Eriksen i etyka mediów

Po dramatycznym zasłabnięciu duńskiego zawodnika Christiana Eriksena na boisku, w czasie meczu z Finlandią, pokazywanym dość gruntownie przez realizatorów transmisji, rozgorzała dyskusja na temat medialnego „voyeuryzmu” i granic, których nie powinny przekraczać media, gdy przychodzi im relacjonować nieszczęścia. Chciałbym dorzucić do niej swoje trzy gorsze.

W etyce dziennikarskiej od dawna ustalone są standardy dotyczące pokazywania wojny, wypadków i innych sytuacji, w których należy uszanować intymność ludzkiego cierpienia oraz wrażliwość widzów. Ich przestrzeganie nie jest trudne, gdy media pokazują materiały wcześniej przygotowane. Sytuacja staje się jednakże bardziej ryzykowna w przypadku relacji na żywo, a zwłaszcza takich, które nie były zaplanowane.

Realizator transmisji meczu w Kopenhadze musiał sam zdecydować, z których kamer będzie korzystał. Nie chcę oceniać jego konkretnych decyzji, tym bardziej że nie widziałem całości relacji. Chciałbym za to odnieść się do kilku problemów związanych z tego rodzaju wyzwaniami dla mediów.

Zasłabnięcie piłkarza nie jest pierwszym przypadkiem, gdy kamerzyści nagrywają nieoczekiwane dramatyczne wydarzenia. Bywa, że są to wypadki komunikacyjne, a przecież na stadionach także oglądaliśmy różne dramatyczne sytuacje; przypadek Eriksena nie jest pierwszy.

Trzeba sobie postawić pytanie, dlaczego właściwie rodzi się w nas moralny sprzeciw wobec pokazywania na żywo ludzkich dramatów. Jasne są tu dwie rzeczy: nieuprawnione osoby otrzymują wgląd w ludzką intymność, co stanowi naruszenie godności uczestników dramatu, a zwłaszcza ofiar pokazywanego nieszczęścia. A w dodatku ktoś może na emisji takich materiałów zarobić, co jest wzbogaceniem nieuczciwym, jeśli nie wręcz żerowaniem na cudzym nieszczęściu.

Nie zamierzam podważać tych okoliczności moralnych. Biorąc je pod uwagę, trzeba spróbować wyznaczyć granice pomiędzy tym, co wolno, a czego nie wolno pokazywać. W moim przekonaniu istnieje zasadnicza różnica między przypadkowymi ujęciami dramatycznych i nagłych sytuacji w przestrzeni publicznej a relacjami z widowisk. Gdy w oku kamery ma miejsce wypadek lub scena przemocy, trzeba natychmiast zadbać o to, aby ukazywane przez kamerę osoby nie zostały sfilmowane w sposób umożliwiający ich rozpoznanie, a zwłaszcza zadbać należy o niewidoczność twarzy oraz ran (gdy takowe są).

To kwestia tyleż etyczna, co prawna. Wizerunek osoby prywatnej jest chroniony, a jej prawo do prywatności jest ważnym aspektem należnego każdemu respektu dla jej lub jego osobistej godności. Ból psychiczny towarzyszący osobie narażonej na obnażenie jej trudnych i intymnych emocji przed postronnymi (w tym również wrażliwymi i empatycznymi) ludźmi jest nie do zaakceptowania jako cena wolnego obiegu informacji.

Co innego jednak, gdy kamery śledzą widowisko, takie jak koncert, przestawienie teatralne, zawody albo mecz. Mamy tu do czynienia z zupełnie specjalną sytuacją, w której wszyscy obecni są w jakiejś mierze uczestnikami przedstawienia. Dotyczy to oczywiście w pierwszym rzędzie aktorów czy zawodników, a na końcu dopiero publiczności. Niemniej wszyscy obecni tworzą widowisko. Widowisko, którego częścią – chciałbym to mocno podkreślić – nie jest żaden wypadek. Gdy walą się trybuny i giną ludzie albo gdy na boisku mdleje piłkarz, to zdarzenia te nie są „wkalkulowanym ryzykiem” widowiska, jak rozbicie łuku brwiowego podczas pojedynku pięściarzy. Są to jednakże wydarzenia publiczne, a w dodatku całkiem bezpośrednio powiązane z widowiskiem. Nie będąc jego częścią, są okolicznością, która mu towarzyszy.

Okoliczności zaś to z natury rzeczy coś, co stanowi realny kontekst wydarzeń, którego znajomość jest niezbędna dla ich zrozumienia. Niczego nie zrozumie z meczu Dania–Finlandia 12.06.2021 ktoś, kto nie wie, jakie znaczenie miało dla niego nagłe zachorowanie Christiana Eriksena.

Nie chciałbym być źle zrozumiany. Staram się wyjaśnić, że w transmisji z meczu, w czasie którego zasłabł zawodnik, wolno pokazać nieco więcej niż w sytuacji, umownie mówiąc, ulicznej, gdy to całkiem przypadkiem kamera nagrywa omdlenie nieznanej, anonimowej osoby. Mówię „nieco więcej”, nie rozstrzygając, ile dokładnie. To zależy od konkretnej sytuacji. Chodzi mi jedynie o odparcie argumentu mówiącego, że nagłe zachorowanie jest sprawą czysto osobistą, wobec czego „tryb publiczny” (czyli w danym przypadku występ na boisku) natychmiast i bezwzględnie przechodzi w „tryb prywatny”. Nic tu się nie dokonuje nagle. Rzeczywistość ma strukturę ciągłą – granice widowiska nie są ostre jak brzytwa, lecz raczej przypominają cień. Zejście ze słońca sytuacji publicznej w cień prywatności jest krótkim, lecz jednak procesem.

Ponadto – gdy chodzi o widowiska – osoby biorące w nich udział godzą się na ryzyko, że coś z ich prywatności stanie się jego częścią, nawet jeśli nie do końca byłyby zadowolone z roli, która przypadła im w udziale. Gdy zawodnik się denerwuje albo płacze, kamera to pokazuje. Pokazuje też twarze widzów czy kibiców – często pełne ekspresji, a więc w sposób dotykający emocji, będących z natury rzeczy sferą prywatną, jeśli nie intymną.

Jeśli nie wolno pokazywać z bliska akcji ratunkowej, to oczywiście aby nie została naruszona godność poszkodowanego. Lecz pokazywanie jej z pewnego oddalenia wydaje się dopuszczalne. Co więcej, wydaje się potrzebne i słuszne. Jeśli bowiem odwrócimy oko kamery, będzie to mogło oznaczać, że po prostu (jako realizatorzy i wydawcy) boimy się wziąć odpowiedzialność za przekaz lub – co gorsza – boimy się agresorów czekających tylko łatwej okazji, by zajmując pseudomoralistyczne pozycje, odsądzać nas od czci i wiary. Odwaga jest jednym z obowiązków człowieka.

Piłkarz, który zemdlał na boisku, nie jest osobą anonimową, lecz kimś, kto zgodził się wystąpić publicznie i kto ściąga na siebie uwagę oraz emocje rzeszy ludzi. To pewien wybór, a z wyborem tym wiążą się pewne konsekwencje. Jedną z nich jest to, że skoro masa ludzi chce oglądać mnie, jak gram, to również będzie bardzo chciała wiedzieć, co mi jest, jeśli mi się coś stanie. Jedno z drugim w sposób naturalny idzie w parze.

I chociaż wśród widzów są tacy, którzy chcą napawać się cudzym nieszczęściem i przeżywają w związku z tym niezdrowe i amoralne podniecenie, to przecież nie oni powinni decydować o tym, jak mają postąpić ludzie przyzwoici. A ludzie przyzwoici wystrzegają się hipokryzji i nie udają, że nie chcą oglądać bądź nie powinni oglądać czegoś, co nie jest dla ich oczu przeznaczone, jeśli faktycznie chcą to oglądać.

Jeśli jednakże tak uważają i jednocześnie naprawdę nie chcą, to po prostu wyłączają monitor, a nie oskarżają nadawców. Odpowiedzialność za przekaz jest wspólna. Większa po stronie nadawców, którzy mają większą kontrolę. Jednakże i widz odpowiada za to, żeby wyłączyć odbiornik w momencie, gdy przekazywane mu treści uzna za zbyt drastyczne dla siebie lub z innych powodów nieodpowiednie. Nie ma pełnej kontroli, bo najpierw musi zobaczyć fragment tego, czego nie chciałby oglądać, niemniej jest to zaledwie chwila. Kto wie, może w przypadku takim jak na stadionie w Kopenhadze ta chwila powinna być również wykorzystana przez realizatorów transmisji w celu dodania planszy z ostrzeżeniem w rodzaju: „Pokazujemy wydarzenia poza zakresem transmisji wydarzenia sportowego. Proszę zdecydować o dalszym oglądaniu”. Jeśli nie ma takiej planszy w pogotowiu, to może warto rozważyć jej stworzenie na wszelki wypadek.

Jeśli zaś chodzi o „złych ludzi”, którzy napawają się sensacją, to warto przypomnieć, że podstawowym dogmatem nadawców (wymagającym zresztą przemyślenia i być może weryfikacji) jest niezachwiana wiara, że widownia składa się wyłączne z ludzi dobrych i inteligentnych. Żądania natychmiastowego przerwania transmisji dezawuują to założenie jako przyjmowane z obłudy. Jeśli media są obłudne, to powinny być w tym konsekwentne. Z punktu widzenia ich własnej logiki, gdy zasłabł Christian Eriksen, miliony dobrych ludzi z troską i szacunkiem patrzyły na jego dramat, dalekie od wścibstwa i złośliwych nadziei na sensację. Prawda jest oczywiście inna: były miliony i takich, którzy czekali, że może stanie się jeszcze coś gorszego.

Niemniej albo żyjemy w prawdzie, albo w kłamstwie. Na razie żyjemy w kłamstwie i nie ma żadnych powodów, aby akurat realizatorzy transmisji z meczów piłkarskich mieli być w awangardzie odkłamywania świata i wydawali wyrok, czy złych ludzi jest dostatecznie wielu, by postępować w sposób uwzględniający ich przewagę nad ludźmi dobrymi.