogliby dostarczyć zaopatrzenia wojennego dla swych wojsk okupujących powyższe miasta, szczególnie w okresie jesienno-zimowym? Proszę przypomnieć sobie, jak niesamowite były problemy z zaopatrzeniem w materiały wojenne niemieckiej 6 Armii Polowej pod Stalingradem, feldmarszałka F.W. Paulusa, na przełomie 1942/43 roku. Pomimo tego, samoloty transportowe Luftwaffe dostarczały zaledwie niewielką część niezbędnego zaopatrzenia. Hitler, podobnie jak wcześniej Napoleon Bonaparte, nie miał pojęcia o realiach prowadzenia wojny w warunkach jesiennego błota i koszmarnej zimy na bezkresnych stepach rosyjskich. A potem nastąpiłby odwrót na całej linii frontu wschodniego. Tak jak to miało miejsce – od przełomu 1942/1943 roku, a czego wcześniej doświadczyli żołnierze, wielonarodowej Wielkiej Armii Napoleona.
Pamiętajmy ponadto, że zanim Niemcy w 1941 roku zbliżyli się do Moskwy, Leningradu i Stalingradu, to Rosjanie, kosztem potwornego wysiłku, zdołali wywieźć za Ural ponad 2000 zakładów przemysłowych, kluczowych dla przemysłu obronnego i tam – w krótkim czasie – uruchomić produkcję, w pierwszym okresie nawet pod gołym niebem.
Dlatego powtarzam raz jeszcze, bez względu na działalność Aliantów podczas II wojny światowej, Niemcy nie mieliby żadnych szans na zrealizowanie utopijnych planów Hitlera – tj. urzeczywistnienia „Tysiącletniej Rzeszy”. To przekraczało realne możliwości Niemców – pod każdym względem.
I na koniec,
chciałbym także poinformować uczestnika tego forum, że również nie jest prawdą, iż „w całej historii Polski, jedynie okres piastowski był czasem, gdy Polska cywilizacyjnie i kulturowo nie odbiegała od Europy Zachodniej”.
Otóż tak nie było. Także Polska piastowska, znacznie odbiegała od Europy Zachodniej. Ale to już jest temat na oddzielny komentarz.
Ponadto, nie umniejszałbym znaczenia słów: krew, znój, pot i łzy – z pamiętnego, inauguracyjnego przemówienia Winstona Churchilla w Izbie Gmin, w dniu 13 maja 1940 roku – które przeszło do historii.
W tamtym czasie, te słowa miały swoją wielką wagę.
żabka konająaca
22 maja, g.10:21
Coś ty , żabciu taka niekumata, jak na inteligentną i wykształconą osobę zbyt dosłownie i na poważnie przeprowadzającą semantyczny rozbiór zdań. Z reguły, proszę – nie obraź się – słabo wyczuwasz ironię, celowe niedopowiedzenie, skrót myślowy. Indoktrynować można na różne sposoby, niekoniecznie stawiając sobie za cel propagandę, czy manipulacje i niekoniecznie w złej sprawie. Indoktrynacja ma wiele znaczeń, Jej synonimy to m.in. namawianie, zachęcanie, przekonywanie. Otóż miałam na myśli indoktrynację w tym znaczeniu. A prywatną, bo nie mam „narzędzi” w rodzaju posiadania mediów, które mogłyby nagłaśniać moje poglądy i opinie . Mogę je wyrażać na blogach oraz w rozmowach prywatnych.
A sprowadzają się (poglądy) do tego, że chcę w Polsce przestrzegania demokracji, sensownej gospodarki rynkowej i rozumnej polityki prospołecznej, bo nie po to wygraliśmy w 1989 i zaczęliśmy budować normalny kraj, by teraz odtwarzać coś w rodzaju PRL-u ze wszystkimi tego konsekwencjami. (Na szczęście jeszcze mamy paszporty w szufladach, a po UE poruszamy się na podstawie dowodu osobistego). Dlatego kiedy i gdzie mogę, agituję przeciw PIS, największemu nieszczęściu, jakie się nam przydarzyło w wolnej Polsce i tłumaczę, dlaczego jest to nieszczęście. Namawiam do rozsądku i rozwagi przed wrzuceniem kartki wyborczej do urny, no i oczekuję z wielką niecierpliwością i nadzieją na ogarnięcie się opozycji.
Szlag by to trafił.Prawa reka grabarza lewicy ,tego od mizerii,szczującej w rezimowej szczujni .,dziś wypuszczony do telewizorni na łowy.To on kierował w SLD ,TZW WERYFIKACJĄ ,KTÓRA ZNISZCZYŁA IDEOWCÓW POZOSTAWIAJĄC KARIEROWICZÓW I NIEUDACZNIKÓW .I to oni ,pozwalają na draństwo Włodka ,kupczącego z paranoikami.Dlatego pesymizm panie profesorze na miejscu.,i go czuć jak parówki Zandberga.
@mag, słowo indoktrynacja ma jednoznacznie negatywny wydźwięk.
W dalszym ciągu utrzymuję że Gospodarz świadomie żeruje na ludzkiej głupocie i niewiedzy – jak się okazało również na twojej. Nie po raz pierwszy zresztą, wyszło na jaw kompletne niezrozumienie sytuacji w której żyjesz oraz przyczyn tego stanu.
Może mniej korzystaj z przywileju „nagłaśniania swoich poglądów” i rusz z paszportem w poszukiwaniu pracy i szczęścia poza granicami Polski.
Wiek, choroby nie są usprawiedliwieniem – można żyć ze swojej emerytury, sprzedaży domu, picia piwa…
wywalczona wolność: „dodawanie komentarzy pod tym artykułem zostało wyłączone
Czytaj więcej na https://wydarzenia.interia.pl/swiat/news-bialorus-wiezien-polityczny-witold-aszurak-nie-zyje,nId,5248677#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome
Dlaczego akurat pod tym?
Muszą być nie po linii partii komunistycznej i na bazie ideologii komunizmu…
Z czekaniem na świt może być jak z czekaniem na seks do emerytury…
@mohikanin przedostatni 22 maja 2021 8:59
„Co z krk?”
Jak już wspomniałem, zdaniem Dugina „zachodnia” religia katolicka jest sprzeczna ze „wschodnią” polską duszą. Nie zapominajmy jednak, że Kościół z jednej strony wpływa na kulturę danego społeczeństwa, ale z drugiej sam się do niej dostosowuje. Dlatego np. katolik włoski to humanista, a bawarski – pracuś. Nasz kościół katolicki wchłonął zaś cechy polskie, takie jak feudalna mentalność czy pogarda dla rozumu i uczciwej pracy.
Dla Dugina taki Kościół wciąż jednak był zbyt „zachodni” i stanowił przeszkodę na drodze powrotu Polski do eurazjatyckiej „macierzy”. W głośnym wywiadzie udzielonym „Frondzie” w 1998 roku rosyjski ideolog powiedział: „Trzeba rozkładać katolicyzm od środka, wzmacniać polską masonerię, popierać rozkładowe ruchy świeckie, promować chrześcijaństwo heterodoksyjne i antypapieskie”.
Nie oznacza to oczywiście, że Rosja zamierzała zastosować te metody, bo po pierwsze, nie zdradzałaby swoich prawdziwych planów polskim mediom (tu warto wspomnieć, że Dugin jest synem oficera KGB), a po drugie, po upadku komunizmu wiedziała już, że otwarta walka z religią, zwłaszcza w Polsce, przyniosłaby skutek odwrotny do zamierzonego.
Dugin jako polityk i historyk z pewnością jednak znał koncepcję władzy kulturowej stworzoną przez włoskiego marksistę Gramsciego. Jak pisze Leszek Sykulski w swoim artykule o Duginie, „koncepcja ta zakłada, iż zdobycie władzy politycznej (w dowolnej skali – regionu, kraju czy kontynentu), powinno być poprzedzone narzuceniem swojej kultury, stylu myślenia, systemu wartości. Dopiero taka kolejność: władza kulturowa – władza polityczna, warunkuje sprawne narzucenie, a następnie utrzymanie władzy politycznej” (podkreślenie moje).
Dla Rosji najlepiej byłoby więc tak pokierować sprawami, aby polski Kościół katolicki, cieszący się wtedy ogromnym zaufaniem Polaków, sam realizował jej cele, tj. wpajał wiernym eurazjatycki styl myślenia i system wartości.
W 1991, czyli rok po powstaniu w USA organizacji American Center for Law and Justice (zob. mój post powyżej), w Polsce pojawił się dziwny zakonnik z dziurawym życiorysem, aby założyć katolicką rozgłośnię radiową propagującą odmianę religijności, przy której „wojtylizm” wydawał się otwarty, liberalny i racjonalny. Tenże zakonnik korzystał z fachowych metod manipulowania opinią publiczną, których raczej nie nauczył się w klasztorze, i nadajników umiejscowionych na Uralu. Dalej już znamy.
@rosemary1
22 maja 2021
10:05
Dziękuję 🙂
@ Mr Hyde:
„chciałbym także poinformować uczestnika tego forum, że również nie jest prawdą, iż „w całej historii Polski, jedynie okres piastowski był czasem, gdy Polska cywilizacyjnie i kulturowo nie odbiegała od Europy Zachodniej”.
Otóż tak nie było. Także Polska piastowska, znacznie odbiegała od Europy Zachodniej. Ale to już jest temat na oddzielny komentarz.”
Jeżeli porównać Polskę z X-XII wieku ( niech będzie Gniezno, Poznań czy Legnicę i Wrocław) z cesarskim Akwizgranem czy Paryżem, to rzeczywiście różnica jest aż nadto widoczna. Ale kraj to nie tylko wielkie miasta . To głównie wieś i niewielkie gródki i oczywiście cała nadbudowa w postaci systemu władzy i wzajemnych zależności a w tej materii Polska od prowincji niemieckiej różniła się niewiele. Co więcej Cesarz z Akwizgranu miał de facto mniejszą władzę niż król z Gniezna( do Bolesława Krzywoustego), bo tron gnieźnieński był dziedziczny a tron cesarski- nie(tron francuski był dziedziczny, ale władza królów nie sięgała poza Ille de France(czyli region centralnej Francji pomiędzy Paryżem , Reims a Orleanem))
Jeżeli chodzi o II wojnę, to prawdopodobnie masz rację- ZSRR prawdopodobnie prędzej czy później pokonałby Rzeszę ale wojna trwałaby znacznie dłużej i pociągnęła więcej ofiar. Jest jedno ale- Niemcy byli już o krok od zbudowania bomby atomowej, która mogłaby przechylić szalę zwycięstwa.
Zresztą nie było moim celem rozpatrywanie alternatywnej wersji historii ale porównanie sytuacji: USA i WLK Brytania podjęły współpracę ze Stalinem (co do którego raczej Churcill i Roosevelt wątpliwości nie mieli) pomimo ogromnych różnic politycznych, dla pokonania wspólnego wroga , który zagrażał całemu światu. I podobnie dziś w Polsce: nie uda się raczej osunąć PZPRawicy od władzy, jeżeli opozycyjni politycy nie odłożą na bok uprzedzeń i nie podejmą realnej współpracy, na równych prawach.
żabka konająca
Starałam się sumiennie i zgodnie ze swoją wiedzą odpowiedzieć na twoje pytanie.
A oto, co przeczytałam na swój i prof. Hartmana temat:
„słowo indoktrynacja ma jednoznacznie negatywny wydźwięk.
W dalszym ciągu utrzymuję że Gospodarz świadomie żeruje na ludzkiej głupocie i niewiedzy – jak się okazało również na twojej.”
Twoja arogancja przechodzi wszelkie wyobrażenie. Powiem krótko. Nie dziwię się, że masz fatalną opinię na blogach jako ogromnie pretensjonalne, wredne i złośliwe babsko.
Bez odzewu
mag
22 MAJA 2021
14:12
Masz rację, mag. Wprawdzie popularniejsze jest negatywne kojarzenie wyrazu „indoktrynacja”, ale łaciński źródłosłów „doktrina” – „nauka” jest o wiele szerszy i nie wyklucza np. neutralnego znaczenia „wpajanie”, „uczenie”. A w związku z tym, że język nie jest wojskowym regulaminem, nic nie stało na przeszkodzie, byś sobie całkiem prawomocnie zażartowała, robiąc przy tym belferską minę. I tak to od razu odebrałem. Ale nie od dziś wiadomo, że przy konających żartować nie wypada. Dlatego podzielę się czymś poważnym.
Gawędzimy czasem na skajpie z młodszym kolegą po mojej szkole, który łodziarzył w Niemczech na własnej barce, a teraz jest na emeryturze. On jest trzeżwy, a jego żona – pisówa. Nierzadko wtrąca się do naszej rozmowy, bo nie może wytrzymać, jak bluźnimy na PiS, na bardacką Polskę, na polski Kościół. Czasem dawała takie występy, że trochę sobie nagrałem. Wypisz wymaluj – onegdajsza Maria z zaświatów. I niepodrabialny styl pisowatych: honor,
ojczyzna, inwektywy pod adresem rozmówcy, zero konkretów i jakiejkolwiek treści, myślowa pustka. Krótko mówiąc: wstawia mi joby (i swojemu mężowi, oczywiście, ale słowa do niego usunąłem) z powodu moich narzekań na Polskę. Zrobiłem z jej jobów trochę wygładzony bryk.
„Jurek, jednego nie mogę pojąć: skąd ten notorycznie nienawistny atak na wszystko, co polskie, swoje? Skąd ta nienawiść i fajdanie we własne gniazdo, które dało Wam chleb? Przypuszczam, że to mowa nienawiści POLITYKI i AGORY podsycana i promowana w mediach. OPAMIĘTAJCIE się!! To ciężki wstyd i żenada co, jako kolaboranci, wyczyniacie nie tylko w Polsce, ale, co gorsze, na arenie miedzynarodowej! Żaden kraj tego nie czyni! Tylko karłowate POLACTWO! Żal i smutek serce ściska. MY POLONIA, dająca każdego dnia świadectwo POLSKIEGO POTENCAJAŁU, wzywamy Was do opamiętania się w imię wartości czysto ludzkich, bo to, co wyczyniacie, to po prostu dewastacja CYWILIZACYJNEGO KODEKSU”.
Oczywiście, nieśmiertelna liczba mnoga: o sobie – MY POLONIA, o mnie – WY, „Polityki” nigdy w rękach nie miała, no i nie PiS fajda we własne gniazdo, zawłaszczając państwo, ale ci, którzy się temu sprzeciwiają.
Z tego, co mogłem poznać ze skajpa, to w życiowych sprawach całkiem do rzeczy babka, ale w bujaniu w obłokach – czysta żabka.
Politycy nie umierają ze wstydu. Przykład z tymi rurami gazowymi położonymi na dnie Bałtyku jest klasycznym przykładem mizerii politycznej obecnych elit. Wysługując się Wielkiemu Bratu kolejne ekipy zamieniły się w tubę obrażającą Rosję i zostali wystawieni do wiatru. Nie ma już sankcji. Wielki Brat zmienił zdanie, a obwiesie udają, że nic się nie stało. Pozostał wstyd ujadających kundelków. Również opozycja zachowała się podle, nie przedstawiając własnego zdania w tej niezwykle ważnej sprawie jaką jest bezpieczeństwo energetyczne. Teraz rząd dostaje po nosie z każdej strony. Nie ma winnych, chociaż ci, co podejmowali decyzje, jeszcze rządzą i szykują się na powtórkę z rozrywki, proponując Nowy Ład. Naczelniku , kończ waść tę kadencję, wstydu oszczędź Rzeczpospolitej.
Demokracja, po krótkim, 30 – 40 letnim tryumfie w krajach I-go świata, (niepoprawne politycznie, not „woken”, ale najlepiej tu pasuje), gnije postępowo wszędzie, od mniej więcej lat 70-ch. Radujmy się jednak, bo Polska, mająca wielowiekową tradycję łapania się za dominujące trendy albo za późno, albo, z rzadka, za wcześnie, jest wreszcie na bieżąco.
Mag walczy z PiSem piszac na poziomie „Poczytaj mi mamo“.
remm, 22 maja 2021, 22:09
Koncepcje Gramsciego wykorzystywał skutecznie Watykan od czasów Piusa XII. Pisze o tym wyczerpująco F. Martel w „Sodomie”.
Wojtyła grał rolę otwartego na użytek naiwnych „katolików otwartych”. W wiadomym radiu można słuchać, jak o północy ” każdego dnia dziękuje Bogu za to, że jest w Polsce takie radio, Radio Maryja”.
Nadawane jest to o północy, żeby wzruszyć dolarowe kieszenie za wielką wodą.
RM to wojtylizm w najczystszej postaci.
Dlaczego Plombocek konfabuluje bronic Mag.